Rozdział trzeci: Carter

336 19 2
                                    


Słyszę śmiech taty zza grobu. Ten denerwujący chichot, którym obdarzał mnie, kiedy coś nie szło po mojej myśli i, powstrzymując ochotę powiedzenia mi: „a nie mówiłem?", ograniczał się tylko do śmiania, dopóki nie zrobił się cały czerwony na twarzy i nie poszedł napić się whisky dla poprawy samopoczucia, bo tata miał problemy z żołądkiem i takie śmiechy nie były już dla niego.

Tak, to świetny dowcip. Nie wierzę, że dałam się tak załatwić.

No bo dajcie spokój... Poważnie? Mam zamieszkać z Evelyn w Madrycie? W innym kraju? Z kobietą, której nienawidzę i która, notabene, odwzajemnia tę nienawiść? Co moi rodzice pili, kiedy sporządzali ten testament?

To nie tak, że ja nie rozumiem. Bo rozumiem. Wiem, że powtarzam to ostatnio bez przerwy, ale naprawdę tak jest. Po prostu nie sądziłam, że wszystko się zmieni. A przynajmniej nie aż tak. No bo co to w ogóle ma być za ograniczenie, że dostanę cały majątek dopiero wtedy, kiedy stuknie mi dwudziestka? Na litość boską, w Anglii są tysiące ludzi, którzy mają dziewiętnaście lat i mieszkają sami, pracują, a nawet mają już rodziny. Prowadzą totalnie dorosłe życie. Dlaczego moi rodzice nie wpadli na pomysł, że ja też mogę się do tego dostosować?

Och. No jasne. Ja nie jestem tego typu dziewczyną, nie jestem odpowiedzialna. To się dopiero nazywa zaufanie, prawda, tato?

Zgadza się, że popełniłam wiele błędów. Prócz tej akcji z kasynem, miałam parę „grzeszków", przez które mogłam stracić w oczach rodziców, ale nigdy nie zrobiłam tych wszystkich durnych rzeczy, które robią inni w moim wieku, chcąc podkreślić swoją dorosłość i niezależność. Chociaż ja to zawsze nazywałam żałosnym błaganiem o uwagę. Ale to nie było moim celem. Nigdy nie miałam zamiaru udawać dorosłej i wszystko wiedzącej dziewczynki, bo wiedziałam, że na to nadejdzie odpowiednia pora. Może mój tata uważał to za brak dojrzałości, ale gdyby spojrzeć na dojrzałość dzisiejszych nastolatków — w tym wieku wychowywałabym dziecko, które sprawił mi jakiś gość, którego spotkałam w klubie czy coś.

W tym cały urok. Mieliśmy z tatą kompletnie inne spojrzenie na większość spraw.

Być może rok w Madrycie, pod okiem apodyktycznej babki, ma mi pomóc uporać się z ich śmiercią — może to czas, żebym odnalazła siebie, spojrzała na świat inaczej i zrozumiała zasady, które nim rządzą, może to pora, abym przestała być lekkoduchem i zaczęła brać swoje życie na poważnie...

O Boże. Co ja w ogóle wygaduję? Ja nie mogę wyprowadzić się do Madrytu. Po prostu nie mogę.

Zapytałam sędziego, czy można jakoś zignorować ten cały testament, a przynajmniej tę część z Evelyn, bo cała reszta mi pasuje, ale to jedynie sprawiło, że sędzia zrobił minę, jakby miał ochotę zaśmiać mi się prosto w twarz.

— Panienko — powiedział odchrząkając i przeglądnął jeszcze raz dokument. — Możesz odrzucić wolę swoich rodziców, ale tylko w całości. Nie ma takiego prawa, aby wybrać sobie co się chce z testamentu.

— A jeśli — zapytałam z nadzieją — odrzuciłabym to wszystko? Co wtedy?

— Spadek przechodzi na innego krewnego — wyjaśnił sędzia, wyraźnie już znudzony. — W tym wypadku, na panią Harvelle, bo jest ostatnią żyjącą, pomijając panienkę, z waszej rodziny.

Cały dorobek mamy i taty dla Evelyn? Po moim trupie.

Nie miałam wyjścia. Ani żadnego planu b. Prawdę mówiąc, nie myślałam za wiele nad tym testamentem przed odczytaniem, bo w głowie mi się nie mieściło, że rodzice będą mi kazali spędzić rok z babką, i to jeszcze w innym miejscu niż Londyn. Zakładałam, że będą mieli tam jakieś obiekcje — w stylu ograniczenia pieniędzy, żebym nie wydała wszystkiego w ciągu najbliższych paru tygodni, ale żeby mnie od razu wysyłać do Madrytu? No błagam was.

SZTORMEM [1]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz