~Rozdział 4~

64 6 1
                                    

Obudziłam się wczesnym rankiem. Za oknem biały śnieg pokrywał drzewa i kamienne pomniki. Podniosłam się leniwie i wtedy go dostrzegłam.

Siedział oparty o ścianę i mi się przyglądał. Nie miałam ochoty z nim rozmawiać, więc z powrotem okryłam się szczelnie ciepłą kołdrą i odwróciłam do niego plecami.

— Zachowujesz się jak dziecko — powiedział, ale nie ruszył się z miejsca.

Obserwowałam wielką, dębową szafę. Podziwiałam jej detale i złote uchwyty. Nie miałam pojęcia gdzie zawiesić wzrok.

Słyszałam jak miarowo oddycha, jak bije jego serce. Rozczarował mnie. Przez te parę tygodni stał się kimś ważnym. Kimś, kto mimo swojej arogancji starał się pomóc. Był osobą trudną do rozszyfrowania. Potrafił obrażać, emanować chłodem. Chwilami zjadał mój dobry nastrój, a czasem wręcz przeciwnie — dawał mi wolę walki. Dzisiejszej nocy mnie po prostu zawiódł. Ale czy miałam prawo wymagać od niego pomocy? Najprawdopodobniej nie. Robił co chciał.

— Przyszedłem sprawdzić, czy wszystko gra — rzekł. Słyszałam jak wstaje i siada na krańcu łóżka.

— Dzięki — szepnęłam. Nie chciałam rozmawiać. Po raz pierwszy czułam się źle, kiedy był obok.

Trwaliśmy tak kilka długich minut. Nie wiedziałam co mam powiedzieć i on prawdopodobnie też nie. Po prostu siedział tuż obok i miarowo oddychał, a ja czułam się naprawdę skrępowana jego obecnością.

— Miałem nadzieję, że to tylko sen — burknął.

Ja też. Ale gdyby tak nie było, gdybym obudziła się będąc znów na skraju własnej śmierci... No właśnie? Co wtedy?

— Powinieneś mi po prostu uwierzyć — zaczęłam. Nie wiedziałam co chcę osiągnąć tą rozmową. — Nie wypiłam wczoraj dużo.

Westchnął, a ja odwróciłam się w jego stronę. Miał rozmierzwione włosy i nieobecny wzrok, którym błądził po niebieskiej sypialni.

— Wolałbym jednak, żeby to nie była prawda.

Zaśmiałam się i nie było to zbyt uprzejme.

— A myślisz, że ja chcę tego wszystkiego? Tego bólu i strachu? — Brzmiałam zapewne na bardziej zdesperowaną niż byłam. — Myślisz, że chcę umrzeć?

Gwałtownie odwrócił głowę, a wzrok utkwił w moich oczach.

— Nie umrzesz — powiedział tak pewnym głosem, jakby mówił o zaliczeniu sprawdzianu. Omal mu nie uwierzyłam.

Wzruszyłam ramionami i się podniosłam. Teraz znajdowaliśmy się zbyt blisko siebie. Z takiej odległości widziałam każde załamanie jego wargi, każdy ruch powiek i czułam ciepły oddech na własnym policzku.

— Mam nadzieję — zakomunikowałam i ruszyłam w stronę łazienki.

~***~

Tego dnia Leon postawił na zupy. Ich zapach docierał do mnie nawet wtedy, kiedy jeszcze znajdowałam się w błękitnej sypialni.

— Pyszny — powiedziałam, opróżniając miskę z czerwonego barszczu.

Damon i Mr Pijawka najwyraźniej nie byli tak zadowoleni jak ja. Odstawili swoje zupy na bok i rozwiązywali krzyżówki.

— Cieszę się, że ci smakuje, świeżynko — odparł Leon i zabrał pustą miskę. — Nie można przecież wciąż jeść tego samego.

Dzieci Snów (Część 2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz