Rozdział 18

1K 94 44
                                    


- Co tu robisz? - zapytałam, wysiadając z autobusu i kierując swój wzrok na wysokiego, bladego chłopaka, którego tatuaże były widoczne w pełnej okazałości, za sprawą czarnej koszulki z krótkim rękawem i dekoltem w serek.

- Wyszedłem po ciebie - powiedział wzruszając ramionami i poprawiając ręką okulary przeciwsłoneczne na nosie.

- Niepotrzebnie, przecież znam drogę. - Byłam nieco złośliwa, ale gdy przypomniałam sobie jak ostatnio wywiózł mnie poza miasto, by opowiadać o mojej idealnej siostrze, nie żałowałam, że właśnie tak się zachowuję. Poszłam przed siebie, nie czekając aż chłopak mnie dogoni.

- Ale to nie znaczy, że nie mogłem po ciebie przyjść, prawda?

- Owszem znaczy. - Zatrzymałam się nagle i krzyżując ręce na klatce piersiowej, spojrzałam wysoko w górę, ale nie mogłam zauważyć czy chłopak również na mnie zerka przez ciemne szkła jego okularów. Po chwili znów szłam w kierunku jego willi.

- Ugh, daj to. - Wyciągnął rękę w stronę mojego plecaka, ale potrząsnęłam ciałem, tak, żeby szybko ją zabrał. - Co cię ugryzło? - Chwycił za moje ramiona, czym zatrzymał nas oboje. Próbowałam go ignorować patrząc w swoje lewo, ale to go nie zadowoliło, bo zdjął swoje okulary, chwycił mój podbródek i skierował w swoją stronę, zmuszając jednocześnie do spojrzenia mu w oczy. - Księżniczko? Przecież widzę, że coś jest nie tak. - Księżniczko, księżniczko, księżniczko. Nie! Stop! On od zawsze tak do mnie mówił. Obdarzył mnie ciepłym uśmiechem, a ja wzruszyłam tylko ramionami. Resztkami sił powstrzymywałam się, aby nie rzucić się na niego, tu, na chodniku i nie pocałować gorąco.

- Po prostu nie mam humoru - westchnęłam ciężko. - Gdyby było dobrze, to bym przecież nie dzwoniła. - Kąciki ust chłopaka nagle opadły w dół, a ten bez słowa, znów nałożył na nos okulary i ruszył przed siebie. Co jest?

     Dalszą drogę pokonaliśmy w ciszy. To właśnie ciszy poświęcaliśmy najwięcej czasu, za każdym razem, gdy się widzieliśmy. W ostatnim czasie zwykle poprzedzała ją przykra wymiana zdań, albo jakieś niekontrolowane wydarzenia, które odbijają się na nas piętnem i jeszcze bardziej komplikują, i tak już niełatwe, relacje między nami.

     Ale cisza ma też swoje dobre strony. Można wtedy w spokoju pomyśleć, zastanowić się, zaplanować coś naprzód. Ja naprzód mogłam jedynie zaplanować samotność, bo to, jak do tej pory, wydawało się jedyną pewną rzeczą w moim życiu. Ktoś by powiedział, że wiecznie narzekam. Może jest i w tym ziarno prawdy, ale trudno mi oklaskiwać pozytywy, gdy los nieustannie rzuca mi kłody pod nogi.

     Godzina dziewiętnasta trzydzieści siedem. Ja i Andy w niespokojnej, pełnej napięcia ciszy pokonywaliśmy kolejne metry w świetle wieczornego słońca, które powoli szykowało się do snu i ustępowało miejsca wypoczętemu, po całodziennej drzemce, księżycowi. Delikatny wietrzyk muskał moją w twarz i rozwiewał włosy, łaskocząc mnie w szyję, i w nos. Nisko zawieszony plecak co jakiś czas postukiwał o dolne partie mojego kręgosłupa, a za duże leginsy marszczyły się przy każdym stawianym przeze mnie kroku.

     Byliśmy na totalnym zadupiu, za przeproszeniem, z trzema domami na krzyż, a i tak podobało mi się tu bardziej niż w naszej starczej i rodzinnej dzielnicy, gdzie króluje pomoc, i miłość sąsiedzka. Tu, wracając do domu po ciężkim dniu w pracy lub w szkole czekał cię spokój i nie musiałeś się martwić o to, czy pani Wilmie z naprzeciwka znowu nie przecieka kran, albo panu Roberstonowi nie skończyły się leki na reumatyzm. To był raj na ziemi. Raj na ziemi dla mnie. Raj na ziemi dla Andy'ego, który podobnie do mnie cenił ciszę. Ale zdecydowanie nie był to raj na ziemi dla mojej siostry, która ponad wszystko chciała zawsze znajdować się w centrum uwagi i otaczać ludźmi dookoła. Tu to było niemożliwe, ponieważ stepowy obraz obrzeży Glendale cechował się wyjątkowo małym odsetkiem ludności.

Not Today // A. BiersackOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz