Rozdział trzynasty

307 15 2
                                    

— Chciałbym coś ogłosić.

Iker wstał od stołu i uniósł wysoko kieliszek z białym winem, a jego wzrok od razu powędrował na siedzącą obok Sarę, która uśmiechała się promiennie. Szczęście biło od nich na kilometr i chyba wszyscy zebrani czuli lekkie ukłucie zazdrości widząc ich tak w sobie zakochanych, choć nikt tego nie okazywał.

Evelyn świeciły się oczy ilekroć spojrzała na swoją ulubienicę i godną następczynię wśród dziennikarek sportowych (to jej słowa); na twarzy Ramosa już dawno nie widniał tak szeroki uśmiech; Cristiano obejmował Irinę za szyję, a gdy ich spojrzenia się spotykały, całował ją w nagie ramię. Tylko ja miałam ochotę wyrwać własną rękę z uścisku Xabiego, który łapał mnie za nią przy każdej możliwej okazji i nie mogłam nic z tym zrobić, jeśli nadal zamierzałam udawać, że wszystko gra. Bo nie grało ani trochę.

— Otóż — powiedział Iker, patrząc na każdego z nas po kolei: najpierw na Xabiego, potem na mnie, Ramosa, Evelyn, Cristiano, Irinę i dopiero na końcu na Sarę, gdzie swój wzrok zatrzymał na dłużej. — Ja i Sara pobieramy się.

I to w zasadzie był ten moment, kiedy nie wytrzymałam. Po prostu pękłam.

Oczywiście nikt nie zwrócił na mnie najmniejszej uwagi. Wszyscy poderwali się z krzeseł i zostali całkowicie pochłonięci przez wyściskanie Casillasa i ucałowanie Sary, co wykorzystałam, niby pod pretekstem odniesienia pustej miski do kuchni, żeby wstać od stołu i nie musieć być świadkiem tej euforii.

Nie zrozumcie mnie źle. Ja się naprawdę cieszyłam szczęściem swoich przyjaciół. To miłe uczucie wiedzieć, że komuś się udaje.

Ale moje własne życie było jednym wielkim kłamstwem. Teraz, gdy znałam prawdę, jeszcze bardziej wpieniało mnie zachowanie moich bliskich, którzy tak fantastycznie grali i udawali, że za tym pozornie pozytywnym obrazkiem nie kryje się żadna szara rzeczywistość. Nie potrafiłam ich zrozumieć, nawet jeśli brałam pod uwagę opcję, że faktycznie robili to dla mojego dobra, bo ja sama miałam ogromne wyrzuty sumienia, że nie byłam z nimi szczera. Zwłaszcza że robiłam to od niedawna. A oni tkwili w tym od kilku tygodni. Czy sumienie nie dawało im w kość przez cały ten czas?

Wsadziłam brudną miskę do zmywarki i oparłam łokcie o blat mebli, żeby w dłoniach schować swoją twarz. Nienawidziłam tego uczucia bezradności. Byłam rozdarta pomiędzy tym, żeby wykrzyczeć babce, Xabiemu i Ramosowi, co myślę o ich kłamstwach, a tym, czy aby na pewno byłam gotowa na zrujnowanie tego, co budowałam przez te wszystkie miesiące.

Na zrujnowanie własnego szczęścia. Ale hej, przecież ono już dawno ze mnie uleciało.

— Dobrze się czujesz, Carter?

Serce podskoczyło mi w klatce piersiowej. Odwróciłam się i dostrzegłam zatroskany wyraz twarzy Ramosa. To było takie oczywiste. Martwił się, bo wiedział, że Nagore zdążyła mi wszystko powiedzieć. I mimo że na niego również byłam strasznie zła, to jednak ucieszyłam się, że to on — nie Xabi — wyszedł za mną.

To najpierw z nim chciałam się uporać.

— Nie powiedziałaś mu jeszcze, prawda? — zapytał retorycznie, kiedy się nie odezwałam, bo nie wiedziałam od czego zacząć i zrobił dwa kroki w moją stronę. Dzielił nas już tylko ten głupi, wielki kontuar, zamontowany pośrodku kuchni, zwany wyspą.

— Zastanawia mnie jedno — mruknęłam i poprawiłam dół mojej czarnej bufiastej spódnicy. — Dlaczego to on mi nie powiedział? Co, do cholery, go powstrzymywało?

SZTORMEM [1]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz