Rozdział 7

1.1K 78 1
                                    

- Proszę, usiądźcie wszyscy ! – dało się słyszeć głos mojego ojca, przedzierający się przez gwar rozmów.

Gdy to powiedział, w pokoju zaległa cisza.

- Dziękuję. – kontynuował po chwili – Wszyscy wiemy, po co się tu zebraliśmy. Łowcy i wampiry zawarły sojusz, aby nas zniszczyć. To nie przelewki, niebezpieczeństwo jest duże. Dlatego musimy poważnie zastanowić się nad tym, co dalej.

- Uważam, że powinniśmy dużo trenować i się przygotowywać. – zaczął Sean – W końcu nie wiemy, kiedy zaatakują, ani ile ich będzie. Jedno jest pewne: nie poddamy się bez walki.

- Zgadzam się z tobą, Sean. Dlatego proponuję, żebyśmy teraz dobrali się w pary i wyszli na polanę poćwiczyć. – odparł Bill.

Nikt mu się nie sprzeciwił. Wszyscy szybko dobraliśmy się w pary i ruszyliśmy za rodzicami. Oczywiście ja byłam w parze z Adamem. W sumie to się cieszyłam – znając go, będzie mi dawał fory. Zaśmiałam się w duchu. Pierwszy raz mam pretekst, żeby bezkarnie skopać mu tyłek.

Na dworze robiło się już szaro. Może to i lepiej, przynajmniej nikt nie zwróci na nas większej uwagi. W końcu grupa ponad trzydziestu osób, trenująca samoobronę w lesie to niecodzienny widok.

- Więc...widzę, że ty i mój brat to już tak na poważnie. – zagadnęła Mia, gdy szliśmy przez las.

- Na to wychodzi... - powiedziałam niepewnie.

- Nie cieszysz się ? – zapytała zaszokowana.

- Nie, skąd ! Pewnie, że się cieszę. Tylko to dla mnie trochę dziwne, muszę się przyzwyczaić. – zapewniłam ją pospiesznie.

- Adam cię kocha, wierz mi. Przez ten miesiąc, kiedy się nie widzieliśmy, był jak tygrys w klatce. Wszystko go irytowało. Dla własnego bezpieczeństwa wolałam się do niego nie zbliżać. Ale gdy tylko przyjechaliśmy do Portland, to się zmienił o sto osiemdziesiąt stopni.

- Czemu akurat tutaj ? – spytałam, nic nie rozumiejąc.

- Nie udawaj, że nie wiesz. – spojrzała na mnie z politowaniem - Ma cię teraz na oku, więc jest spokojny. Może nad tobą czuwać i chronić przed niebezpieczeństwem. Mój kochany braciszek to typ rycerza na białym koniu. Jesteś szczęściarą, to gatunek na wymarciu.

Uśmiechnęłam się pod nosem.

- Nikki, może to nie moja sprawa, ale muszę cię o to zapytać. W końcu on jest moim bratem. – zerknęłam na nią z pytaniem w oczach i zachęciłam, by kontynuowała – Czy ty go kochasz ? Czy...nie ?

W pierwszej chwili miałam ochotę się na nią obrazić. Jak mogła podejrzewać, że byłabym zdolna grać na czyichś uczuciach ?

Ale w gruncie rzeczy ją rozumiałam. Adam był jej bratem i nie chciała, żeby ktokolwiek go skrzywdził. Po prostu chciała go ochronić przed zranieniem z mojej strony.

- Oczywiście, że go kocham ! – zapewniłam ją. – Przecież inaczej w życiu bym z nim nie była. Ja nie z tych, co grają na ludzkich uczuciach.

- Przepraszam, nie chciałam cię urazić. Po prostu chce, żeby mój brat był szczęśliwy.

- Nie martw się, nie obraziłam się. Ja na twoim miejscu postąpiłabym tak samo. W końcu dla ludzi, których kochamy jesteśmy zdolni do wielu poświęceń.

Dłużej nie mogłyśmy rozmawiać, bo dotarliśmy na miejsce i zaczęliśmy ustawiać się w pary.

Adam stanął przede mną i z ironicznym uśmieszkiem powiedział:

- Tylko postaraj się nie dokopać mi za bardzo.

- Będzie ciężko, ale zrobię, co w mojej mocy. – odpowiedziałam, śmiejąc się do niego.

Na początku tylko ćwiczyliśmy wyprowadzanie prostych ciosów. Bałam się, że szybko się zmęczę, w końcu Adam nie był łatwym przeciwnikiem. Ale zadowolona z siebie, dałam radę.

Traktowałam go tak, jakby naprawdę stanowił dla mnie zagrożenie. Uderzałam tak, jakby groziło mi realne niebezpieczeństwo, a ja muszę się ratować. Adrenalina buzowała w moich żyłach. Podobało mi się to – od dawna nie miałam z kim potrenować.

Gdy się ściemniło i tata ogłosił, że na dzisiaj koniec, padłam zmęczona na ziemię. Adam położył się obok mnie.

- Nie powiem, twarda z ciebie zawodniczka. – powiedział z uznaniem w głosie. Zrobiło mi się ciepło na sercu.

- Ty też jesteś niczego sobie. – odparłam, odwracając się do niego bokiem.

Adam przybliżył się do mnie i złożył na moich ustach pocałunek. Było to ledwie muśnięcie i trwało zdecydowanie za krótko, co wyraziłam jękiem zawodu. Chłopak roześmiał się na to wstając i wyciągając do mnie rękę.

- Później. – obiecał, obejmując mnie ramieniem w talii – Jak nie będziemy mieć widowni.

- Dobrze. – zgodziłam się i ruszyliśmy za resztą w stronę domu.

To był udany dzień. Cieszyłam się, że ja i Adam jesteśmy parą. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, jak bardzo jestem w nim zakochana. Teraz nie wyobrażałam sobie życia bez niego. W jednej chwili stał się centrum mojego świata. Było to dla mnie dziwne uczucie, bo tak naprawdę po raz pierwszy byłam zakochana. Ale bynajmniej nie było to nieprzyjemne uczucie.




-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Hej, dzisiaj dość krótko,  bo nie miałam weny :-(

Oczywiście, gwiazdkujcie i komentujcie :-)

Zaćmienie księżyca (część druga ,,Pełni")Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz