Rozdział 21

79 4 0
                                    

Baśka


- Przychodzę tu trzy razy w tygodniu i przyznaję, że nie wierzyłam w tą terapię, ale powoli zmieniam zdanie. Rozmowy z panem powodują, że nie czuję się już winna, brudna, ani rozchwiana.

- Ale... - rzekł. Uśmiechnęłam się do niego i wstając z czarnego fotela podeszłam do okna. Odsłoniłam firanę w kolorze ekri i zerknęłam na ulice, po której szalały samochody, a na popękanym chodniku mijali się obcy sobie ludzie.

- To już trzy miesiące bez strachu, narkotyków i alkoholu. To również trzy cudowne miesiące bez lęku, że spotkam ojca na swojej drodze, ale to przede wszystkim... - odeszłam od okna i usiadłam na klozetce zaciskając mocno paliczki – Nie odpowiada na moje wiadomości. Nie odbiera telefonów i kiedy byłam się pożegnać, bo miał wyjechać zobaczyłam tylko w oknie jego postać posuwającą... Przepraszam. Uprawiał seks z jakąś rudą dziewczyną.

- Myślisz, że wyjechał? – spytał mój terapeuta, a ja wzruszyłam ramionami – Dlaczego wasz kontakt się urwał? Czy to, dlatego, że chciałaś zrezygnować z narkotyków? Czy może, dlatego, że chciałaś porzucić to życie, w którym byliście razem? A może on bał się zmian?

- Nie wiem czy wyjechał, a nasz kontakt urwał się już w trakcie sprawy, ale nie wiem, dlaczego. Nie chciałam by odchodził. Zmieniać też go nie chciałam.

- A więc co się stało, Basiu?

- Może to przez Tymona – odparłam po chwili zastanowienia.

- Dlaczego przez niego?

- Za dużo pytań pan zadaje – uśmiechnął się do mnie.

- Taka moja praca – położyłam się i patrzyłam w sufit – Może powinnaś sprawdzić, co u niego – zerknęłam w kierunku okularnika.

- Chciałam, ale on mnie nie dopuszcza do siebie.

Zamilkł. Cisza trwała piętnaście minut, ale przez ten czas pozwolił mi zamknąć powieki i zagłębić się w tych chwilach, które spędzałam z szaleńcem.

„ – Jesteś wiecznie zadowolony. Pozytywnie nastawiony do życia, ludzi i świata. Szczęśliwy prawie ze wszystkiego, jak ty to robisz? – spytałam kładąc swoje ciało na jego i z zaciekawieniem spoglądając mu w oczy czekałam na odpowiedź. Przeciągnął się i położył dłonie na moich nagich pośladkach.

- Widzisz zawdzięczam to jednej rzeczy. Marihuana.

- Chyba nie mówisz poważnie?

- A czemu nie? Moim powietrzem jest marihuana. Ona pozwala być prawdziwym. Tylko uważam, że jakby ją zalegalizowali to nie byłoby przyjemności z jej palenia. „

- Wydaje mi się, że dla niego najważniejsza jest marihuana. Za bardzo w nią uciekł – otworzyłam oczy i podniosłam się z łóżka. Popatrzyłam na terapeutę, który układał książki na małym stoliczku znajdującym się w lewym koncie pokoju. Odwróciłam wzrok od niego i skierowałam na okno. Dojrzałam znikające słońce za pojawiającą się ciemną chmurą.

- Marek mówił, że marihuana czyni nas szczęśliwym, pozwala doznać smaki, zapachy, zagłębić wrażenia. Ona nie pozwala uczynić z nas niewolników.

- Iluzja – odparł mężczyzna w okularach.

Godzinę później wybrałam się do hotelu, w którym ostatni raz go widziałam. Podeszłam pod drzwi pokoju i chwilę stojąc pod nim nasłuchiwałam odgłosów. Panowała przygnębiająca cisza. Postanowiłam zapukać, ale gdy sięgnęłam do drzwi otworzyły się i stanął w nich pijany Marek. Zmierzył mnie od góry do dołu uśmiechnął się bardziej do samego siebie niż do mnie. Odszedł. Kiedy to zrobił weszłam za nim do pomieszczenia i patrzyłam na panujący tam nie ład. W końcu zerknęłam na człowieka, który był moją podporą i zadałam sobie pytanie: - Dlaczego odeszłam od niego?

– Wiele się pozmieniało przez te dni, tygodnie, miesiące bez ciebie – Marek odezwał się pierwszy, ale on zawsze mówił, jako pierwszy – Nie wiem, o czym ci opowiedzieć. Od czego zacząć – podeszłam do niego i uklęknęłam przy jego nogach. Położyłam głowę na jego kolanach i jedną dłoń zacisnęłam na udzie, a drugą dosięgłam jego prawą drżącą rękę.

- Nie martw się o mnie. Nic mnie nie rozrywa od środka, a tym bardziej nie niszczy i nie wypalam się, kochanie – odpowiedziałam uśmiechając się leciutko.

- Martwiłam się, bo nie odbierasz ode mnie telefonów, a jak byłam...

- Byłaś u mnie, kiedy? – poczułam jak niepewnie kładzie dłoń na moich włosach i zaczyna się nimi bawić. Potem zaciska palce i splata nasze dłonie dosłownie na chwilę.

- Kilka dni temu.

- Czemu nie weszłaś?

- Powiedzmy, że byłeś zajęty – parsknął śmiechem. A potem bez zahamowania złapał mnie za ramiona i podniósł tak abym mogła spojrzeć mu w oczy.

- Nie masz wobec mnie długu. Oboje sobie pomogliśmy, a więc jesteśmy kwita i... Jesteś wolna... Wolna od mojej osoby.

- A może ja nie chcę – patrzyliśmy na siebie. Jego oczy błyszczały w tej chwili jak tysiące pięknych gwiazd, ale po chwili zgasły tak jak o świcie latarnia.


Ostatni Zapach MarihuanyWhere stories live. Discover now