- Mogę ci pozwalać mnie uciszać w ten sposób - odparła, jej wargi były wilgotne. Uniósł prawy kącik ust. Patrzyli na siebie. Żadne z nich nie chciało oderwać wzroku.
"Jezu, co oni tyle tam robią" - myślał Rick wchodząc po drabinie z workiem. Dostał niemałą reprymendę od syna, a po krótkiej rozmowie odbytej z Glennem i Maggie uświadomił sobie, że musi nieco odpuścić Darylowi, mimo iż w dalszej części był na niego zły, i że zabolały go jego słowa. "Mieli po nie przyjść już z pół godziny temu." Rick zamachnął się i położył worek przy ujściu włazu. Wspiął się na najwyższe szczeble drabiny i wynurzył swoją twarz na powierzchnię.
- Ej, przyniosłem wam - urwał zdanie w połowie - worek - ujrzał ich całujących się nawzajem - osz ty skubańcu - powiedział sam do siebie, uśmiechnął się i ponownie zanurzył swą głowę w otchłani schronu. Na dole stosu stali wszyscy członkowie grupy.
- I co? Mieli jakieś problemy? - zapytała Maggie. Rick się roześmiał.
- Wręcz przeciwne - pokazał zęby w uśmiechu, dłonie miał na biodrach - skurczybyk - wyszeptał i odszedł w stronę pokoju łazienkowego, gdzie czekały na niego kolejne miski wypełnione czerwoną substancją o metalicznym zapachu. Maggie spojrzała porozumiewawczo na Michonne, a ta wydęła dolną wargę i pokiwała głową twierdząco. Maggie zachichotała.
Odsunęli się od siebie. Dziewczyna się zarumieniła i powróciła do wysypywania szczątek.
- A to co tu robi? - zapytał - O szlaag - przedłużył i się uśmiechnął - chyba Rick złożył nam nieoczekiwaną wizytę.
- Niczym hydraulik oznajmujący, że zaraz nas zaleje, bo sąsiadowi pękła rura - odparła całkowicie poważnie. Odwrócił się powoli i położył ręce na biodrach z pytającą miną.
- Co ty masz w głowie? - powiedział śmiejąc się.
- Cekinowe miasteczko - odparła nawet na niego nie spoglądając - widzisz, mówiłam, że będę tęsknić za tymi błyskotkami.
- Upłynęło piętnaście minut!
- Chciałeś raczej powiedzieć półtorej godziny - oboje odwrócili się w stronę, z której usłyszeli głos. Michonne opierała się o metalowy właz, w połowie będąc jeszcze w środku.
- Jak długo...?
- Chwilkę, ale to wystarczyło - uniosła kąciki ust - chodźcie po worki, trochę się ich tam zebrało - po czym zniknęła w otchłani włazu.
Stos znacznie się zmniejszył, jednak nadal przeszkadzał w dostaniu się do drabiny. Worki były składowane tuż obok niego. W całym schronie niemiłosiernie śmierdziało zgniłym mięsem. Wszyscy byli wykończeni.
- Skończmy na dzisiaj - odrzekła Maggie mokra z wody i krwi. Spojrzała na swą siostrę, której przypadło rozkawałkowywanie denatów. Jej ręce były w całości umorusane szkarłatną, a wręcz brązową posoką, a gdzieniegdzie brunetka zauważyła drobne kawałki szczątek. Sasha wraz z Michonne i Carlem wyglądali podobnie.
- Zgadzam się - zatwierdził jej propozycję Rick - daliśmy z siebie wszystko, zrobiliśmy kawał dobrej roboty. Zjedzmy coś, umyjmy się i zaśnijmy głębokim snem.
- Odpuśćmy sobie dziś gotowanie, niech każdy weźmie konserwę i się nią uraczy - zakomunikował Tyreese, a grupa na to przystanęła. Udali się do pokoju kuchennego i rozdzielili między sobą puszki z pożywieniem. Aileen trafiła się cieciorka konserwowa. Z trudem powstrzymała grymas niezadowolenia. Usiadła w kącie pomieszczenia. Otworzyła wieko konserwy i zanurzyła widelec w malutkich warzywkach. Pogryzła bardzo powoli cieciorkę.
"Smakuje ci, smakuje ci Aileen..." - powtarzała w myślach. Nie chciała grymasić w trakcie nieszczęścia, które nawiedziło świat. Poczuła szturchanie jej lewej stopy. Uniosła głowę.
- Coś ciężko ci idzie jedzenie tej surowizny - powiedziała mulatka trzymając w ręku konserwę z jakimś warzywem strączkowym - tylko nie mów, że ci to smakuje, bo twoje miny ewidentnie ukazują twój stosunek do cieciorki - zamrugała szybko oczami i usiadła obok Aileen.
- Tak, to prawda. Na samą myśl o cieciorce mam ochotę wymiotować.
- Wymieńmy się - zaproponowała - przepadam za cieciorką!
- Serio?! - zdziwiła się mocno - O fuuuj - wykrzywiła twarz i czym prędzej dokonała rotacji z czarnoskórą.
- Jezu niebo, po prostu niebo - trwała w błogostanie - kocham cieciorkę.
- Sasha? - powiedziała pytającym tonem.
- Hmm? - odparła mając usta wypełnione po brzegi warzywem.
- Chcę ci tylko powiedzieć, że twój kalafior na pewno byłby przepyszny - odrzekła i wzięła do buzi zielone kuleczki.
- Nigdy nie miałam głowy do gotowania - odparła lekko się śmiejąc - Carl musi mi dać korepetycje, i to koniecznie - postanowiła zmienić temat, ściszyła głos - słyszałam o twoich amorkach z Darylem - uniosła dwa razy znacząco brwi. Aileen spłoniła się.
- Jezu, Sasha - szturchnęła ją w ramię, z jej puszki wyleciało kilka sztuk groszku.
- Spokojnie spokojnie, i tak już wszyscy wiedzą - Koliber zasłonił dłonią twarz w geście facepalmu - niezła jesteś, w ciągu kilku dni rozkochać w sobie największego zawadiakę w grupie no no no... musisz mieć w sobie coś wyjątkowego, co przyciągnęło jego uwagę - zerknęła do konserwy i posmutniała na widok kilku ostatnich cieciorek na dnie.
- Nie jestem wyjątkowa - odparła - jestem raczej niezłą trzęsidupą.
- Aj tam gadasz - kiwnęła ręką - w końcu sama zgłosiłaś się do zrewidowania otchłani otworu w lesie.
- Tak, a w rzeczywistości czułam duszę na ramieniu - odrzekła i skonsumowała resztę zielonego groszku. Po zjedzeniu Sasha wzięła swoją pustą konserwę oraz jej i wyrzuciła do worka na śmieci. Aileen wstała ze swojego miejsca i zaklepała sobie najbliższy wolny prysznic. Czekając podeszła do tablicy informującej o posiadaczach bunkra. Wtem ze zbrojowni wyszedł Daryl i ujrzał ją stojącą bokiem lustrującą każdą literkę. Nie spojrzała na niego, lecz zaczęła zdanie.
- Jesteś nadal zły na Ricka? - odrzekła bez zająknięcia. Zamknął drzwi zbrojowni i stanął przed nimi.
- Już nie aż tak bardzo, a czemu pytasz?
- Uważasz, że postąpił źle?
- W jakim sensie?
- Za późno otworzył właz? Zrobiłbyś to szybciej prawda?
- Dlaczego mnie o to pytasz właśnie teraz? Skąd w ogóle...
- Odpowiedz mi, proszę - przerwała mu i spojrzała na niego - otworzyłbyś właz od razu?
- Nie nie - podszedł do niej - to nie tak - owszem, uważam, że Rick postąpił źle, ale - pauza - ja wcale nie otworzyłbym włazu - wbiła w niego wzrok.
- Ale dlaczego? - nie dowierzała w to, co mówi.
- Nie lubię intruzów.
- Tacy ludzie to nie intruzi, to przecież właściciele danego obszaru.
- Intruzi to także takie osoby, które mimo tego, że wchodzą na swój własny teren, są tam nieproszone - odszedł w stronę pokoju na rzeczy wartości sentymentalnej.
Nie zrozumiała jego przekazu.
" Intruzi to także takie osoby, które mimo tego, że wchodzą na swój własny teren, są tam nieproszone?" - powtórzyła w myślach.
- Aileen! Wolne! - zawołał Glenn, a ona ruszyła w stronę łazienki.
Dziesiąty rozdział za nami!✨
I jak?🙏
Pozdrawiam!🙌
CZYTASZ
Koliber | TWD✔
Fanfiction❝- Skubana. Jestem pewien, że skądś ją znam. - To znaczy skąd? - Nie wiem Rick. Nigdy jej przedtem nie widziałem na oczy.❞ Kiedy drogi się krzyżują, można spotkać wielu interesujących ludzi. Nawet takich, którzy wydają się nam znajomi, choć nimi nie...