Rozdział 14 Na prawdę trzeba zasłużyć

169 17 0
                                    

Zbyszek ojcem, Ania matką. Tego bym nawet nie wymyśliła. Kiedy myślałabym o najbardziej bzdurnej rzeczy na świecie, to byłoby na ostatnim miejscu. A tu taka niespodzianka. I to niemal cztery dni przed Wigilią. Nieźle się umówili. Jeszcze cztery dni mogli nas tak potrzymać w niepewności, a byłby wtedy Świąteczny drobiazg, tak od Mikołaja.

Nie wiedziałam na kogo się bardziej gniewać. Na Anię, bo jakby nie patrzeć, okłamywała mnie, mówić, że to dziecko Arka; czy na Zbyszka, bo on to jedno wielkie kłamstwo. Postanowiłam bardziej gniewać się na Zbyszka. Ania nie chciała mnie denerwować. Trochę jej się nie udało, ale doceniam jej wkład w to przedsięwzięcie.

Gadam od rzeczy? Może trochę.

Po prostu wiem, że gdybym pozwoliła sobie na trochę więcej, jakbym zaczęła rozpatrywać, co było kłamstwem, jakbym znowu przypomniała sobie, że niespełna parę dni temu, myślałam, że to będą moje najlepsze Święta, to chyba...

To chyba bym się znowu rozpłakała.

Moim jedynym postanowieniem na Święta było przeżycie. Tych idiotycznych trzech dni, aby potem wrócić do Igołomi i najlepiej zerwać wszystkie kontakty ze Zbyszkiem. To nie będzie dla mnie problemem, chociaż trochę wyrzeczeniem.

Mimo to starałam się wypierać go z pamięci tak bardzo jak tylko mogłam. Ale chyba nie za bardzo mi to wychodziło. Jakaś część mnie go nienawidziła i chciała o nim zapomnieć, ale ta druga część...

Kurde, tamta dalej go kochała. Pomimo tego, co zrobił.

Głupie przeznaczenie, czemu mi zesłało Zbyszka na moją drogę? Niech mi teraz ześle jakiegoś zastępczego, żeby było mi lepiej zostawić tego... Właściwego.

Postanowiłam wyjechać. Dwudziestego piątego grudnia, po Wigilii pojadę do mojego rodzinnego domu i spędzę z nimi chociaż dwa dni Świąteczne. Zastanawiałam się, czy nie jechać już dzisiaj. Naprawdę, nie chciałam na nich nawet patrzeć. Ale... Jakaś siła mnie tutaj zatrzymywała. To zapewne moje uczucia do Zbyszka, które coś tam nadal dawały się we znaki.

Nie mogąc znieść już dłużej tego wszystkiego, wybrałam się za zakupy. Nie miałam przy sobie dużej gotówki, ale jednocześnie nie zamierzałam kupować niczego. Myślałam tylko, że kupię coś dobrego na obiad.

Przechadzałam się po sklepie spożywczym, w poszukiwaniu tego, co mogłabym z Anią dzisiaj zjeść. Zdecydowałam się wziąć spaghetti carbonare, bo nie chciałoby mi się dłużej siedzieć w kuchni i coś pichcić.

Kiedy już miałam iść do kasy, zauważyłam, że przy stoisku z warzywami stoi Pani Halinka. Nie chciałam się z nią spotkać, bo wiedziałam, że zacznie mnie wypytywać o mnie i o Zbyszka, a ja nie miałam ochoty o tym gadać.

Niestety, nie mogłam uciec, bo Pani Halinka odwróciła się niemal w tym samym momencie, co ją zauważyłam. I nakierowała swoje kroki na mnie.

– Cześć, Paulinko – powiedziała smutno, kiedy już była blisko mnie.

– Dzień dobry... Przepraszam, ale się spieszę – skłamałam.

– Nie, poczekaj chwilkę – zatrzymała mnie gestem dłoni. Miała głos spokojny, ale jak mówiłam, bardzo smutny – Co się wydarzyło między tobą, a Zbyszkiem?

Musiała zapytać...

– Byliście tacy szczęśliwi.

– Nie chcę o tym rozmawiać, przepraszam. Niech Pani się zapyta Zbyszka, co zrobił – spuściłam wzrok, miałam iść, ale Pani Halinka dalej mnie nie puszczała.

Cud ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz