Prolog

651 10 0
                                    

Tymon

Siedziałem na ławce znajdującej się przed hotelem i grałem za kasę. Na ziemi przy moich stopach leżał otwarty futerał, a w nim kilka zielonych papierków, które oznaczały dla mnie całkiem dobry zarobek. Nie grałem od kilku tygodni, bo nająłem się do pracy w tym tanim, ale jakże podupadającym hotelu. Nie chodziłem też do baru, aby grać dla szerszej widowni, co spowodowało, że Igor znalazł sobie zastępstwo na weekendy. Podobno gra za mnie jakaś starsza, podupadła gwiazda country. To wszystko brzmi jakoś coraz bardziej żałośnie. Jednak nie czułem się z tym, aż tak źle. W końcu miałem świeże powietrze, gitarę w dłoniach i żadnych wymagań. To było dobre życie. W moim życiu liczy się muzyka. Chodzi o to, żeby uwolnić muzę płynącą mi we krwi, pozwolić jej przesączyć się do gitarowych strun i wypłynąć poprzez struny głosowe.

- Tymon, obiad – stanęła przede mną jedna ze sprzątaczek hotelu. Spojrzałem na nią i patrząc od dołu, i widząc te lekko skrzywione stopy, których palce były zwrócone do środka zrozumiałem, że to Monika. Zerknąłem na jej bladą twarz i te krwisto czerwone usta, które przyćmiewały jeszcze bardziej mdły, tandetny niebieski kolor oczu – Obiad.

- Zaraz przyjdę – odparłem grzecznie, a ona ruszyła do mojego pokoju i kiedy zerkałem, co tam zaczyna działać usłyszałem jak podjeżdża z piskiem opon samochód. Pospiesznie spojrzałem w tamtym kierunku i moim oczom ukazało się stare auto, Gullwing. To nie możliwe, że te samochody nadal znajdują się w obiegu. Wstałem z ławki zabrałem futerał od gitary, który wyglądał bardziej poniszczony niż ten pojazd z lat zapomnianych przez młodzież i staruszków chorych na Alzhaimera.

- Idziesz na obiad? – spytała Monika wynosząc pościel z mojego pokoju.

- Zaraz – burknąłem i zamknąłem się w pokoju.

- Baśka! – usłyszałem krzyk mężczyzny, a potem trzaśnięcie drzwiami. Następnie przez cienkie ściany pokoi doszły do mnie odgłosy kłótni.

- Zabrałeś staremu ulubione auto – kobiecy głos był lekko ochrypły, ale bardzo przyjemny dla ucha.

- A ja myślałem, że zabrałem mu ukochaną córeczkę – odparł mężczyzna, a kiedy podszedłem do ścian i usłyszałem brzęk łóżka wiedziałem, co za chwilę usłyszę. A więc jak najszybciej wszedłem do łazienki, a następnie do kabiny i zrzucając z siebie ubrania puściłem gorącą wodę na swoje nagie ciało.

*****************************************************

Baśka

Marek w końcu przystępuje do gry. Podnosi się z fotela, podchodzi do łóżka i jednym chwytem przyciąga mnie do siebie, przy czym gniecie moją suknię w kolorze purpury. Następnie, gdy ma mnie już blisko mocno ściska dłońmi moje biodra. Jednym ruchem wbija się we mnie, od razu do końca. Krzyczę z bólu i z rozkoszy. Zaczyna mnie pieprzyć, ostro i mocno, dokładnie tak, jak nie lubię. Ledwo utrzymuję równowagę, ale nie pozwala mi zmienić pozycji. Wchodzi we mnie raz za razem, a z jego ust wydobywa się zadowolony warkot. Po chwili wysuwa się ze mnie i dłońmi prześlizguję się tak, aby móc zerwać ze mnie dolną część bielizny. Nie mam na sobie majtek, ale po minucie mam w sobie jego jeden, a potem dwa palce. Penetruje mnie, a jego członek drażni lekko moją szparkę pomiędzy dwoma małymi, ale zgrabnymi pośladkami.

- Baśka – nachyla się do mojego ucha i łapie mnie za włosy, odwraca. Patrzymy na siebie, a on wchodzi we mnie mocno. Nawet nie wiem, kiedy wyciągnął mokre palce od moich soków i zaciska teraz tą dłoń na moim ramieniu. Patrzę na niego, kiedy oblizuje usta swoim językiem nasączonym śliną. Podnoszę się na tyle ile mogę i chwytam, gryzę jego dolną wargę. Czuję, jak wchodzi we mnie jeszcze mocniej, raz za razem przyspiesza i kiedy odsuwam twarz odpycha mnie, i wychodzi z sypialni. Leże skulona na białej pościeli. Moje ciało drży.

Jednak podnoszę się i zaczynam poprawiać suknię. Sięgam po majtki, a wtedy on wchodzi z butelką, taniego czerwonego wina w dłoni i patrzy na mnie. Pije łyk, potem się zbliża. Szkłem dotyka moich ust i pozwala połknąć mi kilka kropli. Uśmiecha się, a ja z chęcią odwzajemniam gest.

- To będzie życie, kochanie. Pokaże ci, co straciłaś będąc w domu...

- Marek zamknij się i zrób, co chcesz zrobić – burknęłam ściągając z siebie suknię. Stałam naga. Marek wylał wino na moją szyję, dekolt, piersi. Krwistoczerwone strugi alkoholu płynęły po mojej skórze i kiedy poczułam chłodne wino na delikatność jęknęłam. A on wypuszcza butelkę z dłoni i kiedy zerkam, jak czerwień wylewa się na kremowy dywan odczuwam jego dłonie rozmazujące nektar.


Ostatni Zapach MarihuanyWhere stories live. Discover now