Rozdział 1 Grudniowe poranki

580 27 5
                                    

Za oknem widać biały puch. Rozłożył się wygodnie w całym mieście. Płatki śniegu dalej leciały na ziemię, tworząc coraz to grubszą powłokę otaczającą ziemię.

Słychać było jak delikatny szum wiatru uderza w okno.

Stałam w kuchni i rytmicznie mieszałam łyżką sałatkę owocową. W radiu szły kolędy. Może to głupie, żeby 11 grudnia już grali kolędy, ale... Hej! To przecież Kraków. Miasto, w którym wszystko jest możliwe, gdzie spełniając się marzenia. Te małe i te większe.

Kolędy się skończyły i w radiu pojawiły się wiadomości. Nie lubiłam ich słuchać. Po co mi wiedzieć, że Lady Gaga napisała nową piosenkę, w której po raz wtóry prowokuje gestami. Po nic. Wyciszyłam radio i zajęłam się mieszaniem sałatki.

Musiałam ją zrobić. To był obiad. Bo niestety nie byłam nigdy zbyt dobra w gotowaniu. Lecz moja współlokatorka (właściwie to ja byłam współlokatorką) gdzieś wyszła.

W domu, parę miast stąd, w Igołomii, gotowała mi mama. Może to trochę dziwne, ale mam dziewiętnaście lat i nigdy nie miałam chęci ugotowania czegoś. To po prostu nie było moje hobby, nie wiem jak to ująć inaczej.

Anna, moja najlepsza przyjaciółka mieszkała w tym domku w Krakowie od paru miesięcy. Odziedziczyła go po sowim dziadku, który zmarł. Dom nie był duży. Wypasiony też nie, ale dla Ani miał starczyć. Ja – Paulina Skalska – wprowadziłam się tu wczoraj wieczorem.

Działam w różnych akcjach charytatywnych. Na rzecz tego nie poszłam na studia. Bałam się, że jak zacznę się uczyć, zaprzepaszczę to, co robię. Pomagam innym. To było od zawsze moje zamiłowanie.

Teraz organizujemy zbiórkę pieniędzy na prezenty gwiazdkowe dla dzieci z domu dziecka. Wprowadziłam się na chwilkę do Ani, ponieważ tutaj mieszka więcej ludzi. Sądziłam, że dostanę więcej pieniążków na dzieci.

Do pokoju wbiegł mój ukochany pies, Kulka. Duży, kundelek. Ma cztery lata. Kocham ją ponad wszystko. To takie moje oczko w głowie. Nie mogłam więc zostawić ją w domu na pastwę losu (czyli mojej mamy, która nie przepadała za psami). Wolałam ją mieć przy sobie.

Sałatka była gotowa. Ania będzie musiała nacieszyć się takim czymś.

Położyłam miskę na blacie, a sama usiadłam przy stole i poprawiłam brązową kurtkę, która już mi się przecierała.

Nigdy nie byłam jakaś zamożną osobą. Nie należałam do biedaków, ale nie stać mnie było na iPhone'a, Jordany czy inne rzeczy dla typowych pozerów. Stwierdziłam, że muszę sobie kupić jakiś płaszczyk, czy coś. Tylko znajdę dorywczą pracę.

Nie dostaję żadnego wynagrodzenia za moją działalność charytatywną. Sama nazwa mówi: charytatywna, czyli dawać coś za nic.

Nagle moje przemyślenia przerwały otworzone drzwi do domu. Całe pomieszczenie zostało pochłonięte mroźnym powietrzem z zewnątrz. Zapachniało zimą - śniegiem połączonym z dymem z kominów.

Intruzem okazała się Ania, z małą siateczką w rękach. Wyglądała jak zwykle. Blada, prawie biała skóra (oprócz czerwonego od mrozu nosa), kręcone rude włosy, brązowe oczy... Miała bardzo przyjazną twarz, z wyraźnie zarysowanymi kośćmi policzkowymi. Była bardzo szczuplutka, jednak wyższa ode mnie. Miała sto siedemdziesiąt pięć cm wzrostu. Mogłaby pozować na pierwszą stronę gazet, naprawdę. Chociaż też nie była bogata. Większość swojej wypłaty płaci za rachunki domu.

Ania wniosła do domu śnieg, który osadził się na jej kozakach.

– Jaki mróz! – zawołała Ania powoli ściągając z siebie niepotrzebne odzienie. Powiesiła je na wieszaku. Kozaki zamieniła na ciepłe papcie – Kupiłam Mikołaja, który wspina się po drabinie na dom – uśmiechnęła się i pokazała mi opakowanie Mikołaja.

Cud ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz