Rozdział 17

92 12 1
                                    


Matt

Było mi gorąco. Skóra parzyła mnie w miejscach, które znalazły się pod jego palcami. Ledwo mogłem oddychać. Coś niesamowicie miękkiego i delikatnego tamowało dostęp powietrza do moich płuc. Z trudem przypomniałem sobie, że nie muszę oddychać przez usta. Wsunąłem dłoń w jego hebanowe włosy i lekko pociągnąłem. Przyciągnął mnie do swojego ciała, a ja od razu do niego przylgnąłem. Przycisnął dłoń do moich pleców, jakby się bał, że mu ucieknę. Ale nie miałem zamiaru uciekać. Było mi tak przyjemnie, kiedy gładził mój bok, kiedy muskał swoimi wargami moje, kiedy pogłębiał pocałunek. Rozchyliłem bezwiednie usta dając mu dostęp do środka, co od razu wykorzystał. Wsunął swój język. Dokładnie badał nim wnętrze, co jakiś czas trącając nim mój język i zahaczając o zęby. Chciałem być jeszcze bliżej niego, mimo, że było to niemal niemożliwe. Oddzielał nas jedynie cienki materiał naszych ubrań. Zakończył tą niesamowitą pieszczotę podgryzając moją wargę i odsunął się na tyle, bym mógł spojrzeć w jego lodowe oczy. Odgłosy naszych oddechów i szaleńcze bicie mojego serca były jedynymi dźwiękami jakie w tamtej chwili słyszałem. Kiedy odzyskałem zdolność mówienia, spróbowałem się odezwać, chciałem coś powiedzieć. Cokolwiek, byleby tylko znowu się do mnie przysunął. Czułem jego gorący oddech na skórze mojej twarzy. 

- Matt... - moje imię w jego ustach brzmiało jak modlitwa. Jak obietnica. Patrzył na mnie z ogromną czułością. Czułem się, jakby ktoś rozlał wrzątek w moim sercu. Lecz mimo niesamowitego gorąca nie czułem bólu, raczej niesamowitą, niezrozumiałą przyjemność. To było nie do opisania. Cała gama emocji przeszywała mnie na wskroś, a ja mogłem jedynie patrzeć w jego oczy. - Matt, wstawaj.

- C-co? - nie byłem w stanie powiedzieć nic więcej.

- Matt, jest już po ósmej. Miałeś mi zrobić śniadanie. - patrzyłem na jego twarz, która powoli bladła i zanikała, by po chwili całkowicie się rozpłynąć. Straciłem grunt pod nogami i zaraz potem znalazłem się w swoim łóżku.

- Co się dzieje? - spytałem nieprzytomnie, przecierając oczy. Promienie przedarły się przez szybę  do pomieszczenia, przez co musiałem je przymrużyć.

- Nie nastawiłeś budzika? Dobrze, że wszedłem do środka, bo trochę bym sobie poczekał pod drzwiami. - uśmiechnął się szeroko i spojrzał na mnie wesoło. 

Patrząc na niego, coś zaczęło mi świtać. Szybko podniosłem się do siadu. Ten sen. Znowu. Znowu śnił mi się Will. Nie licząc sytuacji po imprezie, ten był trzeci. I w dodatku to on mnie obudził. Cały poczerwieniałem. Zakryłem twarz dłońmi, tłumacząc się pieczeniem oczu. Spojrzałem na telefon.

- Taa, rozładował mi się. Dzięki. Zrób sobie kawę, zaraz zejdę i zrobię ci kanapki.

- Co? Tylko kanapki? 

- Sam mówiłeś, że jest po ósmej, nie zdążę zrobić nic innego.


***


Kiedy wyszedł z pokoju, na nowo padłem na poduszki. Westchnąłem głośno. Co się ze mną dzieje? Do czasu imprezy wszystko było w porządku. A teraz... Zaczyna nawiedzać mnie w snach. I mi się to podoba. Podoba mi się, jak w snach na mnie patrzy, jak do mnie mówi. Nie. Nie mogę. To mój przyjaciel. Pierwszy, prawdziwy przyjaciel w moim życiu, nie licząc Arthura. W końcu zdecydowałem się wstać. Przeciągnąłem się i rozejrzałem po pokoju. Panował tu niezły bałagan. Nigdzie nie widziałem Buddy'ego. Pewnie wyszedł z pokoju, kiedy Will otworzył drzwi. 

Pieskie ŻycieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz