Rozdział 19

94 12 13
                                    

Uwaga! Rozdział +18! Zawiera brutalne, krwawe sceny. Nie dla ludzi o słabych nerwach.

<…>

Długo czekałem, aż starszy mężczyzna w końcu opuści swoje mieszkanie. Tym razem było trudniej. Tym razem nie mogłem wybrać byle kogo. To musiał być ten facet, który codziennie o tej samej godzinie wychodzi na nabożeństwo do pobliskiego kościoła. Wszystko musiało być dokładnie zaplanowane. Żadnych świadków, żadnych śladów. Nic, co mogłoby naprowadzić policję na nasz trop. Już i tak musieliśmy liczyć się z tym, że jakiś łowca może zainteresować się tą sprawą. Wypatrywałem swojego celu. Siwiejący mężczyzna z zakolami na głowie porozmawiał jeszcze chwilkę z kimś przed kościołem i udał się w drogę powrotną do domu. Szedł powoli. Chora noga nie pozwalała na zwiększenie tempa. Dzięki lepszemu niż u człowieka słuchowi, słyszałem równomierne stukanie, jakie wydawała laska, kiedy dziadek podpierał na niej ciężar ciała podczas poruszania się.

Stuk. Stuk. Stuk.

Obserwowałem go, czając się w krzakach. Dziadek oddalał się powoli od innych ludzi. Dzięki późnej porze roku było już dość ciemno, co pomagało pozostać poza zasięgiem wzroku. 
Kiedy upewniłem się, że w pobliżu nie ma już nikogo, ruszyłem w kierunku mężczyzny. Poruszałem się bezdźwięcznie na asfaltowej nawierzchni. Unikałem światła ulicznych lamp, by jak najdłużej pozostać niezauważonym. Zbliżaliśmy się do uliczki, w którą mężczyzna zawsze skręcał podczas powrotu do domu. Codzienie robił zakupy w mieszczącym się tam sklepie. Poczekałem za samochodem, aż wyjdzie z siatką pełną produktów w wolnej ręce i skieruje się wgłąb uliczki. Teraz miałem jedyną szansę. W pobliżu nie widziałem nikogo. Poczekałem, aż mój cel zniknie za zakrętem. Serce biło mi jak szalone z ekscytacji. Oblizałem pysk. Zawarczałem, nastraszając sierść i pokazując pożółkłe kły.  Machałem swoim ogonem na wszystkie strony, sprawiając wrażenie dzikiego i agresywnego. Dziadek mnie usłyszał i powoli się odwrócił. Wyczuł niebezpieczeństwo. Przygotowałem się do skoku, obniżając poprzednio ciało do podłoża, by mieć lepsze wybicie. Oczy mężczyzny otworzyły się szerzej z przerażenia. Nie pozwoliłem mu uciec. W ułamku sekundy skoczyłem i popchnąłem go na ziemię. Torba z zakupami się rozdarła, a produkty poturlały się po ziemi robiąc niepotrzebny hałas. Laska wypadła mężczyźnie z rąk. Stracił równowagę i upadł na ziemię. Miał ciężki, urywany oddech. Możliwe, że ze stresu dostał ataku serca. Wduszałem go w ziemię, stojąc na jego klatce piersiowej. Mój pysk znajdował się bardso blisko pomarszczonej twarzy. Uderzył głową w wystający z ziemi ostry kamień. Zamrugał po raz ostatni oczami i opuścił głowę. Był martwy. Chciałem jak najszybciej skończyć tę robotę. Rozerwałem zębami materiał cienkiej kurtki. Koszula zabarwiła się na czerwono od krwi z rany na klatce piersiowej. Musiałem skoczyć z taką siłą, że połamałem mu żebra, a ich fragmenty przebiły się przez mięśnie i skórę. Wgryzłem się w jeszcze ciepłe ciało. Wyżarłem mięso i połamane rzebra. Miałem w końcu dostęp do mojej nagrody za wykonane zadanie. Cały pysk miałem ubarwiony szkarłatem. Mój nierówny oddech przybierał postać pary. Powróciłem do swojej pierwotnej postaci, by móc nacieszyć się tym niesamowitym smakiem w swojej prawdziwej formie. Po chwili futro, pazury i pysk ustąpiły miejsca gładkiej skórze, obciętym paznokciom i męskiej twarzy. Klęczałem nagi przed ciałem. Mimo zmiany wyglądu, krew wciąż znaczyła moje ciało. Uniosłem rękę i włożyłem ją w uprzednio wygryzioną dziurę w klatce piersiowej swojej ofiary. Zacisnąłem dłoń na poszukiwanym organie i wyrwałem go. Uniosłem serce na wysokość oczu. Krew spływała wzdłóż mojego przedramienia, sięgając łokcia i skapywała na ziemię. Moja nagroda. Oblizałem zaschnięte wargi. Zbliżyłem narząd do twarzy i wgryzłem się w tkankę. Krew wytrysła spomiędzy moich zębów. Przeżuwałem powoli, bym mógł jak najdłużej cieszyć się tą chwilą. Nie potrafiłbym opisać tego smaku. Nie przypominał niczego, co jedzą zwykli ludzie. Działał na mnie jak narkotyk, który powoli przedawkowywałem. W moich ustach zniknął właśnie ostatni  kawałek tego przepysznego posiłku, kiedy usłyszałem niepokojący dźwięk. Odwróciłem się. Jakieś pięć metrów ode mnie stał jakiś chłopak. Patrzył na mnie z przerażeniem. Z szoku wypuścił z rąk torbę, która teraz leżała bezwładnie na ziemi przy jego nogach. Pewnie to jej upadek był usłyszanym przeze mnie dźwiękiem. Chłopak zaczął się wycofywać. Nie pozwoliłem mu uciec z uliczki. W mgnieniu oka przemieniłem się z powrotem w psa i skoczyłem na niego. Przewaliłem go na plecy i zanim się obejrzał wtopiłem kły w jego szyję. Przegryzłem się przez skórę i mięśnie. Miażdżyłem jego tchawicę. Słyszałem, jak desperacko próbował nabrać powietrza. Nie był nawet w stanie krzyknąć. Wiercił się, próbując wyrwać z uścisku moich szczęk. Zacisnął swoje dłonie na moim brudnym od szkarłatu futrze. Stałem tak w bezruchu, póki nie poczułem, że uścisk jego pięści zmalał, aż w końcu dłonie upadły ciężko na jego wykrzywione ciało. Wreszcie mogłem puścić jego szyję. Cholera. Alfa mnie zabije. Miało się obejść bez niepotrzebnych ofiar. Wyprostowałem się i spojrzałem na niego. Wcześniej nie miałem okazji się mu przyjrzeć. Jego zapewne wcześniej całkiem przystojna twarz była teraz wykrzywiona w cierpieniu. Otwarte oczy ukazywały brązowe tęczówki, teraz zachodzące mgłą. Z ich kącików prowadziły dwie cieńkie stróżki łez, niknące w lekko kręconych włosach. Usta miał otwarte, jakby chciały wydać ostatni krzyk wypełniony bólem i strachem. Nie wiedziałem, co robić. Chłopaka, w odróżnieniu od dziadka, nikt nie mógł znaleźć. Tego nie było w planie. Byłem na siebie zły. Smak serca całkowicie zagłuszył mój umysł i nie mogłem racjonalnie myśleć. Musiałem się spieszyć. W każdej chwili ktoś inny mógł tamtędy przejść. Powróciłem do ludzkiej formy. Przeszukałem kieszenie chłopaka w celu znalezienia telefonu. Po chwili trzymałem w drżących dłoniach urządzenie i wybierałem numer. Usłyszałem niezwykle w tamtej chwili długi sygnał oczekiwania na połączenie.

-Tak?
- Sean, dzięki Bogu. Pomóż mi, błagam...

***

- Jedno zadanie. Miałeś do wykonania jedno, k*rwa, proste zadanie! - Słuchałem kazania prawej ręki alfy. Sean był wściekły. Przyjechał furgonetką jak najszybciej mógł. Schowaliśmy do niej nastolatka i jego torbę. Niestety, nie mogliśmy nic zrobić z utraconą przez niego w uliczce krwią. - Wiesz, jakie kłopoty mogłeś na nas ściągnąć? Jeszcze ten telefon. Przecież policja będzie miała teraz mój numer jak na tacy! Nie chciałbym być w twojej skórze. Nie mam bladego pojęcia, co cię teraz czeka. Alfa miał dziś dobry humor, więc może cię oszczędzi...

Jechałem na siedzeniu pasażera, owinięty w koc. W powietrzu unosił się zapach krwi, którą byłem cały pokryty.

- Widział moją twarz. Widział, jak nagi facet pochyla się nad zakrwawionymi zwłokami. Niby co miałem robić?! Gdybym go puścił wolno, zaraz rozeszłaby się plotka o wampirze-nudyście.

- Gdybyś się nie wydurniał i zjadł to pi*przone serce w psiej postaci, to nie byłoby problemu. - powoli jego głos i oddech się uspokajały. - Cholera. Mogliśmy posłać kogoś innego. Jadłeś ostatnio za dużo serc i zaczęło ci odwalać. Teraz zastąpi cię ktoś inny.

Spodziewałem się tego. Alfa już nigdy nie da mi tak ważnego zadania. Oczywiście, jeśli mnie nie zabije. Mogłem się jedynie zdać na pastwę losu i czekać, co będzie dalej.

No cześć.

Tego rozdziału na początku nie było w planie, ale po tym, jak przyszedł mi ten pomysł do głowy, nie mogłam się powstrzymać. Chciałam wprowadzić klimat, jak z pierwszych dwóch minut każdego odcinka "Supernatural". Możecie mi napisać w komentarzu, czy mi się udało.

Zapewne spodziewaliście się innego "+18", zboczuszki.

Inne "+18" też będzie... kiedyś.

Na razie zostawiam Was z tym.

Do napisania ;*

Pieskie ŻycieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz