Widok był naprawdę zdumiewający. George, który podążał w ślad za nimi zatrzymał się i przez jakieś pięć minut milczał, pozwalając przybyłym na rozkoszowanie się tym niezwykłym krajobrazem.
W odległości około pięciuset metrów wznosił się mur wysoki na kilkadziesiąt metrów. Wyglądał na solidny i gruby. Kto wie, może za jego ścianą jest kolejny i jeszcze kolejny? Mur ciągnął się w jedną i drugą stronę, wydawało się w nieskończoność. Co parę kilometrów można było ujrzeć w jego zagłębieniu potężną bramę, która pozostawała zamknięta i nie do sforsowania przez najbardziej wymyślne machiny oblężnicze.
Jednocześnie wyglądało na to, że to miasto nigdy nie było atakowane. Wszystkie cegły wyglądały jak nowe, na ich łączeniach nie rozwinęły się żadne rośliny. Próżno było tam szukać wyrw spowodowanych miotaniem pocisków, a swąd ognia nie przeszedł tej konstrukcji w żadnym miejscu.
Na szczycie tego niezwykłego zjawiska dało się łatwo dojrzeć budki strażnicze. Z każdej z nich można było sypać na atakujących grad strzał i innych pocisków. Choć sprzęt wystawiony w niektórych miejscach budził grozę samym swym wyglądem, to jednak dziś wcale tak nie było.
- Macie gigantyczne szczęście – zaczął dość tajemniczo George, gdy uznał, że Megan i Charlotte wystarczająco długo napawały się wyglądem murów miasta. – Zupełnie nie rozumiem, dlaczego nie wystawiono strażników. Gdyby tylko was dostrzegli..., podejrzewam, że już byście nie żyły.
- Widocznie nie są tacy źli, jakby to się mogło wydawać – spróbowała wlać trochę optymizmu Charlotte, choć samej nogi trzęsły się jak z galarety.
- O tym, czy są źli, będziecie się mogły przekonać, gdy tam wejdziecie. Śmiało, do przodu!
W gęstej trawie ich kroki słychać było doskonale. Ale nie to przeszkadzało im najbardziej. Zza murów miasta nie dochodził żaden dźwięk ruchu, gwaru mieszkańców, czy przejeżdżania pojazdów. Cisza panująca na tym krótkim trawiastym odcinku zaskakiwała je obie. W głowach rodziły się najrozmaitsze domysły. Może miasto jest opuszczone? Może to wszystko to jedna wielka pomyłka?
Po niecałym kwadransie dotarły wreszcie pod mur. Gdy spojrzały w górę, zdawał się on nie mieć końca i sięgać chmur. Zbudowany był z twardego materiału, więc próba wyburzania stawała się irracjonalna. Warto nadmienić, że George i jego grupa, obawiając się głównie o swoje bezpieczeństwo nie wyposażyli obu pań w żaden sprzęt. Do dyspozycji pozostały im jedynie gołe pięści.
- Masz jakiś pomysł, by się tam dostać? – Rzuciła Megan wcale nie oczekując na odpowiedź.
- Na szczyt nie dostaniemy się za żadne skarby świata, przez zamkniętą bramę też przejść się nie da.
- A kto ci powiedział, że jest tylko jedna brama. Może z drugiej strony są otwarte. Tutaj nie mamy żadnych szans, więc nie pozostaje nam nic innego jak szukać jakieś wnęki.
- A może wrócimy do Georga?
- Od razu nas przecież zastrzeli. Pamiętasz, co mówił: "Albo klejnot, albo..."
- W takim razie nie mamy wyboru. Trzeba iść. Do środka musi prowadzić jakaś droga.
Charlotte postanowiła działać zgodnie ze swym zamiarem i ruszyła wzdłuż murów. Solidna to była konstrukcja, której w swej budowie właściwie niczego nie brakowało. Mur był gładki bez żadnego zagłębienia, gdyby nawet przyszło im się wspinać w samobójczym ataku. Mijały kolejne metry, kilometry, a wejścia nie było widać.
CZYTASZ
Klejnot Afryki
Teen FictionMegan - ambitna nastolatka dowiaduje się, że zostanie matką. Cały świat staje w jednej chwili wywraca się do góry nogami. I kiedy wydaje się, że wraz z pomocą najbliższych wszystko uda się jej uporządkować, podejmuje dramatyczną decyzje, której przy...