Rozdział 23

76 4 0
                                    

Tymon


Odsłoniłem opaskę z oczu i stanąłem blisko niej by móc zobaczyć wyraz twarzy. Patrzyłem, ale nie spostrzegłem żadnych oznak radości. Na jej twarzy malował się smutek. Była zamyślona. Nieobecna.

- Coś się stało? – spytałem chwytając jak najmocniej Baśki dłoń.

- Jestem bezmyślna. Przepraszam, Tymon – zwróciła wzrok ku mojej postaci.

- Nie musisz przepraszać za to, co chcesz powiedzieć... Lub za to, co czujesz.

- Byłam tobą zauroczona. Jesteś po prostu marzeniem – dotknęła mojego policzka – Zakochałam się w wymarzonym chłopcu, którego stworzyłam w swoje wyobraźni, gdy byłam na haju. Ale obudziłam się i chodź nadal czuje twój dotyk, i powiew świeżości, jaką mi dałeś to... Przynajmniej teraz wiem, że to było dobre zakochanie.

- Bałem się, że do tego dojdzie – odsunąłem się i spojrzałem na spokojne morze.

- Nie chciałam cię zranić i nie zrobiłam tego specjalnie, ale...

- Nie musisz nic mówić. Czułem, że pewnego dnia zatęsknisz za nim – podeszła i przytuliła mnie. Zrobiła to z wielką czułością, ale kiedy opuszczały jej dłonie moje ciało odwróciłem się za nią i jednak poprosiłem.

- Zostań ze mną. Nie odchodź jeszcze, proszę – zatrzymała się i opuściła twarz, a następnie spojrzała na niebieski morze.

- Jako dziecko często przyjeżdżałam z rodzicami nad morze. Mama pomagała mi tworzyć babki z piasku, a ojciec wyszukiwał ze mną muszle, które wyrzuciło morze.

Usiedliśmy na piasku.

- Nie wiem, w którym momencie moja rodzina się rozpadła – oparła się o mnie.

- Pamiętasz, jak powiedziałaś, że każdy ma swoje demony?

- Tak – odparła.

- Mój demon ma na imię, Anna – lekko odsunęła się i zwróciła na mnie uwagę – Byłem dobrym i grzecznym chłopcem, ale pewnego dnia zaszalałem z kumplami i włamaliśmy się do szkoły. Przyłapano nas, ale tylko mnie złapano. Postanowiłem nie wydawać kolegów i wziąłem winę na siebie. Miałem odpracować to codziennie zostając po lekcjach i sprzątać sale jajogłowych, którzy ćwiczyli gry na instrumentach.

- Coś dla ciebie – spojrzałem na nią – Kochasz muzykę, prawda?

- Kocham, ale zarazem nie nawidzę, bo przypomina mi o niej – Baśka otuliła mnie dłońmi zaplotła je na boku, spojrzałem na ten gest i uśmiechnąłem się do niej – Wtedy jeszcze nie byłem wielbicielem muzyki tak bardzo, aby poświęcić jej całe swoje życie, a raczej wolne chwile. Bo to, co mieliśmy to były dosłownie chwile. Podczas porządkowania instrumentów dostrzegłem gitarę. Sięgnąłem po nią i zacząłem grać. Mama uczyła mnie z wielką cierpliwością, ale miłość do muzyki nie potrafiła mi przekazać tak jak ona to robiła. Opowiadała o muzyce, jak o istocie z duszą, a moja mama chodź kochała grać przekazywała mi resztki uczuć, jakie w niej pozostały. Ania zaczęła ze mną ćwiczyć, udoskonalałem grę na gitarze, a zarazem mogłem słuchać jej gry na skrzypcach. Cudownie grała i w tych chwilach, kiedy przesuwała dłonie z taką gracją zapatrywałem się na jej twarz. Porcelanowa uroda, delikatny róż na jej ustach, zgrabny nosek i duże, niebieskie oczy, które wyglądały jak kolor spokojnego morza powodowały, że każdego dnia zakochiwałem się do utraty tchu – poczułem w sercu ból, a w gardle gulę i w oczach zaczynały pojawiać się słone łzy. Baśka mocniej mnie objęła – Po jednym z jej koncertów zatrzymaliśmy się w knajpie, a potem zatankowaliśmy na stacji benzynowej. Pamiętam, jak na tej zniszczonej stacji poprosiła abyśmy zostali w pobliskim hotelu, bo do domu było jeszcze do pokonania trzydzieści kilometrów. Nie zgodziłem się, bo następnego dnia miałem mecz i musiałem dotrzeć przed nocą. Nie chciałem zawieść kumpli. Posprzeczaliśmy się, a kiedy w drodze powieki zaczęły mi opadać zmieniliśmy się. Ania prowadziła, a ja usnąłem na miejscu pasażera, a kiedy się obudziłem leżałem na kamieniach okryty jakąś niebieską plandeką... - zamilkłem, a potem dodałem najgorszą część – Zderzyliśmy się z dużym, białym samochodem, który przewoził drzewo. Na zakręcie jakiś idiota spieszył się i podobno nas wyminął, a potem o mały włos nie zderzył się tym autem. Niestety kierowca, który przewoził bale uratował szaleńca, ale nie nas. Zderzyliśmy się i... Ja wyleciałem z samochodu na pobocze, a ona... Sznur, taśmy, które zabezpieczały drzewo puściły i uderzyły w nasz sprzęt, i Anię... Nie wiem dokładnie, który, ale jeden z ostro zakończonym końcem przebił jej klatkę piersiową – rozpłakałem się i przytuliłem do ciała Baśki. Długo płakałem, a potem ona usiadła naprzeciw mnie i podniosła moją twarz do swojej. Przybliżyła się i oparła czoło, o czoło.

- To był wypadek.

- Gdyby nie ta zamiana ona by żyła.

- Dlatego, muzyka jest taka ważna dla ciebie.

- Ania chciała grać do końca swoich dni, a ja nie chciałem zaprzepaścić jej lekcji, których mi udzielała. I pokochałem muzykę tak, jak ona. W jakiś sposób, gdy gram czuję jej obecność.

- Co ja w tym wszystkim robię? Jaką odegrałam rolę?

- Pocieszycielki – odpowiedziałem – Jesteś tak samo bezmyślna, jak ja, bo oboje chcieliśmy ukoić ból po stracie ukochanej osoby. Tylko moja Ania nie żyje, a twój ukochany siedzi w tym zapyziałym hotelu i czeka na ciebie, chodź nigdy się do tego nie przyzna.

Uśmiechnęła się do mnie. To był szczery uśmiech.

- Jednak nie do końca cię wykorzystałem. Na prawdę się zakochałem i pomogłaś mi uleczyć ból, wyciszyć go i pozwolić pamiętać o dobrych chwilach. Dałaś mi na prawdę wiele od siebie.

Baśka pocałowała mnie w usta. Był to delikatny i czuły pocałunek.


Ostatni Zapach MarihuanyWhere stories live. Discover now