Rozdział 1

219 26 4
                                    


Matt

"Dlaczego on to zrobił!? Myślałem, że między nami wszystko się ułożyło, ale on musiał wszystko spieprzyć! Dlaczego to tak boli. Dlaczego to tak cholernie boli!". Wracałem z imprezy u Marka koło pierwszej w nocy. Jechałem zbyt szybko, jak na teren zabudowany, ale w tej chwili miałem wszystko gdzieś. Nie chciałem wracać do domu, niepotrzebnie budzić rodziców. Mijałem kolejne domy, chcąc jak najszybciej wyjechać z miasta i zatrzymać się na jakimś pustkowiu, gdzie nikt by mnie nie znalazł. Chciałem pobyć sam. Z drugiej strony, chciałem, żeby ktoś mnie pocieszył. Żeby komuś na mnie zależało. Czułem się samotny. Byłem blisko wyjazdu z miasta, kiedy nadeszła kolejna fala łez. Zamknąłem oczy tylko na sekundę, a gdy je otworzyłem, zauważyłem, że coś wbiega na jezdnię. Zbyt blisko, bym mógł wyhamować na mokrej nawierzchni. W jednej chwili nadepnąłem z całej siły hamulec i straciłem panowanie nad samochodem. Usłyszałem mocne uderzenie w maskę samochodu, a po chwili samochód stanął.

"O mój Boże! Chyba nikogo nie zabiłem? Chociaż, z taką prędkością..." Gdy minął pierwszy szok, wyszedłem z auta. Dobre cztery metry przed samochodem coś leżało na jezdni. Ruszało się jeszcze. Podszedłem bliżej. Blask reflektorów oświetlał owczarka niemieckiego leżącego na ziemi w kałuży krwi. Ciężko oddychał, widać było, że się męczy. Gdzieś niedaleko usłyszałem wycie psów. W pierwszej chwili nie wiedziałem, co robić, jednak szybko odzyskałem panowanie nad sobą i wyciągnąłem telefon.

-Matt!- usłyszałem głos mojego przybranego brata. Znając go, uśmiechał się właśnie do telefonu- Co tam? Dlaczego dzwonisz o tej godzinie? Nie miałeś być czasem na imprezie? Niech zgadnę, upiłeś się i potrzebujesz podwózki.

-Arthur, potrzebuję pomocy!

-Co się stało?- zdenerwował się- Matt, nic ci nie jest?

-Nnie, to teraz nieważne. Arthur, jja potrąciłem psa. Proszę przyjedź tutaj. Jestem przy placu zabaw, wiesz, tym, na którym się kiedyś bawiliśmy.- Jąkałem się z powodu tych wszystkich emocji.

-Będę za pięć minut.

***

-Nieźle go pokiereszowałeś- odezwał się w końcu Arthur.- Stracił dużo krwi, ale zrobię co w mojej mocy, żeby go uratować.

-Proszę, musisz mu pomóc.- to wszystko moja wina. Gdybym nie ryczał jak baba, to nie potrąciłbym go. Nie wybaczę sobie, jeśli jakieś małe dziecko straci przeze mnie przyjaciela. Ręce mi się trzęsły. Usiadłem na krzesełku w gabinecie. Pies leżał już na stole operacyjnym, a Arthur zaczął się przygotowywać do operacji.

-Zrobię co w mojej mocy. Masz szczęście, że twój wspaniały brat jest weterynarzem.- odpowiedział z uśmiechem. Jednak w jego głosie nie było słychać rozbawienia. Wiedział, że to wygląda źle. Bardzo źle.- A tobie co się stało? Chyba nie płakałeś z powodu tego psa?- spojrzał na mnie, a ja otarłem resztę łez, które od pół godziny żłobiły dwie pionowe drogi na mojej twarzy. Na pewno miałem całe czerwone oczy.

-Nie, to... Jutro Ci powiem, nie mam teraz siły.- odparłem słabo.- Pojadę już do domu, nie chcę ci przeszkadzać. Zadzwoń do mnie, kiedy się obudzi.

Wróciłem do domu. Tym razem bardziej uważałem na drogę. Od razu padłem na łóżko. Nawet nie poszedłem się umyć. Niestety, mimo zmęczenia nie mogłem zasnąć. Gdy tylko zamknąłem oczy, widziałem jego twarz. Tą, którą tak kochałem. Tą, której właściciel tak bardzo mnie dzisiaj zranił. Skuliłem się na łóżku i objąłem ramiona dłońmi. Wstrząsnął mną spazmatyczny szloch. Nie wiem, o której zasnąłem.

***

Obudził mnie dźwięk telefonu. "Przecież jeszcze są wakacje, nie włączałem budzika"- pomyślałem. Uchyliłem powieki i zaraz je zamknąłem, ponieważ oślepiło mnie światło z telefonu. Zmrużyłem oczy. Głowa mi pękała. Nie powinienem mieć kaca, prawie nic nie piłem. 

-Halo?

-Dzieńdoberek, Matt!- skrzywiłem się i odsunąłem telefon od ucha, gdy mój braciszek zdecydował się krzyknąć. Miałem ochotę go w tej chwili zamordować.- Miałem zadzwonić jak tylko się obudzi, no to dzwonię.- w tej chwili sobie wszystko przypomniałem. Impreza... Mark... Znowu poczułem nieprzyjemny ucisk w sercu. Ale było coś jeszcze. Pies. Potrąciłem psa.

-Daj mi pół godziny.- rzuciłem do brata wstając z łóżka. Coś tam jeszcze do mnie mówił, ale już go nie słuchałem. 

Pół godziny później, już odświeżony i w czystych ubraniach, poszedłem po samochód. Skrzywiłem się, gdy zauważyłem krew na masce. Dużo krwi. I niesamowicie wielkie wgniecenie. Jakim cudem ten pies przeżył?

***

Po kolejnych dziesięciu minutach wchodziłem już do gabinetu Artura. Brata nie było w środku. Pewnie poszedł na zaplecze. Od razu w oczy rzuciła mi się duża klatka stojąca na stole. Zbliżyłem się do niej i pochyliłem. Pies rzeczywiście nie spał, patrzył się na mnie niezwykle mądrymi, lekko zamglonymi od leków oczyma. 

-Cześć, strasznie mi przykro, z powodu tego, co się wczoraj stało.- pies tylko lekko przechylił głowę, nie przestając się patrzeć prosto w moje oczy.

-Co masz zamiar z nim zrobić? Nie ma obroży, jeśli wróci na ulicę, to złapią go hycle.-usłyszałem za sobą głos Arthura. Pies na te słowa zaczął skamleć, jakby dobrze wiedział, o czym rozmawiamy.

-Wezmę go do domu.- powiedziałem, wciąż mu się przyglądając.

***

Postawiłem klatkę na podłodze w pokoju. Musiałem chwilę odpocząć po wysiłku. Wniesienie klatki z ponad trzydziestokilogramowym psem na piętro to nie lada wyczyn. Umieściłem psa obok szafy i otworzyłem klatkę, jednak nie był w stanie z niej na razie wyjść.

-Dobra, chwilowo będziesz musiał spać w klatce. Daj mi jakąś godzinę, to kupię ci przyjemne posłanko i coś do jedzenia.- uśmiechnąłem się do niego. Przykucnąłem przed nim i wyciągnąłem rękę w jego stronę. Powoli, żeby się nie wystraszył. Gdy moja dłoń znajdowała się w pobliżu jego pyska, trącił ją nosem i polizał. Uśmiechnąłem się. "Ten pies jest piękny." Miał niesamowitą długą sierść, brudną, ale zawsze można go wykąpać. "Szkoda, że będę musiał go oddać. Mimo wszystko wygląda na zadbanego, więc nie jest bezdomny."

***

-Matt, co ten pies robi w naszym domu?- usłyszałem od razu, gdy wszedłem do salonu obładowany akcesoriami dla psa.

-Potrąciłem go wczoraj w nocy, kiedy wracałem do domu. Nie mogłem go zostawić.- zwróciłem się do niewysokiej blondynki stojącej naprzeciw mnie.

-Wiesz, jaki mam stosunek do dużych psów. 

-On jest niegroźny. Z resztą, pewnie ma już właścicieli, więc jak tylko się znajdą, to go oddam. Przecież postąpiłabyś tak samo w takiej sytuacji, prawda? Spojrzałem na nią wyczekując jej reakcji. Kobieta powoli miękła.

-Ale tylko jak się znajdą, to go oddasz. I ty się nim będziesz zajmował. Nie mogłeś potrącić jakiegoś mniejszego psa?- zaśmiałem się. Odłożyłem na chwilę torby z zakupami i przytuliłem się do niej. Odwzajemniła uścisk.

-Dziękuję. Nie zawiodę.

-Wychowaliśmy was na takich dobrych chłopców. Jestem z was dumna. Kocham cię.


No, więc oto pierwszy rozdział. Nie dzieje się nic nowego, bo chciałam pokazać te same wydarzenia z perspektywy Matta. Macie już mniej więcej pogląd na to, co się z nim dzieje i dlaczego doszło do wypadku. W następnym rozdziale już ruszymy z fabułą do przodu :) Nie minęło parę godzin, a już ktoś przeczytał prolog. Niezmiernie mnie to cieszy. :D Zapraszam do komentowania i oceniania. Ps.: Wyjątkowo wstawiam tyle na raz, bo chciałam wszystko napisać, póki mam to w głowie. Nie wiem kiedy będzie następny rozdział. Będę się starać, żeby wszystkie rozdziały miały po ok 900-1000 słów, więc to może zająć mi trochę czasu. Do następnego! ;)   

Pieskie ŻycieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz