CHAPTER THIRTEEN: THE DAY AFTER TOMORROW

54 4 1
                                    


HEEJ!

Wiem, że późno... przykro mi, ale się nie spóźniłam o dziwo xd

- Tina

***


Peeta przejmuje dziewczynę i opiera ją na swoim ramieniu. Przez kilka metrów ją prowadzi, ale kiedy uginają się pod nią nogi, podnosi ją i niesie w stronę wygodnej sofy w pokoju telewizyjnym Kadzie ją na niej, a dziewczyna mruczy coś, co chyba ma być podziękowaniami.

Ma półprzymknięte powieki, a z jej ust cieknie ślina.

- Co się stało?! – krzyczę dopadając dziewczyny.

- Ja naprawdę nie wiem. – mówi oszołomiony Simon.

- Miałeś już prezentację? – pyta go Peeta. Simon kręci głową.

- Więc idź, będą cię szukać, jeśli wywołają twoje imię, a... - zaczynam, ale Rosalyn unosi dłoń i macha nią przed moimi oczami jakby chciała mi zamknąć usta. Patrzę na nią zdezorientowana, kiedy szepcze.

- Niech... nie idzie... tam.

Jej głos jest słaby, a doń opada na jej klatę piersiową. Wpatruję się w nią.

- Dlaczego?

- Próba... jest... - bierze głęboki oddech. – Polega na...

- Nie każcie jej mówić. – rozlega się głos. Odwracam się i widzę Evana. Równie blady, jak Rosalyn podpiera się jedną ręką o ścianę. – Wiem równie dużo, co ona.

Wszyscy czekamy na ciąg dalszy. Evan podchodzi chwiejnym krokiem do jednego z foteli i siada ociężale.

- Prowadzili na nas symulację. Założyli nam coś na oczy, po czym... Czułem się, jakby to, co widziałem, było rzeczywiste. Jakby krzaki były krzakami, a niebo niebem, ale jeszcze dziwniejszy by fakt, iż czułem dotyk liści, powiew wiatru i słyszałem szum drzew... - przełyka ślinę. – Potem puścili na mnie zmiechy. Nigdy nie widziałem potworniejszych stworów. Były szare i stały na czterech łapach, a łapy miały długie i powykrzywiane. Ich pyski... Ich pyski... Rzuciły się na mnie, a ja nagle znikąd miałem nóż w ręce. Walczyłem, ale czułem ból. Czułem każde draśnięcie, każde zaciskające się na kończynach szczęki. – wyciąga rękę i pochyla się do przodu, jakby chciał coś sięgnąć. – Nawet teraz czuję ból w ręce i piersi o uderzeniach, ale co wstrząsnęło mną najbardziej... - szepcze i unosi nogawkę spodni średnio do kolana.

Na łydce Evana, rozpościera się krwawy ślad po ostrych zębach.

Przerażona wparuję się w ranę, a potem odwracam się do Rosayn i rozdzieram górę jej bluzki.

Tuż nad mostkiem, aż po szyję widnieje głębokie nacięcie po trzech ostrych, jak brzytwa pazurach.

Przyglądam się ranie pełna wściekłości po czym wstaję gotowa o działania. Peeta kładzie mi rękę na ramieniu i przytrzymuje.

- Nie. – warczy ostro. – Nigdzie nie pójdziesz. Jeśli to zrobisz, to dowiedzą się, że opowiedzieli nam o ocenach indywidualnych. Nie wolno ci iść.

Staram się u wyrwać, ale trzyma mnie mocno. Ogarnia mnie złość, a nawet wściekłość przede wszystkim na Plutarcha Havensbee, organizatora igrzysk, ale teraz to nie ważne, bo nie ma go tu, więc wszystkie moje uczucia koncentrują się na Peecie. Mam ochotę wyrwać mu rękę, albo przynajmniej porządnie go walnąć.

- Katniss. – szepcze ostrzegawczo. – Ukarzą ich.

Z jakiegoś powodu dopiero na dźwięk tych słów przestaję z nim walczyć.

Siadam na kanapie i chowam twarz w dłoniach oddychając raz za razem. Właśnie wtedy wracają Simon i Zoe wspierając siebie nawzajem. Oboje mocno pokaleczeni, jak Evan i Rosalyn. Kiedy jednak mam ich wysłać do skrzydła szpitalnego, dzieje się coś dziwnego. Rany zaczynają się goić. Nie powoli stopniowo, ale w kilka sekund zasklepiają się i znikają. Wszystkie.

Rosalyn ociera ślinę z obrzydzeniem, Evan patrzy na schodzącą z koski opuchliznę. Z jakiegoś powodu zdrowieją.

Nie potrafię tego wyjaśnić, ale wiem jedno – zwyczajne rany nie zniknęłyby tak od razu.

Wieczorem zasiadamy wspólnie w pokoju telewizyjnym. Ciągle osłabiona Zoe wspiera się plecami o kanapę siedząc na podłodze, ale reszta wybrała miękkie siedzenia.

Program – a jakże – zaczyna Caesar witając wszystkich widzów. Obwieszcza pieczołowicie że nadszedł czas, abyśmy poznali wyniki naszych uczestników, którzy za niecałe czterdzieści osiem godzin trafią na arenę. Dalej jednak nie owija już w bawełnę i zaczyna się.

Trybuci Enobari zdobyli 2, 8, 4 i 9 punktów, Johanna spełniła swoją groźbę i średni wynik w jej grupie to 9 punktów. Beetee i jego ekipa dostali 6, 3, 4 i 3 punkty, za to Haymitch...

Avery – matka, która niedawno urodziła córkę zdobywa dotychczas najwyższy wynik, czyli 10 punktów. Reszta jego grupy zdobywa średnio 5.

Potem przychodzi pora na nas. Wizę ręce Evana zaciskające się na podłokietnikach, kiedy wyświetla się jego zdjęcie. Za chwilę jednak na ekranie migocze cyfra... 9.

Wstrzymujemy się z wiwatami, aczkolwiek Evan wzdycha z ulgą. Rosalyn zdobywa... I tutaj wszyscy zastygamy, jak kamienie, bo na ekranie widnieje wynik 10.

Zoe wstaje, kiedy jej podobizna zaświeca ekran, a wraz z nią liczba 7. Moim zdaniem to bardzo dobry wynik, ale Zoe siada z powrotem na ziemi i chowa głowę w dłoniach, rozczarowana.

Simon jednak jest dla nas wszystkich największe zaskoczenie, bo także otrzymuje 9. Nie wiem, jakie umiejętności mógł zaprezentować Simon, ale widocznie przynajmniej kilkoro organizatorów zwróciło na niego szczególną uwagę.

Mimo wszystko nie dyskutujemy wyników, bo moim zdaniem i tak na nic się nie przydadzą. Po kolacji oddalam się do pokoju.


Ostatnio znowu często śnię. Tej nocy widzę biegnące ku mnie z wyciągniętymi szponami ptaki, które zaczynają kąsać moje ciało i zjadać mięso. Po niewczasie orientuję się, że to kosogłosy, co przeważa wszystko.

Budzi mnie pukanie do drzwi. Dziękuję w duchu temu, kto zapukał i oddycham głęboko. Zapraszam gościa do środka.

W drzwiach staje Rosalyn z zaplecionymi na piersi rękami.

- Hej. – szepcze. – Mogę wejść?

Nie jestem pewna, ale chyba kiwam głową w odpowiedzi. Dziewczyna zamyka drzwi podchodzi do mnie po czym siada na skraju mojego łóżka.

- Słyszałam, jak krzyczałaś. – mówi. – Pomyślałam więc, że może cię obudzę.

- Dziękuję. – szepczę.

- Chciałabym cię jeszcze o coś zapytać...

Jej głos staje się łamliwy i piskliwy. Zachęcam ją ruchem głowy. Pociera dłonią oczy po czym odzywa się.

- Czy ja przeżyję?

Nic nie wiesz, Panno EverdeenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz