Wraz z ostatnimi grudami śniegu znika deszcz. Zza czarnych chmur wychodzi słońce.
Na arenie zapada głucha cisza. Na ekranach widać wszystkich ogarniętych otępieniem. Minęła doba od zawalenia się sporej części czwartej alejki Kapitolu na arenie. Mimo iż się tego nie spodziewałam, pierwszymi, którzy wychylają nosy ze swoich kryjówek, są członkowie mojej grupy i Charlie.
Nic się nie działo od ostatnich dwudziestu czterech godzin. Nikt z nikim nie walczył. Nikt nawet nie ruszał się z miejsca. Ten etap igrzysk nie jest zbytnio przebojowy i widzę to po widzach w dole sali. Między ludźmi co chwila przewleka się głośne zbiorowe ziewanie. Jeden czy drugi wychodzi. Inni spacerują bez celu.
Zaczynam się denerwować. Jeśli widzowie znudzą się igrzyskami, organizatorzy będą ingerować.
Cała zesztywniałam. Moje kończyny bolą.
Simon wyciąga Rosalyn trzymając ją na plecach. Charlie niesie wszystkie potrzebne im rzeczy.
Widzę trud w ich oczach, ale cieszę się, że nie porzucają jej na pastwę losu. Nie odzywają się do siebie. Po prostu maszerują.
- Co z nią? - pyta Johanna.
Od tak dawna w loży mentorów i na arenie nie zostało wypowiedziane jedno słowo, że jej szept wydaje się wrzaskiem. Oddycham głęboko i odchrząkuję, chcąc przypomnieć sobie gdzie mam struny głosowe.
- Nie wiem. Została zraniona, a potem...
Przerywa mi głośny huk.
Jak poparzone obie odskakujemy od siebie i rzucamy spanikowane spojrzenia na panele. Haymitch zbudzony z głębokiego snu robi to samo, za to Beetee jedynie zaciska zęby.
Na moim panelu ciągle widnieją dwa kwadraty, a więc to nie żaden z moich trybutów. Ja to wiem, ale ci na arenie nie. Widzę, jak Simon spanikowany zrzuca Rosalyn sobie z pleców i kłdzie na ziemi, powtarzając jej imię. Dziewczyna z impetem uderza od twardy chodnik, a z jej płuc uchodzi powietrze. Widzę, jak jej twarzy marszczy się w grymasie bólu, po którym jej oczy się otwierają.
Zdezorientowana obrzuca Simona spojrzeniem i próbuje się ponieść, ale okazuje się zbyt słaba. Chłopcy oddychają z ulgą, za to mnie zaczyna martwić coś innego. Jej brak siły dało się radę wytłumaczyć, ale kiedy przeciągając palce na panelu przybliżam obraz na jej czy, widzę, że są przekrwione, a dłonie drżą.
- Zachorowała. - szepczę. - Może mieć gorączkę albo coś poważniejszego.
- Rosalyn... - odzywa się Simon. Jego głos drży.
Dziewczyna rozgląda się dookoła i zatrzymuje się na twarzy Simona,
- Ta... To ja. - charczy. Jej głos przypomina dźwięk silnika. Jest potwornie słaba.
Po chwili jednak znowu zaczyna wędrować wzrokiem dookoła.
- Gdzie... - odchrząkuje. - Gdzie... Evan?
Simon zaciska zęby. Przełyka ślinę i stara się odpowiedzieć, ale głos go zawodzi.
- Nie przeżył. - wyręcza go Charlie. - Poświęcił się w lawinie.
Oczy Rose wpatrują się w dwunastolatka jak w coś przezroczystego. Jakby widziała za niego. Jej oczy zachodzą mgłą, a uśmieszek, który na chwilę zagościł na jej ustach, znika.
Kieruje wzrok w chmury i zaciska powieki.
Założę się, że nie jestem jedyną, która w tej chwili dałaby wszystko, aby móc wśliznąć się do jej głowy. Trwają w bezruchu tak długo, że Simon zaczyna się niepokoić.
- Rosalyn? - pyta.
- Jestem, jestem.
Simon kiwa głową, po czym ją zwiesza. Bierze Rose za rękę, a drugą podaje bratu.
Kieruję wzrok w dół, na siedzenia widzów. Wszyscy z fascynacją wzdychają. Ten i ów zalewa się łzami.
Sama ledwo powstrzymuję się od płaczu. Zagryzam wargi i gwałtownie mrugam, aby odpędzić niechciane łzy.
Kładę łokcie na panelu i opieram dłonie na twarzy zakrywając się. W myślach żegnam się ze zmarłymi trybutami. Nie tylko moimi. Myślę o wszystkich. Wspominam trybutów Enobari i Beeteego, ale też tych z poprzednich igrzysk. Myślę o Cider i Woofie. Threshu, Rue i Clove. Przypominam sobie wszystkich tych, którym kibicowałam, i tych, których śmierci pragnęłam. Staram się przypomnieć sobie ich imiona, twarze i dystrykty. Zapamiętuję ich uśmiechy, to jak zginęli.
To wszystko sprawia, że czuję się jeszcze gorzej.
Kiedy ponownie nastaje noc, a na arenie ciągle nic się nie dzieje, nie jestem w stanie już nawet oderwać wzroku od ekranu. Rosalyn śpi, oparta o ścianę jakiegoś budynku, a chłopcy jedzą resztki żywności. Powinni się ruszyć. Znaleźć wodę! Ich zapasy się kurczą, podczas gdy oni nie mruczą nawet słowa na temat ich powiększenia.
Czy spodziewają się, że w razie potrzeby wyślemy im jedzenie? Mam nadzieję, że nie, ale jak inaczej wyjaśnić ich zachowanie?
Pocieram oczy wierzchem dłoni. Jestem na nogach od czterdziestu godzin i ledwo co się trzymam. Mam dosyć loży mentorów. Mam dosyć tego siedzenia, mam dosyć Kapitolu. Chcę już wrócić do domu. A, no tak. Ja przecież nie mam domu.
Ta myśl długo nie daje mi spokoju. Kiedy w końcu Simon się odzywa, z trudem już utrzymuję powieki w górze.
- Dobra. Wystarczy tego obijania się. Brakuje nam jedzenia, a jestem okropny w jego poszukiwaniu. Myślę, że musimy obudzić Rosalyn, bo inaczej umrzemy z głodu. - mówi Simon.
Osobiście pozwoliłabym Rosalyn spać, aby odzyskała siłę.
Nie zdążam jednak skończyć mojej myśli, bo nagle rozlega się głos. Nie jest to jednak oficjalny speaker, Claudius. Rozlega się głos samej prezydent Coin.
Na twarzach zawodników widzę pogardę. Na twarzach widzów, zachwyt. Coin zaprasza trybutów na ucztę.
Na arenie nie widać żadnego jedzenia poza tym z rogu. Zastanawiam się, czy od samego początku nie było to zaplanowane. Broń palna, miecze, strzały. Zapowiada się dużo krwi.
CZYTASZ
Nic nie wiesz, Panno Everdeen
Fiksi PenggemarKatniss Everdeen kieruje swoją strzałę na różę i w efekcie ginie prezydent Snow zamiast Almy Coin. Igrzyska się odbędą. Zakończenie alternatywne powieści Suzanne Collins.