CHAPTER EIGHTEEN: ON THE RUN

54 5 0
                                    

Heeej!
Zapraszam do komentowania!
- TIna
*** Nie mają szans na ucieczkę. Zaczynam spazmatycznie oddychać gorączkowo wyszukując rozwiązania. W następnej sekundzie słyszę jednak krzyk i już wiem, że czas się skończył. Zaciskam palce na oparciu fotela, a w moim środku rozlega się przejmujący wrzask. Zaciskam powieki bojąc się, że zobaczę krew, ale zaraz przywołuję się do porządku.
Stworzenia rozpoczynają pościg.
Widzę, jak w panice zostawiają niepozbierane przedmioty i rzucają się do ucieczki. Kiedy jednak przyglądam się im bliżej zdumiewam się, bo czegoś wśród nich brakuje... Rose... Gdzie jest Rosayn?
Spoglądam na pulpit i widzę, jak leży nieprzytomna, schowana za rogiem budynku. Chyba jej nie zostawiają, prawda?
- SIMON! – krzyczy Evan. – Katniss mówiła coś o pułapkach!
Simon chyba go słyszy, bo zaczyna się rozglądać dookoła w poszukiwaniu.
- Nie wiem! W pułapkach chodzi o to, żeby ciężko je było wykryć, geniuszu!
Tak, ale nie uruchamia pułapki własnoręcznie. To organizator musi odpalić kokon.
Mijają jeszcze dwa bloki mieszkalne, a tygrysy zaczynają ich powoli doganiać.
W pewnym momencie Evan staje, jak wryty. Skonsternowani Charlie i Simon też stają, ale Evan macha na nich spazmatycznie ręką.
- Biegnijcie! Dalej, dalej!
Simon bez wąchania chwyta za rękę swojego brata i ciągnie go z daleka od zagrożenia. Charlie nie stawia oporu.
Evan ściąga z pleców pistolet i nakierowuje go w budynki. Zaczyna strzelać nieopamiętanie w ściany, chodnik i witryny małych sklepów roztrzaskując szkło na wszystkie strony. Co on robi? Do czego celuje?
Bestie są już coraz bliżej. Z ich pysków cieknie ślina.
W końcu Evan w coś trafia. Słychać brzęk i po chwili ściany obu budynków zaczynają się walić. Kamień po kamieniu aż burza piachu i gruzu uderza o ziemię zasłaniając pod sobą bestie i Evana.


Gdy otwieram oczy, przed nimi znowu mam chaos. W powietrzu wisi piach i ludzki krzyk, a wszystko, co widzę, to brudne palce grzebiące w gruzach w poszukiwaniu czegoś ważnego. Słyszę, jak właściciel palców wykrzykuje imię. Słyszę, jak oddycha w przyśpieszonym tempie, aż pod paznokciami tego kogoś zbiera się warstwa piachu. Kiedy w końcu ręce natrafiają na ciało i wyciągają je spod ciężaru budynku, nie wytrzymuję i ponowie zamykam oczy. Słyszę błagania o słowo i głośne oddechy, aż w końcu odzywa się nowy głos.
- Zajmij się nimi... - charczy głos Evana. Otwieram oczy by zobaczyć jego zmasakrowane ciało. – Jedno z nas musi wygrać... I widocznie nie ja.
- Stary, wyliżesz się. Katniss na pewno potrafi temu zaradzić. Coś wymyśli... Prawda? – pyta zwracając się w przestrzeń. Do mnie.
Mogę zrobić jedynie jedną rzecz.
Wyszukuję na pulpicie odpowiednie produkty i wysyłam. Kiedy paczka dociera na miejsce, Simon rzuca się w jej stronę, ale widząc jej zawartość ponownie się do mnie zwraca.
- To wszystko? Nie... - mruczy.
Wyciąga z opakowania koc... i butelkę syropu nasennego.
Przez moją kuchnię w wiosce zwycięzców, a także przez tą na złożysku przewinęły się setki ofiar wypadków górniczych. Wybuchy, pożary, zawalenia. Stąd wiem, że Evan nie przeżyje. Gruzy zapewne uszkodziły wiele kości, a odłamki zapewne przedziurawiły niejeden organ.
Spuszczam głowę i wbijam wzrok w splecione na kolanach dłonie. Zamykam oczy i izoluję się od wszystkich dźwięków. Dopiero armatni wystrzał sprawia, że unoszę głowę, by zobaczyć, jak Charlie zalewa się łzami, a jeden z ekranów na moim pulpicie gaśnie.

Simon i Charlie wrócili po Rosalyn i zapasy. Następnie, korzystając z tego, że w ich mniemaniu innych trybutów spłoszył wybuch, wybierają mały schron typu grota wśród gruzów.
Rosalyn jest rozpalona. Chłopcy okrywają ją kocem.
- Nie powinniśmy jej zostawić? Spowalnia nas. – szepcze Charlie.
Cała się najeżam.
- Nie. – odpowiada ostro Simon, a Charlie nie protestuje. – Wszystko będzie w porządku.
Moją słabością jest fakt, iż nie potrafię znieść cierpienia. Lekkomyślnie, nie parząc nawet na cenę wysyłam im jeszcze pudełko leków przeciwbólowych i wychodzę z loży.
Kiedy tylko znajduję się poza lożą, kieruję się do innej – dla wysoko postawionych widzów, gdzie może siedzieć Coin, jej doradcy i Peeta. Nie zauważam go przez szklaną ścianę, więc idę w kierunku wyjścia, ale wtedy mnie woła.
- Katniss!
Odwracam się i truchtam w jego stronę.
- Peeta... -szepczę, a potem... Wybucham płaczem.
Przyciąga mnie do siebie i przytula, chcąc pocieszyć. Płaczę w czyjeś ramię po raz pierwszy od bardzo dawna.
- A jeśli on miał szansę na przeżycie? – pytam.
- Nie miał. – odszeptuje.
- Ale jeśli?
- Nie. Ty doorze wiesz, że nie miał szans. – nalega.
- Co ja zrobiłam? Co ja zrobiłam?! – płaczę.
W pewnym momencie Peeta spogląda w górę i przygląda się czemuś, po czym odciąga mnie na bok, a następnie gdzieś prowadzi.
- Za dużo tu gapiów. – tłumaczy.
Dziękuję mu skinieniem głowy.
Kiedy zostajemy sami, Peeta sadza mnie obok siebie na jakiejś kanapie i pociera moje ramiona dłonią. Histeria już mi trochę minęła, ale uścisk w żołądku się tylko zwiększył.
- Oni nie przeżyją. Sione poświęci się dla brata a Rosalyn już się nie obudzi i wszyscy zginą. Nie mogę... Już nie mogę oglądać więcej śmierci! – szlocham.
Nic nie mówi.
- On się poświęcił. Nie znoszę ludzi, którzy się poświęcają!
- Cóż... Czyni to z ciebie niezwykłą hipokrytkę, bo sama poświęcasz siebie non stop. – odpowiada mi sucho.
- A czy ja kiedyś dałam ci do zrozumienia, że sobą nie gardzę? – warczę.
- Przepraszam. To nie miało tak zabrzmieć. – broni się.
W ciągu doby zginęła połowa mojej grupy. Większej porażki nie popełniłam odkąd nie udało mi się uratować siostry.

Nic nie wiesz, Panno EverdeenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz