Rozdział piętnasty

1.4K 126 12
                                    

Nie wiem sam czy od tego piekła się kiedyś uwolnię.
Jedno mam: twarde pięści, honor i na karku głowę
Dalej trwam, ale co ja mogę?
Getto jedynie znam.

Czasem nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, jaki ten świat jest mały. Zwłaszcza jeśli chodzi o to samo miasto. Nie można uciec przed starymi twarzami, dopadają  cię.
W nowej pracy niezbyt mnie polubili. Na umowę po znajomości patrzy się zwykle przez pryzmat niechęci, aczkolwiek musieli okazywać mi szacunek. Byłam w końcu odnalezioną córką dyrektora korporacji. Byłam zszokowana, kiedy za biurkiem zobaczyłam Patryka. Bardzo wyprzystojniał, a w garniturze wyglądał świetnie. Przyjrzałam mu się dokładnie - ażeby nie pomylić się we wstępnej ocenie i podeszłam z wymalowanym uśmiechem.
- Telefon do pana - oznajmiłam. Patryk nie podnosił wzroku znad pliku dokumentów. Odchrząknęłam więc i skrzyżowałam ręce na piersiach.
- Dobrze - skinął głową - dziękuję, proszę powiedzieć że oddzwonię.
- Ty stara mendo - zawołałam ze śmiechem - Werci nie poznajesz?
Patryk szybko podniósł na mnie swe spojrzenie, a na jego twarz wpełzł zaskoczony, ale pełen radości uśmiech. Wstał z miękkiego fotela i uścisnął mnie serdecznie.
- Co ty tu robisz, Wera?! W ogóle jak znowu znalazłaś się w Polsce? - nie dowierzał że mnie widzi. Chłonął oczyma moją twarz, kosmyki włosów i dekolt.
- Wyobraź sobie, marny człowieku - zachichotałam - mój ojciec jest twoim szefem!
- No nie wierzę!
- Cóż, tak bywa. Miło cię znów widzieć - westchnęłam przelotnie wspominając dawne lata. Wycofałam się powoli w stronę wyjścia.
- Nie uciekaj mi znowu - uśmiechnął się łobuzersko - i daj zaprosić na drinka w piątek wieczorem.
Zmarszczyłam brwi. Zapamiętałam dokładnie intencje Patryka sprzed pięciu lat, aczkolwiek to już minione czasy. Zgodziłam się po chwili jego przekonywania.
Wracałam do domu dość zmęczona. Cieszyłam się jednak jakimkolwiek zajęciem, ponieważ to odciągało moje myśli od Adama i wciąż niezabliźnionej rany po utracie maleństwa.
Lato było upalne. Ulice skwierczały od słońca, ludzie chłodzili się machaniem dłoni, małe dzieci pluskały się wesoło w pobliskiej fontannie. Taki widok zawsze rodził we mnie iskierkę bólu. Przesiąkała ona do serca i tam powstawał prawdziwy żar. Później jeszcze tlił się, powodując mokre policzki i wilgotne poduszki.
Czwartek był tak samo gorący jak poprzednie dni. Założyłam zwiewną sukienkę, związałam włosy i nowym samochodem - tak, kupiłam nowiutką Kię -pojechałam do miejsca spotkań chłopaków. Nie uprzedzałam że wpadnę, tak też zadziwił mnie widok dwóch kobiet siedzących na krzesłach z nieopisanym wdziękiem. Zatrzymałam się w progu i zacisnęłam zęby.
Były piękne. Jedna miała okropnie długie, blond włosy i czerwone usta, a jej błękitne oczy migały promiennie, cholernie kokietując.
Druga zaś to piwnooka piękność o włosach w kolorze palonej kawy. Obie trzymały w smukłych palcach blanty.
Zakłuło najbardziej to, że ta druga siedziała niebezpiecznie blisko Adama. Weszłam niepewnie, obecność obcych i to jeszcze tej samej płci bardzo mnie krępowała. Strzała jednak przywitał mnie szczerym uśmiechem, mimo że wcześniej zajęty był liczeniem ogromnej ilości banknotów. Adam zesztywniał na mój widok, ukrył usta w dłoni i tak oparty nie spojrzał na mnie już więcej.
- Weronika! - zawołał Lesio - ty nas nigdy nie opuścisz!
- Nie śmiałabym - uśmiechnęłam się, przysiadając na małej kanapie obok Strzały. Adam wyłamywał palce. Zabolało. Jego obojętność na moją osobę doprowadzała mnie do białej gorączki.
- Nie przedstawisz nam waszej koleżanki? - zapytała ciemnooka Adama, a ten był zmuszony podnieść wzrok. Intensywna zieleń zabłysła wraz z zaglądającym przez kraty okien słońcem. Lustrowałam brunetkę wzrokiem. Niepokoiłam się jej zbyt pewnym dotykiem adamowego kolana.
- To jest Iza, to Ola - wskazał na blondynkę, a następnie na siedzącą obok Olę. Posłała mi przelotny uśmiech.
Nie chciałam tam zbyt długo siedzieć. Byłam zazdrosna o Adama, który miał w garści moje serce, a najwyraźniej nic sobie z tego nie robił. Wyszłam po godzinie rozmowy przecinanej błyszczącymi spojrzeniami Oli w jego kierunku.
Skierowałam się do samochodu, a gdy już otwierałam drzwi, Adam wybiegł za mną.
- Zaczekaj - powiedział i podszedł bliżej. Pełna nadziei oczekiwałam aż poczuję jego bliskość, miałam głupią nadzieję że przytuli mnie z całych swoich sił.
- Tak?
- Zostawiłaś - podał mi telefon, po czym zerknął nieśmiało na moją zawiedzioną twarz.
- Och - westchnęłam - na tyle cię stać?
- O co ci chodzi?
- Przespałeś się ze mną. Spędziliśmy cudowny dzień razem, a potem już nie dawałeś znaków życia. Dlaczego?
- Nie mam ochoty o tym gadać - włożył ręce w kieszenie spodni.
- No pewnie, leć do Oli - mruknęłam infantylnie ponownie łapiąc za klamkę auta. Adam wybuchnął śmiechem.
- Zazdrosna? Naprawdę? - spytał złośliwie.
- Tak - wyznałam - i najchętniej już nigdy więcej bym cię nie oglądała. Więc zejdź mi z drogi.
- Jesteś egoistką - rzekł jeszcze kiedy wsiadłam do samochodu.
- Ja? - oburzyłam się - to ty zachowujesz się jak gówniarz.
- Pieprz się - odburknął i odszedł. Siedziałam jeszcze wpatrując się przed siebie. Nie chciałam żeby nasze rozmowy tak wyglądały. Przecież go kochałam, najmocniej na świecie.
I to mnie zabijało.
Jego obojętne spojrzenie, każde lekceważące wzruszenie ramion.
Zabijał mnie. Topiłam się we własnej bezradności.

Paradoksy Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz