~5~

2.3K 176 71
                                        

Po niedługim czasie, Rick postanowił nawrócić z grupą na szosę. Stanęli na skraju lasu. Rozejrzeli się wokoło. Po lewej stronie, w oddali widzieli stado, które zdołali ominąć.

- Ruszajmy, nie ma ich tutaj zbyt wiele - odparł Rick. Położył stopy na betonie, odepchnął szwendacza idącego w jego stronę i wbił nóż w jego czaszkę.

- Pójdę lasem, może znajdę jakieś jagody - oznajmił Tyreese, a mężczyzna mu przytaknął. Wszyscy dreptali przed siebie. Niekiedy musieli unieszkodliwić jakiegoś szwendacza, lecz ich wędrówka była raczej monotonna.

Czarnoskóry mężczyzna bacznie spoglądał na każdy krzak. Sprawdzał, czy pod liśćmi nie kryją się jakiekolwiek owoce leśne. Zebrał dokładnie sześć sztuk jagody czarnej.

Wtem usłyszał pod stopami brzdęk metalu. Tyreese znieruchomiał. Kilka razy uderzył piętą w podłoże. Ukucnął. Zastukał w ściółkę, jakby pukał do domu małej nornicy. Zawołał donośnie zachęcając grupę do zbadania jego znaleziska.

Daryl schylił się nad miejscem wskazanym przez Tyreese'a. Postukał w grunt. Zaczął odgarniać obszar z liści, wysokiej trawy i gałązek. Oczom wszystkich ukazało się metalowe wieko o szerokości jednego metra. Wyrazy członków grupy były zdziwione oraz zszokowane.

Wszyscy stali w osłupieniu. Daryl wziął od Tyreese'a młotek i zaczął nim uderzać o dużą, metalową kłódkę. Otworzył klapę.

Ujrzeli dziurę oraz drabinę prowadzącą w dół. Nie było widać dna.

- Trzeba to sprawdzić - odparł lider. Aileen poczuła, że nie może dalej zwlekać. Musi w końcu wziąć się w garść, nim cała reszta spisze ją na straty.

- Ja tam zejdę - powiedziała, a wszyscy popatrzyli na nią surowym wzrokiem. Carl wywrócił oczami.

- Z logicznego punktu widzenia, jeśli zginę, to nie będzie to dla was zbyt duża strata. Ewentualnie przypadkiem pozbędziecie się problemu - oznajmiła. Rick stał z rękami na biodrach. Spojrzał w głąb dołu, a następnie na kusznika. Ten wzruszył ramionami. Właściciel colt'a python'a pokiwał głową.

- Dobra, niech będzie.

Beth podała jej maleńką latarkę. Jedyną, jaką posiadali. Dziewczyna w cekinowych spodenkach powoli wsunęła swój tułów do środka dziury, koniuszkami palców dotykając stopnia drabiny. Zaczęła po niej schodzić.

Po dwóch minutach poczuła na skórze dwa razy większy ziąb, niż panował na dworze. Trzymając się kurczowo drabiny, sięgnęła do kieszeni, wyciągnęła latarkę i ją włączyła.

Spostrzegła, że do podłogi zostały jej trzy stopnie drabiny. Powoli po nich zeszła. Zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu, pomagała jej w tym latarka. Ujrzała przed sobą korytarz. Po prawej i lewej stronie równolegle znajdowało się sześcioro drzwi. Na prawo zauważyła klimatyzację, która doprowadzała tlen z dworu. Na lewo znajdowały się bezpieczniki połączone z generatorem. Postanowiła je włączyć. Po chwili korytarz wypełnił się rażącym światłem, a cekiny zaczęły się mienić w blasku. Uwagę Aileen przykuł plakat zawieszony na końcu korytarza.

- Ej, żyjesz tam?! Są tam szwendacze?! - krzyknął Rick.

- Tak tak, żyję i nie, nie ma tu szwendaczy - odpowiedziała - zejdźcie na dół i to koniecznie.


- "Plan i wyposażenie schronu Państwa Brendy i George'a Brown" - przeczytał na głos Glenn - nie dotarli tu?

- Na to wygląda - powiedziała Michonne - kłódka była nienaruszona.

- Cóż, każdego jest mi niezmiernie szkoda. Bingo, moi drodzy. Schron jest teraz nasz - odparł zadowolony Daryl i wszedł do pierwszych drzwi po prawej - o ja cię, kominek, węgiel, drewno! A więc jest sposób, by pożegnać się z tą Antarktydą.

- Zbudowali sobie schron w środku lasu, niedaleko szosy? - zaczęła powątpiewać Maggie - To trochę bez sensu.

- Może mieli sklerozę i wiesz, jadąc szosą w końcu by się zorientowali, gdzie wybudowali sobie bunkier - odparł błyskotliwie Koreańczyk.

- Kto ich tam wie. Jak dla mnie, miejscówka jest wyborna - wtrącił kusznik - za tymi drzwiami czai się El-Dorado - zaczął otwierać każde drzwi zachowując się przy tym jak osoba sprzedająca nieruchomości - tutaj znajdziecie państwo spiżarnię, zaś tutaj sypialnię. Tu mamy łazienkę, a tutaj jadalnię. Czy wspominałem o już o pokoju na bibeloty?

Wszyscy zachichotali. Aileen uśmiechnęła się obnażając przy tym swe bielusieńkie zęby. Cieszyła się, że nareszcie czuje się jak członek grupy.


Siedziała na łóżku przy samej ścianie. Musiała się o nie kłócić z Beth, lecz nie była to realna sprzeczka, jedynie koleżeńska przepychanka. Uśmiechała się od ucha do ucha i ubierała poduszkę w poszewkę.

Uskrzydlony mężczyzna oparł się o framugę drzwi i wpatrywał się w Aileen. Dziewczyna poczuła na sobie czyjś wzrok. Podniosła głowę. Zauważyła go. Zaniechała dalszego wykonywania czynności.

- Jesteś dla mnie wielką zagadką - powiedział Daryl opierając się o framugę drzwi.

- Doprawdy? - odparła dziewczyna sarkastycznym tonem.

- Powiedz mi coś o sobie, proszę - odrzekł i podszedł do niej.

- No dobrze, a więc - pauza - nazywam się Aileen.

Mlasnął śmiejąc się. Dziewczyna zachichotała.

- Zbyt tajemnicza jesteś, nie sądzisz? - zapytał niskim, zachrypniętym głosem. Po skórze Aileen przebiegły ciarki. Spojrzała na niego dużymi oczami. Odczuwała jakąś dziwną bliskość między nimi. Nie odpowiedziała mu.

- Zaimponowało mi to, że zdecydowałaś się zbadać czarną dziurę całkiem sama- poczuła się doceniona, ukucnął przed nią - nareszcie się przełamujesz, koliberku - opuściła głowę, a włosy przysłoniły jej twarz. Czuła, że jej policzki płoną. Nie chciała mu pokazać, że się zaczerwieniła.

- Jeszcze tylko znajdę strój w moro i mogę iść na wojnę z truposzami! - uniosła pięść w zwycięskim geście.

- Tak, zapewne.

Podniosła głowę. Ich twarze znajdowały się niebezpiecznie blisko.  Wpatrywała się w jego ciemnoniebieskie oczy. Przysuwał się powoli w jej stronę, ona również. Czuli na sobie swoje płytkie oddechy.

- Jesteś dla mnie tak wielką zagadką - odparł, a ich usta się spotkały.


Kolejny rozdział za nami!🙌

Liczę na komentarze i gwiazdki!💫📖

Koliber | TWD✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz