Rozdział XIV - "Ja mam być Łęcką?"

860 75 84
                                    

- No dobrze, to kto wie, co wydarzyło się tutaj? – Paulina zatrzymała się przed dobrze znaną wszystkim bramą.

Znajdowali się dokładnie przy wejściu do warszawskich Łazienek.

- Wokulski chodził tu na spacery z Izabelą – odezwała się Hania. – Lubił też od czasu do czasu przyjść tutaj pomyśleć o życiu.

- Zgadza się – przytaknęła polonistka. – Ale raczej każdemu to miejsce kojarzy się właśnie z tymi romantycznymi momentami, kiedy nasz drogi Wokulski wędrował za Izabelą, szukając śladów jej butów na parkowych ścieżkach. My też ich poszukamy, chodźcie.

III c ochoczo ruszyła za Pauliną, rozglądając się z zaciekawieniem dookoła. Brzeziński trzymał się gdzieś z tyłu i ukradkiem obserwował polonistkę, zaaferowaną tą wycieczką chyba bardziej niż ich podopieczni. Wiedział, że Paulina kocha „Lalkę" i śledzenie losów ulubionego bohatera literackiego w prawdziwym świecie sprawia jej niesamowitą frajdę. Nie mógł wręcz oderwać od niej wzroku, gdy z błyskiem w oczach opowiadała o pierwszym spotkaniu Wokulskiego z Łęcką, o sprzedaży kamienicy i wszystkich perypetiach toczących się w mieście. Z książką w rękach szła na czele grupki maturzystów, co jakiś czas odczytując na głos fragmenty powieści.

- „Przeszedł do Łazienek i tu znalazł spokojniejsze ustronie. Na niebie zaiskrzyło się kilka gwiazd, przez powietrze, od Alei, ciągnął szmer przechodniów, a od stawu wilgoć. Czasem nad głową przeleciał mu huczny chrabąszcz albo cicho przemknął nietoperz; w głębi parku kwilił żałośnie jakiś ptak, na próżno wzywający towarzysza; na stawie rozlegał się daleki plusk wioseł i śmiech młodych kobiet (...) Tuż nad sadzawką, na tle zielonych klombów, spostrzegł popielaty płaszczyk panny Izabeli. Stała nad brzegiem w towarzystwie hrabiny i ojca i rzucała pierniki łabędziom, z których jeden nawet wyszedł z wody na swoich brzydkich łapach i umieścił się u stóp panny Izabeli" – Paulina uśmiechnęła się, stanąwszy nad wodą i zobaczywszy pływające nieopodal łabędzie. – Widzicie? Zdaje się, że nawet przyroda próbuje nam pomóc w stworzeniu odpowiedniej atmosfery.

Klasa roześmiała się serdecznie i też przystanęła, by popatrzeć na majestatyczne ptaki. Był to już ostatni moment na ich podziwianie, bo lada chwila na pewno odlecą swoim zwyczajem w cieplejsze strony. Pogoda jak na początek listopada wyjątkowo dopisała, a Łazienki pogrążone w odcieniach żółci i czerwieni prezentowały się naprawdę przepięknie.

- Jesteś rewelacyjnym przewodnikiem – szepnął Brzeziński, który znikąd nagle pojawił się tuż za Pauliną. – Nigdy jeszcze nie słuchałem o Wokulskim z takim zainteresowaniem.

Polonistka roześmiała się i spojrzała przez ramię na profesora.

- Cieszę się, że udało mi się sprostać zadaniu – odparła pogodnie.

- Jak zawsze na szóstkę – uśmiechnął się Brzeziński. – To co, dajemy im półtorej godzinki na spacerowanie?

Paulina kiwnęła głową i ogłosiła wszystkim, że mają półtorej godziny czasu wolnego, więc maturzyści zaczęli łączyć się w grupki, a potem rozchodzić po Łazienkach.

- My też się gdzieś przejdziemy? – spytał z nadzieją matematyk.

- Z przyjemnością.

Ruszyli zgodnie ścieżką prowadzącą wzdłuż brzegu, przez dłuższą chwilę nie mówiąc ani słowa. To milczenie jednak wcale im nie przeszkadzało. Od początku wiedzieli, że łączy ich jakaś dziwna więź i niezależnie od tego, czy rozmawiają czy milczą, zawsze będą się dobrze czuli w swoim towarzystwie. Nie umieli tego w żaden sposób wytłumaczyć, tak było odkąd tylko się poznali. Czasem na lekcji wystarczył jeden uśmiech, jedno słowo, by poprawić sobie nawzajem humor. Mogli wtedy mówić przy reszcie klasy o różnych rzeczach, ale jedynie oni wiedzieli, o czym mówią naprawdę...

Deszczowa wersja życiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz