Rozdział dwunasty

1.3K 123 18
                                    

Zamykam oczy, chłonę tę chwilę i odpływam
Los zespolił dwa ogniwa, choć poranił nas jak piła.

Tysiące szpilek wbiły mi się w serce. Niewidzialne szpony oplotły mi szyję, czuję jak mnie duszą. Nie mogę oddychać, wielka gula przerodziła się w łkanie. Czarna przestrzeń wypełniła mój umysł, nie widziałam nic poza kolejną przepaścią. Ponownie zostałam zupełnie sama. Nie mialam wokół nikogo, a moja Kruszynka już nie żyła. Zaszlochałam cicho.
- Proszę się uspokoić, chcę zmierzyć pani gorączkę - rzekła lodowato pielęgniarka. Nie należała ona do najmilszych. Później przyszedł facet w białym kitlu, z teczką dokumentów w ręku.
- Jak się pani czuje? - spytał przyjaźnie. Zacisnęłam powieki. Nie miałam ochoty rozmawiać. Nie teraz, kiedy moje serce krwawiło, by później rozpaść się na milion kawałków. Czułam w środku piekący ból.  Nie chciałam dotknąć brzucha, nie chciałam poczuć tej pustki, którą wcześniej wypełniała moja córeczka. Kolejny raz straciłam dziecko.
- Nijak - wyszeptałam. Byłam pewna, że nie usłyszał.
- Musi pani ze mną rozmawiać - nalegał lekarz. Otworzyłam oczy. Biel. Przenikliwa pustka.
- Wcale nie muszę - odparłam i zrozumiałam, że to było dziecinne - dlaczego straciłam maleństwo?
- Domyślam się, że wcześniej dokonała pani aborcji - zaczął mówić, a ja podniosłam lekko głowę.
- To było ponad cztery lata temu - jęknęłam rozpaczliwie.
- Podejrzewam, że podczas tego zabiegu została uszkodzona pani macica. Tak czy inaczej, nawet jeśli dziecko przeżyłoby następne trzy miesiące, nie miałoby szans na zdrowy poród.
Nie słuchałam go dalej. Zaczęłam ponownie żałować decyzji przeszłości. Pragnęłam żeby przestały mnie prześladować. Zawiadomiłam Nathana, przyleciał następnego dnia.
- Weronika - wyszeptał z błyszczącymi oczami i usiadł na szpitalnym krześle. Odwróciłam głowę. Czułam się cholernie winna.
- Przepraszam - powiedziałam łamiącym się głosem. Nie wiedziałam kogo przepraszam.
- Już dobrze - położył dłoń na moim ramieniu.
- Przepaść - mruknęłam słabo. Nathan zmarszczył brwi. Nie potrafiłam określić, o co dokładnie mi chodziło. Majaczyłam. Nie mogłam znieść tego bólu. Rozrywał mnie od środka. Łamał wszystkie części mojego wewnętrznego życia. Wszystko co dotychczas sobie poukładałam przestało mieć sens.
- Wróć ze mną do Niemiec - zaproponował Nathan. Spojrzałam na niego, ale moje oczy jakby przenikały przez jego postać. Widziałam w oddali moje Maleństwo, które siedziało na kolanach promiennej Ewy. Uśmiechnęłam się radośnie.
- Opiekuj się nią!
A później była już tylko ciemność.

Wyszłam ze szpitala dwa tygodnie potem. Pełna żalu zbywałam wizyty Uli, mimo że potrzebowałam towarzystwa. Czytałam z powrotem wiersze w moim tomiku poezji. Uśmiechałam się do zapomnianych już słów. Obserwowałam jak maj oddawał słoneczne dni czerwcowi. Nadeszły kolejne wieczory idealne na refleksyjne spacery. Na takie chętnie chodziłam.
W głębi serca wierzyłam, że Ewa i mama należycie zajmowały się Kruszynką. A obok nich stał dumny wujek, Konrad.
Czas nie przynosił ulgi, choć tak bardzo jej pragnęłam. Z tęsknoty za obecnością beztroskich twarzy odwiedziłam dobrze mi znany garaż. Bez zapowiedzi weszłam do środka. Wszystkie oczy szerzej się otworzyły. Musiałam wyglądać jak trup: z czerwonymi białkami, podkrążonymi oczyma, włosami związanymi w kitkę i tą okropnie bladą twarzą. Przeleciałam wzrokiem przez siedzących. Gero, Lesio, Strzała, Czapa i Adam. Tylko on wpatrywał się uparcie w stolik, a na jego twarz wkradł się grymas.
- Chyba śnię! Weronika po tylu miesiącach! - ucieszył się głupkowato Lesio. Miał parę siniaków pod oczyma. Posłusznie z poleceniem Strzały usiadłam. Zostałam miło przywitana: od razu podał mi jointa.
- Gdzie ty się przed nami chowałaś? - dopytywał Gero.
- W Berlinie - mruknęłam wypuszczając dym. Odpowiedziałam im na parę pytań, sama byłam ciekawa jak wiedzie im się w życiu. Kiedy Strzała opowiadał o ostatniej akcji z emerytowanym już Kulczykiem, Adam posłał mi oziębłe spojrzenie. Choć było to przelotne, poczułam smutek.
- Zostajesz tu? - spytał Strzała z uśmiechem.
- Tak - pokiwałam głową. Musiałam tu zostać - muszę znaleźć jakąś pracę tutaj.
- Spadam - rzekł Adam odchrząkając nerwowo. Podniósł się i pożegnał się z kumplami. Na mnie nawet nie spojrzał. Ja zaś wpatrywałam się w niego zaszklonymi oczami. Pochłaniałam zacięcie jego wargi, szyję, dłonie. W końcu wyszedł z charakterystycznie dla niego włożonymi dłońmi w kieszeni luźnych spodni. Odprowadziłam go wzrokiem.
- Leć za nim - usłyszałam przyjazny głos Lesia. Bez słowa wstałam i pośpiesznie poszłam za Adamem.

Paradoksy Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz