Wiem... Notka spóźniona, ale mam po raz kolejny problem z wifi. Ślę przeprosiny. Miejmy nadzieję, że następna notka w niedzielę.
Tina
***Od czasu afery z Coin minęły średnio cztery tygodnie. Siedzę tu, w tym samym pokoju z ograniczoną możliwością poruszania się po rezydencji. Wolno mi chodzić wyłącznie po części mieszkalnej, gdzie zakwaterowana jestem ja i Haymitch. On jednak ciągle jest zajęty. Stara się wyciągnąć mnie z tej klatki. Miło z jego strony i kiedy już oboje prawie tracimy nadzieję na przekonanie Coin, wkracza Doktor Aurelius, który przedstawia mój wybuch, jako niekontrolowaną próbę dowartościowania się. W końcu wiele przeszłam i jej komentarz miał prawo wyprowadzić mnie z równowagi.
Mimo, iż nie narzekam na samotność, oddają mi moją wolność i znowu mogę poruszać się po całej rezydencji, ale pod jednym warunkiem. Wczepiony zostaje mi w przedramię nadajnik, który zupełnie, jak te na arenie rejestrować będzie miejsce mojego pobytu. Wyczuwam kulkę pod skórą i opieram się chęci chwycenia za widelec i wydłubania sobie użądzenia z ciała.
Pytam Haymitcha o Peetę, a on opowiada mi o jego stanie psychicznym.
- Jest z nim co raz lepiej. Nigdy nie sądziłem, że może w tak dużym stopniu wydobrzeć. Rozmawiałem z nim i nawet trochę żartował. - informuje mnie.
Możliwe.
Spędzam w moim pokoju w prawie kompletnym osamotnieniu kilka następnych miesięcy. Peeta podobno zdrowieje, Haymitch, Plutarch i sporadycznie Johanna lub Annie dotrzymują mi towarzystwa, ale mam tak szczerze ich kompletnie dosyć. Zwłaszcza Annie.
Patrzenie na jej ciążowy brzuch ze świadomością, że jej nienarodzone dziecko nigdy nie spodka swojego ojca, jest niczym tortura dla mojego ego. W ostatecznym rozrachunku, to moja wina, że malec będzie wychowywał się bez Finnick'a.
Johanna mówi, że Gale wyjechał na dobre do Dwójki.
- Pomaga im dźwignąć się na nogi. - wyjaśnia.
Mimo wszystko jednak nie czuję zbytnio potrzeby, aby Gale był przy mnie.Na dwa dni przed losowaniem, przeprowadzają nas, zwycięzców do ośrodka szkoleniowego. Po raz kolejny idąc przez ten hol, ponownie przed oczami widzę okaleczone ciała torturowanych przez Snowa ludzi.
Szokuje mnie obecność Peety na ostatnim piętrze, gdzie mam się zatrzymać z własnymi trybunami. Jak gdyby nigdy nic rozmawia z Plutarch'em przyciszonym głosem.
Wychodzę z windy, a oni zauważają mnie. Na twarzy Peety nie widzę już większości ran i tylko blizny szpecą jego twarz. Nie wiedziałam, że tu będzie. Nie widzieliśmy się od tamtego spotkania przed miesiącami w zamkniętej przestrzeni białego pokoju z lustrem weneckim.
Kiedy nasze spojrzenia się krzyżują, nie mogę się już oprzeć. Niemal biegnę. Kiedy do niego docieram staję na palcach i oplatam jego szyję ramionami. Śmieje się rozbawiony.
Mogłabym przysiąc, że nie słyszałam tego dźwięku od lat. Taki on świeży i przyjemny dla ucha.
Nagle moje myśli doganiają czyny. Odsuwam się od niego i spoglądam mu w oczy poszukując jakichkolwiek oznak, że ma ochotę mnie zabić, ale w jego błękitnych oczach błyszczy jedynie ciekawość.
- Wyglądasz okropnie. - mówi marszcząc czoło.
Jestem świadoma nierównie przyciętych włosów, gdzieniegdzie odłażącej skóry i posiniaczonych ramion, ale jego komentarz i tak odrobinę mnie irytuje.
- Mam się świetnie. Dzięki, że pytasz.
Zaciska zęby i uśmiecha się.
- Nie ma za co.
- Co ty tutaj robisz?
- Aaaa... No tak. - włącza się Plutarch. - Peeta nie jest mentorem, ale, jak wiesz zwycięzcom wiele razy zdarzało się przyjeżdżać do Kapitolu na igrzyska.
- Czyli widz?
- Tak.
Kiwam głową prawie rozumiejąc.
- Aaaa i chciałbym ci przedstawić stylistkę twoich trybutów. W tym roku z powodu braku stylistów pada tylko jeden stylista na mentora plus jego trybutów. A ekipy przygotowawcze trzeba było podzielić i pada tylko jedna grupa na wszystkich mentorów, a potem jedna na każdą grupę trybutów...
- Okej... Nie ważne. - przerywam mu, bo naprawdę mnie to nie obchodzi. - Miejmy to już za sobą. Kim jest stylista?
Peeta się uśmiecha.
- Znasz ją bardzo dobrze.
Zza rogu nagle wychyla się znajoma postać. Wygląda zupełnie, jak wtedy, kiedy wyczerpani zapukaliśmy do drzwi jej sklepiku z futrzaną bielizną. Ma na sobie futro godne jej wystawy sklepowej, a paski na twarzy się poruszają.
- Tigriss... - szepczę.
Nie odpowiada i zanim zdążą mnie to zaniepokoić, przypominam sobie, że przecież rzadko się odzywała. Jej na wpół kocia maska wykrzywia się w grymasie podobnym do uśmiechu.
Zbliżam się do niej niepewnie.
- Cieszę się, że żyjesz. - mruczy.W pewnym momencie dnia zjawia się w moim pokoju Effie z harmonogramem na następny dzień. Nie ma w jej sposobie bycia tej beztroskości i nadmiernego szczęścia, co sprawia, że mimo swojego ubioru, Effie wydaje się nieco bardziej normalna, niż kiedyś.
- Jutro po południu Ocgavia, Flavius i Venia przygotują cię do wywiadu, który przeprowadzą wieczorem. Tak, jak w wieczór przed igrzyskami robią z trybutami. - wyjaśnia.
Jej instrukcje są proste i nieskomplikowane, więc Effie nie zostaje na długo, zaaferowana wieloma sprawami, które musi wyjaśnić reszcie zwycięzców.
Kiedy odgłos jej szpilek uderzających o marmurową posadzkę cichnie, dochodzę do wniosku, że nie mogę już tutaj usiedzieć.
Starając się poruszać bezszelestnie, ruszam na dach. Muszę odetchnąć świeżym powietrzem. Muszę nacieszyć się spokojem przed igrzyskami.
Na dachu zastaję z wielkim zaskoczeniem, to co zastawiłam tam, kiedy jechałam na drugie igrzyska. Piękne kwiaty i lipcowe rośliny. Kwiaty zamykały się już z powodu nadchodzącej nocy. Odetchnęłam.
Przez szuka wiatru, o mały włos nie usłyszałam odgłosu jego kroków, które zapewnię same w sobie były głośne.
- Coś czułem, że się tej spotkamy.
Peeta wyłania się z ciemności i zbliża się.
Nagle w gardle chwyta mnie strach. Nie wiem czym jest spowodowany, ale intuicja nakazuje mi ostrożność.
- A dlaczego mnie szukałeś?
- Nie szukałem.
Peeta nie udziela dalszych wyjaśnień, tylko kiwa na mnie ręką. Prowadzi mnie przez rzędy drzew i krzewów, aby dostać się na krawędź dachu, gdzie się zatrzymuje. Staję niepewnie obok niego. Chyba zauważa moje zdenerwowanie, bo uśmiecha się uspokajająco.
- Jestem stuprocentowo pewny, że jeśli wyczuję nadchodzący atak, będę w stanie sięgnąć do kieszeni. Nie musisz się martwić. - mówi.
Dla mnie jest to kompletnie bez sensu.
W odpowiedzi na moje pytające spojrzenie, Peeta zanurza dłoń w kieszeni kurtki, skąd wyciąga mały, czarny dysk z przyciskiem pośrodku.
- To paralizator. - wyjaśnia patrząc na urządzenie. - Tak na wszelki wypadek.
- Zamierzasz porazić się prądem? - pytam.
- Jeśli będę musiał.
Na chwilę zapada cisza, podczas której oboje wpatrujemy się w panoramę miasta. Na horyzoncie widać już zachodzące słońce, które oblewa budynki stonowaną pomarańczą.
- To twój ulubiony kolor. - mówię nagle.
Peeta przygląda się słońcu mrużąc oczy i uśmiecha się delikatnie. Wiatr rozwiewa jego włosy.
- Tak...
Ponownie cisza...
- Katniss... - odzywa się. - A co sądzisz teraz? Ktoś nas podsłuchuje?
- Nie sądzę, aby mogli uchwycić chociażby jedno nasze słowo przez ten wiatr. Dlaczego?
- Bo chciałem cię spytać kto to zrobił. Kto zabił Prim?
Ach tak...
Zaciskam usta nie pozwalając sobie na wybuch gniewu. Nie chcę pogarszać swojej sytuacji. Wspominanie o Prim wzbudza we mnie wręcz absurdalnie silne emocje i nie potrafię ich poskromić. W ostatniej chwili gryzę się w język. Krzywię się.
- Przepraszam. - szepcze mi do ucha. - musiałem spytać.
Wiatr szamocze moimi włosami częściowo zagłuszając jego słowa. Stojąc jednak nie całe pół metra od siebie i opierając się o balustradę tarasu dobrze go słyszę. Tylko ja.
- Nie wiem... - odszeptuję. - Coin i Snow sprawili, że niczego już nie jestem pewna.
Peeta krzywi się.
- Nie musisz nic dodawać. Wiem, jak się czujesz. Sam często mam podobnie.
Jego głos jest miękki i drżący. Oboje częściowo nie wiemy co mamy myśleć.
- Jak idą przygotowania do igrzysk? - zmienia temat.
Po jego tonie wnioskuje, że dalej nie popiera idei Coin i jest przeciwko igrzyskom.
- Chyba w porządku. Pokazali nam arenę. - szepczę krzywiąc się jeszcze bardziej.
- Dlaczego masz taką minę?
- Bo nie sądzę, żeby aż tak wielka symbolika była potrzebna. Chcą wsadzić ich do atrapy Kapitolu, wypuszczać na nich zmiechy, odpalać kokony...
- Brzmi zupełnie, jak każe poprzednie igrzyska. - komentuje.
- Ale skazywać ich na śmierć na znajomych ulicach? To wydaje się...
- Nie fair? - pyta. - Nie fair było zbombardowanie dwunastki. - mówi spokojnie. - Nie fair było zamordowanie zagrody dzieci. Igrzyska też były nie fair. Każde. Cały świat to jedna, wielka niesprawiedliwość.
Jego słowa są w takim stopniu przesiąknięte prawdą, że boli mnie słuchanie ich. Nie chcę dopuszczać do siebie wiadomości, że nic nigdy się nie zmieni, chociaż wiem, że to prawda.
Nie jestem w stanie już więcej wytrzymać.
- Pójdę się położyć. - mówię łamiącym się głosem.
Odwracam się i odchodzę kilka metrów.
- Katniss...
Odwracam się w jego stronę.
- Dobranoc i... powodzenia na wywiadzie.
Uśmiecham się.
- Nie wiem czy sobie poradzę. W końcu tym razem mnie nie uratujesz, nie?
CZYTASZ
Nic nie wiesz, Panno Everdeen
FanfictionKatniss Everdeen kieruje swoją strzałę na różę i w efekcie ginie prezydent Snow zamiast Almy Coin. Igrzyska się odbędą. Zakończenie alternatywne powieści Suzanne Collins.