Rozdział X 'That was weird.'

3K 148 59
                                    

Przyglądałam się spokojnej twarzy blondyna, zastanawiając się jak daleko zaszliśmy. Jeszcze całkiem niedawno nie lubiliśmy nawet ze sobą przebywać. Teraz zastanawiałam się jak do tego doszło. I nie chodzi tu już o zwykłe zbliżenie się do siebie, bo w ten sposób tracę jedynie czas, tu chodzi o coś o wiele ważniejszego. Rak płuc. Dwa nieznane niektórym proste słowa, znaczące dla mnie o wiele więcej niż dla przeciętnego nastolatka uczącego się o czymś takim. W wieku 16 lat dowiedziałam się wielu szokujących rzeczy, między innymi, że jestem półkrwi, co oznacza, że mój ojciec jest mugolakiem. Co najważniejsze, umarł na raka płuc, a przy okazji przekazał część tej choroby 7 miesięcznej dziewczynce, czyli mnie.  Do połowy swojego życia myślałam, że takie coś nie istnieje, a po 'szybkiej' interwencji mojej matki mam wręcz zerowe szanse na przeżycie. Podsumowując, to jak długo będę żyć zależy tylko i wyłącznie ode mnie. Fajnie, prawda? Co prawda można powiedzieć, że wykonałam swoje zadanie. Zbliżyłam się do Remusa, i nie wiem czy tego nie będę żałować. Z zamyślenia wyrwał mnie cichy głos z lewej strony.


-Nie śpisz?- zerknął na mnie spod końcówek swoich długich włosów. Uśmiechnęłam się pod nosem i poprawiłam jego włosy.

-Jakoś tak wyszło, że nie jestem śpiąca.- ten w odpowiedzi tylko mruknął coś i przytulił się bardziej w bok mojego ciała.

-To trochę popieprzone, nie uważasz?- zerknęłam na okno, w którym odbijało się światło księżyca.

-Życie jest popieprzone.- rzekłam stłumionym głosem, ponieważ ziewnęłam.

-Co teraz? Wiesz. Co z nami będzie?- mruknął tak, że prawie nie usłyszałam.

-A co ma być? - spojrzałam na niego.

-Spaliśmy ze sobą, to nie jest normalne. -podniósł się na łokciu, tym samym zerkając na mnie z góry.

-Po prostu zapomnijmy. - wzruszyłam ramionami. -Można to nazwać przypadkiem, lub chwilą słabości.

Pokręcił głową rozbawiony. Na co spojrzałam na niego z pytającym wzrokiem. -No co? - mruknęłam zdezorientowana.

-Nic, naprawdę to nic takiego. - Uśmiechnął się.

-Wiesz co stwierdziłam? - Obróciłam się w jego stronę spotykając pytające spojrzenie. -Jesteśmy popieprzeni. I to chyba robi z nas wyjątkowych. -  zaśmiał się na moją odpowiedź i pogładził mnie po nagim ramieniu.

-Boisz się, prawda?- zacisnęłam mocno oczy,  odwracając się z powrotem w stronę okna.
Pokiwałam powoli głową na znak zgody. -To nic złego Yu, każdy się czegoś boi. - mruknął w moją szyje, przytulając lekko.

-To okropne, cokolwiek Bóg dla nas zrobił Szatan trafi ze zdwojoną siłą, nie uważasz?- szepnęłam.

-To prawda.- Westchnął po czym przewrócił się na plecy. -Powinienem iść, chłopaki nie dadzą mi żyć.- mruknął ociężale i wstał do pozycji siedzącej. Na co jedynie się zaśmiałam. Podniósł się i zaczął szukać swoich ubrań. - Gdzie jest krawat?- powrócił wzrokiem do mojej sylwetki, na co schyliłam się po prawej stronie łóżka i podniosłam spod niego czerwono żółty krawat, i rzuciłam nim w twarz blondyna. Ten się cicho roześmiał i zawiązał go luźno na szyi. Posłał mi w powietrzu buziaka, a ja teatralnie go złapałam. Ruszył w stronę drzwi.

-Remus?- odwrócił się w moją stronę. -Bardzo się boje.- uśmiechnął się do mnie słabo i wyszedł z pokoju zostawiając mnie tam. Nagą. Czego chcieć więcej?

Wiem jedno,

To było dziwne.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Czy tylko mi się wydaje, że chcecie mnie zabić?

Co do sytuacji,

jestem za młoda na opisywanie takich scenek i nawet nie próbowałam.

Jest też i choroba Kass, w prawdzie jest to pierwsza jaką usłyszałam w Housie ale zawsze coś.

Jednym słowem,

CHAOS.

Co prawda rozdział krótki jak na czekanie no ale, pierwszy udostępniony mi się usunął (Ily wtpd..),  co z tym poszło, runął i mój szablon. Ale jak widać po paru dniach przemyśleń co tak dokładniej opisałam, jakie były dialogi. Wyczekiwałam wielkiego dnia weny. I oto jestem :v

Słów: 589

 /Aiko



Dear Little LupinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz