ROZDZIAŁ X

98 1 1
                                    


          Wioskę w środku dżungli otaczały gęste zarośla. Do jej centrum wiodła tylko jedna droga, a druga wychodziła w las w nieznanym kierunku. Właśnie tą pierwszą starały się podążać do celu swej podróży Megan i Charlotte. Nie tyle co dokładnie nią, ale trzymały ją w zasięgu wzroku. Nikt przecież nie powiedział, że rozzłoszczeni mężczyźni nie podejmą z nastaniem świtu dalszych poszukiwań swojego plecaka z żywnością.

         Około południa gdy słońce przygrzewało już nieznośnie, obie panie usiadły sobie w gęstwinie, z której jak na dłoni widziały wszystko, co działo się we wiosce. Ludzie mieszkający w niej, nie mogli dostrzec z takiej odległości tylko dwóch par oczu, wyglądających zza liści. Cel podróży wydawał się być na wyciągnięcie ręki, a mimo to Megan znów zaczęły targać wątpliwości.

- Może lepiej poszukajmy innej wioski. Ta nie wygląda mi zbyt dobrze.

- Ach, nie marudź już – westchnęła Charlotte. – Od trzech dni zmierzamy właśnie tu. A teraz gdy mamy tylko wejść tam i grzecznie się ze wszystkimi przywitać, tchórzysz?

- Kto powiedział, że tchórzę! Ja po prostu zachowuję daleko idące środki ostrożności.

- Jakoś wczoraj nie miałaś nic przeciwko, bym poszła po plecak.

- Wczoraj zostało już za nami. Teraz jesteśmy w innym miejscu.

- A zatem powiedz mi, dlaczego nie chcesz tam wejść.

- Powód jest prozaiczny. To wioska tych uzbrojonych mężczyzn, którzy nas wczoraj gonili.

- Przecież nie ma ich tam, przyjrzyj się dokładnie.

       Megan usłuchała tego polecenia i bardziej niż zazwyczaj zaczęła się przyglądać tym domkom ulepionym z gliny i poruszającym się pomiędzy nimi kobietami. Rzeczywiście uderzyło ją to, że we wiosce nie było żadnego mężczyzny, lub po prostu ich nie dostrzegła. Było dla niej jasne, że są to właśnie ci mężczyźni, którzy dokonali rzezi pasażerów ich samolotu. Najwidoczniej wyszli w dżungle, aby upolować jakiegoś grubego zwierza.

- Patrzę i tylko utwierdzam się w przekonaniu. To jest ich wioska.

- A mnie to wszystko zwisa. Nie po to szłam tu trzy dni, by teraz rezygnować.

- Zaczekaj, co ty robisz! – Krzyknęła za nią Megan, gdyż młodsza z nich wyszła z zarośli i skierowana się w stronę domostw.

- Nie rób scen, bo nabiorą podejrzeń – uspokojała swą towarzyszkę Charlotte.

- Oni nie potrzebują nabierać podejrzeń. Oni już je posiedli, gdy porwali nasz samolot.

- I myślisz, że ta starowinka to jedna z nich? – Zapytała Charlotte, a Megan stanęła w bezruchu. W istocie jakieś dziesięć metrów dalej stara i zmordowana życiem kobieta stała i z uwagą przypatrywała się dwóm białym nieznajomym. Przepasana była tylko liśćmi i jakąś słomą służącą jej za spódnice. Kobiety zbliżyły się doń, lecz ona pozostawała niewzruszona. Widać było jak na dłoni, że boi się bardziej niż one.

- To nie jest dobry pomysł – wciąż protestowała Megan. – Ona z pewnością nie zna naszego języka.

- Skąd wiesz, że nie zna. Rozmawiałaś już z nią?

- Gdyby go znała, to już teraz by do nas podeszła. Ona jest dzika i mówi po dzikiemu.

- No wiesz co?! Jak można być taką rasistką. Kobieto, to jest Afryka!

Klejnot AfrykiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz