Rozdział 15

141 16 7
                                    

Buddy


Od ostatniej śmierci minęły dwa dni. Można by powiedzieć, że życie potoczyło się dalej własnym rytmem. Można by. Gdyby nie to, że do ataku doszło, kiedy Matt był ze znajomymi na imprezie. W dodatku jedną ulicę dalej od miejsca ataku. Gdyby wracał szybciej do domu, gdyby wybrał inną drogę powrotną mógłby być w niebezpieczeństwie.

Atmosfera była bardzo napięta. Chłopak obawiał się wychodzić z domu po zmierzchu. Nie pomagał w tym fakt, że dni były coraz krótsze i nieraz zajęcia kończyły się wraz z zachodem słońca. Nastrój ten udzielił się całej rodzinie. Mary i David bardzo się zdenerwowali całą sytuacją. W końcu ich syn mógł być w piątek przypadkową ofiarą "dzikiego zwierzęcia".

Jak zwykle w niedzielę poszli do kościoła. Z tego, co słyszałem, ma zostać odprawiona specjalna msza za dusze ofiar. Mogliby z tym jeszcze poczekać. Alfa na pewno nie skończył tej swojej gry. Zginie jeszcze nie jedna osoba. A to wszystko z mojej winy. Byłem bezsilny. Nie mogłem powstrzymać tego, co niechybnie nadejdzie. I nie miałem pojęcia, co zrobię, kiedy gra dojdzie do końca. Zginę. To było pewne. Tylko dlaczego muszę pociągnąć do odpowiedzialności tylu niewinnych ludzi?

Te myśli odpędzały mi sen z powiek. Udawałem, że śpię, leżąc wtulony w objęciach blondyna. Wsłuchiwałem się w jego spokojny oddech, który głaskał mój pysk ciepłym powietrzem. Z każdym wydechem, z każdym uderzeniem serca byłem bliżej wyjawienia mu prawdy. Nie chciałem tego robić, żeby zapewnić mu ochronę. Na wiele to się ona nie zdała. Może i ta wiedza na nic mu się nie przyda, może już za późno na ratunek. Zrobię jednak wszystko, byleby tylko on przeżył. Nie poproszę o wybaczenie. Sam sobie nie mogę wybaczyć tego, co na niego sprowadziłem. Chcę tylko, żeby żył. Żeby był szczęśliwy. Nawet jeśli mnie przy nim nie będzie... W końcu udało mi się zapaść w niespokojny sen, w którym dotrwałem do rana.


Matt


- Matt? Matt! - spojrzałem na przyjaciółkę.

- Przepraszam, mówiłaś coś?

- Mówię do ciebie od jakichś pięciu minut! Co się z tobą dzieje? Jesteś jakiś nieobecny. Will tak samo. - spojrzała na naszą dwójkę z wyrzutem. Siedzieliśmy całą czwórką w stołówce. Rzadko tutaj jadłem, bo w końcu nie mam daleko do domu. Zazwyczaj tylko towarzyszyłem reszcie podczas obiadu. Cath i Nick mieszkają w akademiku, więc nie mają na miejscu domowego jedzenia.

- Przejmują się tymi atakami. My większość czasu spędzamy na strzeżonym terenie kampusu, więc nam nic nie grozi. - wyjaśnił Nick. - Ja i tak się tym martwię. Prawdopodobnie doszło do tego mniej więcej wtedy, kiedy odwoziłem cię do akademika. Nie chcę nawet myśleć, co by było, gdybyśmy szli na pieszo.

- Więc tak wróciłam? Prowadziłeś po pijaku? Czy ty chcesz mnie zabić?! - Cath zaatakowała przyjaciela pytaniami.

- Gdybyś była choć w odrobinę lepszym stanie, wiedziałabyś, że nie piłem tego wieczoru. Nie widziało mi się odnoszenie cię na rękach pod sam pokój.

- Masz rację, przepraszam... - spuściła głowę skruszona. - Czy ktokolwiek stara się jakoś zwalczyć to zwierze? - szybko zmieniła temat.

- Podobno mają zorganizować grupy poszukiwawcze. Władze nie mogą pozwolić na to, żeby jakieś dzikie zwierze panoszyło się po mieście i zagrażało mieszkańcom.

W końcu nie dowiedziałem się, czego Cath ode mnie chciała. Wodziłem wzrokiem po twarzach przyjaciół. Will zdawał się być przejęty najbardziej z nas wszystkich, mimo, że starał się to ukryć. Blada cera, sińce pod oczami, jego rozkojarzenie cały dzień... Nie potrafił usiedzieć spokojnie. Ciągle skubał skórki przy paznokciach, wyginał palce, czy stukał nimi o blat. Westchnąłem i zamknąłem oczy. Zdjąłem okulary i rozmasowałem sobie skroń. Od tego wszystkiego rozbolała mnie głowa. Chciałem się już znaleźć w domu.

Pieskie ŻycieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz