EEEEEJ! Przysnęło wam się czy jak? Wiem, wiem... Moja wina. Było wstawiać notki na czas. Wybaczcie. A tymczasem... Szczerze zapraszam do KOMENTOWANIA
Do Katniss Granger! Kochana dziękuję za nominację do LBA, ale niestety nie czytam żadnych blogów o igrzyskach, aby się przypadkiem nie inspirować pracą innych. Wiem, że są ludzie, którzy potrafią tego unikać, ale wolę dmuchać na zimne. Aczkolwiek twój blog... Przyciągnął poniekąd moją uwagę.
- Tina
***Kiedy docieram na szczyt schodów, zastanawiając się przy okazji jak pokonał je niepełnosprawny Beetee, Johana właśnie wychodzi na scenę. eskorta składająca się z dwojga atletycznie zbudowanych rebeliantów eskortuje mnie za scenę każde stanąć w wyznaczonym miejscu. Stąd, gdzie stoję mam dobry widok na zawieszony po drugiej stronie telewizor, gdzie mogę bez przeszkód śledzić przebieg wywiadu.
Caesar wita się z Johanną przyjaźnie, zaś ona ignorancko wznosi podbródek, nie odpowiadając na jego powitanie. Nagle szkoda mi się robi zakłopotanego Caesara i oschłość Johanny wydaje mi się niegrzeczna, ale potem przypominam sobie, że dzięki ludziom, takich jak on, stoję tu, gdzie stoję.
Ogarnia mnie dziecięca złość i przez ułamek sekundy zastanawiam się, czy nie pacnąć Caesara po wyciągniętej dłoni. Zbywam tę myśl z echem własnego śmiechu w głowie.
- No więc, Johanno... Czy masz jakieś szczególne wymagania w związku z twoimi trybutami?
Johanna uśmiecha się ironicznie i nachyla ku mikrofonowi w dłoni Caesara.
- Moi trybuci? - pyta śmiejąc się. - W tym mieście do tej pory nie było nadających się na arenę ludzi. To siedlisko nieudaczników.
Prowadzący zasępia się.
- A więc sądzisz, że twoi... - przerywa na widok jej miny. - ... trybuci pod twoją opieką... - poprawia się. - ... nie sprostają zadaniu?
Johanna wzdycha.
- Kto wie... Może jedni będą mniejszymi nieudacznikami od drugich, ale na pewno nie nauczę ich władać nożem w kilka dni.
- Co więc zamierzasz?
- Zamierzam wycisnąć z nich siódme poty i nie dawać im chociażby chwili wytchnienia, aby zdążyli się przyzwyczaić do tego, jak jest na arenie.
Caesar sprowadza rozmowę na inne tory i zaczynają rozmawiać o sukience Johanny, więc tracę zainteresowanie rozmową. Myślę za to o słowach Johanny. Nie sądzę, aby jakikolwiek trening i stres mogłyby przygotować na to, co czuje się na arenie.
Caesar nawija, a Johanna pomrukuje coś od czasu do czasu, ale ponieważ nie wsłuchuję się w całą rozmowę, jej słowa nie mają sensu. Zawieszam za to wzrok na jej ramieniu, gdzie mieni się coś, czego nie zauważyłam wcześniej. W świetle reflektorów mieni się tam, pomiędzy łokciem, a ramieniem, połyskująca, złota broszka. Kiedy jednak przyglądam jej się uważniej, zauważam ptaka, a później mojego kosogłosa. Odruchowo unoszę rękę i pocieram przypiętą do mojej piersi złotą broszkę.
Czyżby reszta zwycięzców też takie miała?
Moje przemyślenia przerywa brzęczek i muszę na nowo się skupić. Caesar wzdycha przygnębiony.
- Niestety czas się skończył. Powodzenia, Johanno.
Dziewczyna nie odpowiada. Nawet się nie uśmiecha. Jej twarz pozostaje chłodna i niewzruszona.
- Teraz, moje panie i panowie spotkamy się z perełką. Z Kosogłosem rewolucji. Proszę państwa... Katniss Everdeen!Rozbrzmiewają oklaski, których się nie spodziewałam, kiedy dziarskim krokiem wchodzę na scenę. Czuję się idiotycznie znowu paradując w wymyślnych ubraniach po tak długim czasie w rozlazłych butach i mundurze.
Caesar wita mnie uśmiechem i szczerze nie muszę się zbytnio zmuszać do nie odwzajemnienia jego przyjaznego rozdziewu japy grymasem. Decyduję się na powściągliwą maskę obojętności.
Skłamałabym mówiąc, że czuję się komfortowo. Najchętniej zrzuciłabym ze stóp pantofelki i pobiegła gdzieś daleko stąd.
Podaję rękę Caesarowi, który ciągle uśmiecha się od ucha do ucha.
- Oh, Katniss... Wyglądasz olśniewająco. Masz szczęście do stylistów.
Ci, których do tego dnia miałam, są martwi, myślę. Gdyby Cinna tu był... Na pewno dał by popis jakąś skrzydlatą sukienką, albo płonącymi włosami.
- Jak żyje ci się w Kapitolu?
Obok kobiety/mordercy mojej siostry? Świetnie.
- Zawsze uważałam, że z wyglądu Kapitol to piękne miasto. - przyznaję wymijająco.
I właśnie w tej chwili mój wzrok pada na pierwszy rząd siedzeń.
Nie dalej, jak kilka metrów ode mnie, siedzą zwycięzcy. Najpierw Annie obejmująca swój brzuch ramionami, potem Peeta bawiący się swoim krawatem. Obok nich Enobaria, potem Beetee i Johanna, a dalej jeszcze dwa wolne miejsca. Kawałek dalej zauważam strażnika nad wózkiem inwalidzkim Beeteego.
- Oj tak... Miasto jest przepiękne, zwłaszcza nocą. A powiedz mi... Każdy w Panem zastanawia się, co stało się między tobą, a Peetą Mellarkiem. Byliśmy tak pewni waszej miłości, aczkolwiek byliśmy świadkami kilku niepokojących scen uchwyconych przez kamery monitorujące. Między innymi Peeta próbujący cię... Skrzywdzić.
Mój wzrok przez ułamek sekundy krzyżuje się ze wzrokiem Peety. Zdążam jednak zauważyć jego uniesioną brew w niemym pytaniu. Powiesz im w końcu?
Zagryzam dolną wargę i ponownie zerkam w jego stronę. W pewnym momencie ludzie dookoła stają się dla mnie niewidzialni i czuję się, jakbyśmy byli tylko we dwoje, chcący poznać się nawzajem. Przed nim mogę się otworzyć... Zapominam o tym, że nie jest już taki sam, bo przecież świat bez tego starego Peety nie może istnieć. On nie zniknął na zawsze. I może uda mi się go wyciągnąć z mrocznej otchłani, z której stara się wydostać.
I teraz ponownie robię to, co w tedy, kiedy Gale i Boggs wyruszyli na misję z zamiarem uratowania zwycięzców. Znowu siadam na dużej skale i spoglądam w obiektyw, a potem otwieram się. Nie dla Panem. Nie dla widowni. Chcę podać rękę chłopcu z chlebem, który rozpaczliwie stara się do mnie powrócić. Jednak tym razem, nie patrzę w obiektyw kamery, a w studiujące mnie badawczo oczy, których kolor można dostrzec mimo odległości.
- Kiedy zniszczyłam pole siłowe areny, rebelianci dokonali wyboru. Mogli uratować mnie, albo Peetę. Dziwnym trafem padło na mnie, co w konsekwencjach uratowało mnie przed tym, przez co musiał przejść Peeta...
Biorę głęboki wdech.
- Snow porwał resztę zwycięzców z areny i uwięził ich w lochach tego oto budynku, gdzie poddawał ich torturom... Byli bici... Rażeni prądem... Przypalani... Głodzeni... Ale jeden sposób na tortury, Snow zachował sobie na wielki finał.
Peeta został osaczony. Poprzez wstrzykiwanie do jego krwiobiegu jadu gończych os w skomplikowany sposób, jego wspomnienia zostały zmodyfikowane, zmienione i przekształcone w najgorsze z możliwych. W pewnym momencie udało im się go przekonać, że jestem dla niego niebezpieczna, i że jesteśmy śmiertelnymi wrogami. Kiedy udało nam się ich odbić, Peeta nienawidził mnie z całego serca i był gotowy mnie wyeliminować...
Przez tłum przechodzi jęk szoku i zaskoczenia. Kątem oka widzę zaszokowane twarze, słyszę pomrukiwania.
- Ale prawdziwy Peeta nie zniknął. Leczenie pomaga i wierzymy, że wróci do pełni zdrowia. Snow użył go, jak broni.
Caesar patrzy to na mnie, to na Peetę.
- Czyli wasze wzajemne uczucie... Zniknęło?
O dziwo nie wydaje się tak bardzo poruszony moim wyznaniem, jak reszta tłumu.
Wzdycham.
- Mam nadzieję, że to, co kiedyś było między nami, wróci.
Przez widownie przechodzi szmer. Prowadzący uśmiecha się rozczulony, po czym zadaje kolejne pytanie.
- Mam zamiar zadać ci to samo pytanie, co reszcie mentorów. Czy masz szczególne wymagania co do twoich trybutów?
- Nie. Nie będę dopasowywać ich do siebie. Dopasuję się do nich.
- A jakie masz podejście do szkolenia. Spokojnie, jak Beetee, czy ekstremalnie, jak Enobaria i Johanna?
Tutaj muszę się chwilę zastanowić.
- Zobaczymy... Postanowię, kiedy ich zobaczę.
W chwili, kiedy kończę zdanie, słyszę brzęczek i Caesar krzywi się.
- Niestety twoje trzy minuty minęły, Katniss. Powodzenia dla twoich trybutów.
CZYTASZ
Nic nie wiesz, Panno Everdeen
FanfictionKatniss Everdeen kieruje swoją strzałę na różę i w efekcie ginie prezydent Snow zamiast Almy Coin. Igrzyska się odbędą. Zakończenie alternatywne powieści Suzanne Collins.