Rozdział 14

95 3 0
                                    

Tymon


Wyciągnęła ręce. Położyła dłonie na ramionach i spojrzała mi w oczy, które były w tej chwili lodowate jak śnieg.

- Powiesz mi, co cię dręczy?

- Nie – odparłem.

- Nie. Nie ufasz mi?

- Przez większość czasu ufam.

- A czemu nie przez cały czas? – zatrzymaliśmy się przed drzwiami mojego pokoju. Przesunęła mi dłonie z ramion na kark, co sprawiło, ze spadł mi kaptur.

- Nigdy nie ufam nikomu do końca, a zwłaszcza bliskiej osobie, bo oni krzywdzą najczęściej.

- To jestem ci bliska – uśmiechnęła się do mnie.

- Ja nie będę i nie chce być jednym z wielu lub kolesiem na weekend.

- Mam nadzieję, że nie będzie tak.

- Nie baw się moimi uczuciami – burknąłem i wysmyknąłem się z jej uścisku, a kiedy otworzyłem drzwi do pomieszczenia poprosiłem ją o coś – Chce zostać sam.

- Chyba nie mówisz poważnie?

- A ty chyba nie widzisz, że coraz bardziej mi na tobie zależy. Zakochałem się w tobie – spojrzałem w jej oczy, a potem zamknąłem jej drzwi przed nosem. Przekręciłem klucz w zamku, aby nie mogła wejść do pokoju. Do mojego serca jeszcze głębiej niż w tej chwili, a najbardziej bałem się, że wleje mi się do duszy i pozostawi odcisk, który nie zniknie.

Usiadłem na łóżku i spojrzałem na ścianę, za którą była Baśka. Po chwili wstałem i chciałem... Nie wiem, co chciałem, ale podszedłem do szarej ściany i położyłem na niej dłonie. Wydawało mi się, że czuję ją przez te kilka centymetrów cegieł. Oparłem głowę o ścianę i zacząłem zsuwać dłonie w dół wraz z moim ciałem, i kiedy wyszeptałem jej imię usłyszałem Baśki krzyk.

- Marek! - potem usłyszałem jej jęki, sapanie i krzyk. To wszystko wywoływał seks, jakim po powrocie obdarzał ją kochanek. Opadłem na podłogę i zacząłem uderzać dłońmi w ścianę z poczucia bezsilności mieszanej z głupotom.

Następnego dnia wybrałem się do parku. Jak zwykle usiadłem na ławce, tej samej, iż zacząłem od tej samej piosenki. Dziś wszystko wydawało mi się takie samo. Drzewo obok mnie, ptak na nim siedzący, spadające liście i kamienie, które układały się w mozaikę to wszystko było identyczne.

Zacząłem grać, ale w końcu moje palce zatrzymały się na strunie i odkładając instrument spojrzałem przed siebie. Siedziała tam Baśka i wpatrywała się we mnie. Chciałem odwrócić wzrok, ale ona mi nie pozwalała. Czułem, że chce mi cos powiedzieć, ale nie może lub nie potrafi mi tego przekazać. Po chwili wstała, podeszła do futerału i wrzuciła do niego dziesięć złoty, a potem odeszła z uśmiechem na twarzy. Odwróciłem się w jej kierunku i zobaczyłem jak znika za zakrętem, a po chwili pojawia się postać Dagi. Pomachała w moją stronę i podeszła trzymając w dłoni ulotkę. Usiadła obok mnie i wyciągnęła kawałek kartki przed siebie.

- Igor urządzą koncert i będziesz na nim jedną z głównych gwiazd – uśmiechnęła się do mnie, a jej oczy zaczęły lśnić. Cała jej twarz pojaśniała.

Dwie godziny później znalazłem się w biurze Igora i z całego serca podziękowałem mu za pomoc. Opowiedziałem też o mojej sytuacji, a on miał jedną krótką odpowiedź.

- Ona ściągnie cię na dno.

- Wiem – odparłem.

- Wiesz, co powinieneś zrobić.

- Co? – spytałem.

- Zagrać koncert, a potem w poniedziałek rano spakować się i wyjechać. Ale nie wyjechać daleko tylko pojechać do domu. Do matki. Tego samego dnia powinieneś porozmawiać z ojcem i zrobić coś dla siebie.

- Czyli co?

- Muzyka chyba okazała się dla ciebie tylko ucieczką od tego, co kiedyś straciłeś. Oboje wiemy, że grałeś by zabić w sobie wyrzuty sumienia. Muzyka była odzwierciedleniem dziewczyny, która kochała ją bardziej niż ty. Buntowałeś się, bo byłeś zagubiony, ale oboje wiem, że jesteś idealnym chłopcem, który będzie kiedyś mnie odwiedzał, aby opowiadać, jak rządzi się firmą ojca.

- Przy piwie – wtrąciłem.

- Raczej przy wódce i to mocnej – zaśmialiśmy się bardzo głośno. Potem dodał – Pobaw się nią tak, jak ona tobą, tym kolesiem i kolejnymi, którzy przyjdą po was.


Ostatni Zapach MarihuanyWhere stories live. Discover now