~Rozdział 20~

76 10 4
                                    

Wszystko mnie bolało, kiedy się obudziłam. Ostre światło jarzeniówek raziło oczy i sprawiło, że zakręciło mi się w głowie.

Odruchowo spojrzałam na rękę — krwawiła, ale zdecydowanie słabiej. Ubranie zaczęło już przyklejać się do rany.

Leżałam w kącie wielkiego, prostokątnego pomieszczenia. Obok stał owalny stół, kilka krzeseł wykonanych w zupełnie innym stylu, niż te w pijawkowej rezydencji. Na jednym z nich siedział on — mężczyzna o wyjątkowo jasnych, szarych oczach. Tym razem mogłam zobaczyć jego twarz. Był niewiele młodszy ode mnie. Szczęki nie porastał jeszcze zarost. Cechował go szpiczasty, długi nos i cienkie, podłużne wargi. Wyglądał aż zbyt ludzko. Ubrał jasnozielony, wełniany sweter, spod którego wystawała biała koszula. Marszczył czoło, przeglądając jakąś książkę.

— O, widzę, że się obudziłaś, Aniele — powiedział, w ogóle na mnie nie patrząc. Coś w jego twarzy wyrażało niechęć.

Ile mógł mieć lat?

— Ta — burknęłam.

Sprawdziłam nogę, która wcześnie była złamana — nie bolała. Musiał podać mi krew.

— Mam dobre wieści — zaczął, po czym kopnął nogą pod stołem. Wiadro przewróciło się w moją stronę, a ja dostrzegłam jedynie krew, jakiś narząd i kilka długich, rudych włosów. — Twój Romeo zapewne niedługo tutaj będzie.

— Co to jest? — spytałam, odsuwając się od B Rh+, która zaczęła niebezpiecznie płynąć w kierunku moich sportowych butów.

Przewertował kartkę, wcześniej śliniąc palec.

— Elizabeth — powiedział to z takim spokojem, że mimowolnie się skrzywiłam. — Twój Romeo niedawno przysłał mi jej wnętrzoności.

— Fuj — wychrypiałam.

Nie bałam się — przynajmniej nie o siebie. Owy ktoś był bezwzględny, zresztą tak samo jak Damon. O co chodziło? Dlaczego chcieli się pozabijać?

— Jak ci się podobam, Aniele? — spytał. — Pierwszy raz widzisz moją twarz. Urocza, prawda?

Przewróciłam oczami i oparłam głowę o zimną ścianę. Jeszcze kilka chwil wcześniej chciałam umrzeć. Teraz, znając rychłą posturę prześladowcy, zmieniłam zdanie. Wyglądał niepozornie, słabo, niewinnie. Kim był?

— Jak się nazywasz?

Pokręcił głową i założył na czubek nosa stare, olbrzymie okulary. Nie był zadowolony.

— Ah, gdzie moje maniery. — Cmoknął, wstał i natychmiast pojawił się tuż obok. Chwycił moją dłoń, po czym złożył na niej delikatny pocałunek. — Jestem Vi, mádam.

W pośpiechu wyrwałam rękę i odsunęłam się na tyle, ile byłam w stanie. Plecami dotykałam muru.

— Mnie również jest niezmiernie miło poznać tak uroczą niewiastę — dokończył.

Wyglądał niegroźnie, choć wyrządził mi tak wiele krzywd.

— Nie dotykaj mnie! — krzyknęłam, opuszczając głowę w dół. Nie chciałam na niego patrzeć.

Zaśmiał się szorstko i wrócił na swoje krzesło. Szedł wolno. Każdy ruch mówił o wieku, statucie, sile — choć wygląd psuł obraz złoczyńcy.

— To nic osobistego, Aniele — powiedział i wrócił do przeglądania stron. — Musisz wyglądać dużo gorzej, kiedy cię znajdzie. Cztery!

Owy — prawdopodobnie — służący, pojawił się natychmiast. W ręku trzymał nóż i zanim zdążyłam wrzasnąć, wbił mi go w rękę.

Dzieci Snów (Część 2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz