Rozdział 6

1.2K 83 2
                                    

Następnego dnia rano, postanowiłam, że trochę poćwiczę. Jakiś czas temu Matt przerobił nasz strych na prowizoryczną siłownię – były tam ciężarki, rowerek, sztanga i worek do trenowania boksu. Niewiele, ale nam wystarczało.

Kiedy ćwiczyłam wyprowadzanie ciosów, usłyszałam za sobą czyjeś kroki. Odwróciłam się i w drzwiach zobaczyłam Adama. Stał i mi się przyglądał.

Zdjęłam rękawice bokserskie i zagadnęłam:

- Co tam ?

- Twoja mama powiedziała mi, gdzie cię znajdę. Postanowiłem zobaczyć, jak ci idzie. – powiedział, opierając się o futrynę. – Muszę przyznać, jesteś dobra.

Zaśmiałam się.

- Dzięki. To zasługa Matta, trenował ze mną przez długi czas.

- A co cię naszło, żeby akurat teraz poćwiczyć ? Wcześniej jakoś nie widziałem, żebyś to robiła. – spytał, odpychając się od framugi i powoli podchodząc w moim kierunku.

- Dobrze wiesz, co się dzieje. – o co mu chodzi ? – Jeśli łowcy i wampiry rzeczywiście nas zaatakują, każdy z nas musi być gotowy, by się bronić.

- Chyba nie myślisz, że pozwolę ci walczyć ! – powiedział z niedowierzaniem w głosie.

Zagotowała się we mnie krew. Jeśli on myśli, że będzie rozstrzygał co mi wolno, a czego nie, to jest w dużym błędzie.

- Oczywiście, że nie. – potwierdziłam jak najspokojniej – Bo nie będę cię pytać o zdanie !

Adam się wściekł i ruszył szybko w moim kierunku, a jego oczy rozbłysły na złoto. Odruchowo zrobiłam krok do tyłu.

- Nie pozwolę ci się narażać, Nikki ! Nie chcę, żeby coś ci się stało.

- O co ci chodzi, Adam ? – powiedziałam, zbliżając się do niego. Jeszcze jeden krok, a stanęłabym mu na stopie. – Nagle pojawiasz się w Portland, a ja nie wiem dlaczego. Co więcej, mówisz, że mi to później wyjaśnisz, ale do tej pory milczysz. Zabraniasz mi wszystkiego: nie mogę nawet wyjść sama z domu ani podjąć żadnej decyzji, która dotyczy tylko MOJEGO życia ! Powoli zaczynam czuć się przez ciebie osaczona. Powiedz mi, po co to wszystko ?! – pod koniec już krzyczałam. Tyle się tego we mnie uzbierało, że nie potrafiłam tego dłużej stłumić.

- Chcesz wiedzieć ?! Dobrze, powiem ci. – zaczął, patrząc mi prosto w oczy. – Kocham cię. Kocham cię jak wariat i jak pomyślę, że masz zrobić coś, narażając się przy tym na niebezpieczeństwo, to aż mi niedobrze. Nie chcę, żeby coś ci się stało. Nie przeżyłbym tego. Dlatego przyjechaliśmy do Portland. Bo nie wyobrażam sobie życia z dala od ciebie.

Stałam tam, a moje oczy robiły się coraz większe. Nie wiedziałam, co powiedzieć – Adam mnie kochał !

- Nie musisz nic mówić. – kontynuował z rozczarowaniem na twarzy – Twoja mina mówi mi wszystko. Wiem, że ty nie odwzajemniasz mojego uczucia. Chciałaś wiedzieć, to ci powiedziałem.

To powiedziawszy, odwrócił się przygarbiony i skierował do wyjścia.

Szybko ruszyłam za nim i zastawiłam mu drogę.

- Co ? – zapytał, nic nie rozumiejąc.

- To. – odpowiedziałam i niewiele myśląc, stanęłam na palcach i go pocałowałam. Na początku stał sztywno, jakby był wykuty z kamienia. Ale po chwili objął mnie w talii, przyciągając do siebie i odwzajemnił pocałunek. Całował mnie tak, że kolana miałam jak z waty. Gdyby mnie nie trzymał, to na pewno bym upadła. Świat wokół nas przestał istnieć, byliśmy tylko my. Chciałam, żeby ta chwila trwała wiecznie.

Ale niestety, wszystko co dobre, szybko się kończy. Po chwili oderwaliśmy się od siebie, a Adam spojrzał na mnie z niedowierzaniem w oczach.

- Też cię kocham. – powiedziałam, uśmiechając się do niego. A on znów mnie do siebie przyciągnął i złożył na moich ustach szybkiego całusa.

- Lepiej zejdźmy już na dół. Pewnie reszta zastanawia się, czy się jeszcze nie pozabijaliśmy. – stwierdził z łobuzerskim uśmiechem i splótł swoje palce z moimi.

Cała nasza rodzina siedziała w salonie i zawzięcie o czymś dyskutowała. Adam usiadł na kanapie, a ja obok. Jednak on miał inne plany – gdy tylko usiadłam, podniósł mnie jakbym nic nie ważyła i posadził sobie na kolanach. Przewróciłam oczami – brakowało jeszcze tylko, żeby przykleił mi do czoła kartkę z napisem: ,,Łapy precz ! Ona jest moja !".

Jak przypuszczałam, gdy tylko usiadłam mu na kolanach, rozmowy ucichły, a moja rodzina spojrzała na nas z uśmieszkami na buziach.

- No nareszcie ! Nie szło już z wami wytrzymać ! – powiedział Matt, śmiejąc się przy tym. W odpowiedzi pokazałam mu język. Wiem, że to dziecinne, ale jakże satysfakcjonujące.

- Cieszymy się waszym szczęściem, dzieci. Ale niestety musimy przerwać waszą sielankę i porozmawiać o tym, jak się sprawy mają. – wtrącił Bill.

W jednej minucie wszyscy spoważnieliśmy.

- A tak w ogóle, to co zrobimy z Marcusem ? – zapytałam. – Nie możemy go trzymać w tej piwnicy wiecznie.

Mój tata westchnął ciężko.

- I tu jest problem. Nie możemy go wypuścić, a zabijanie go mi się nie uśmiecha. Trzeba znaleźć jakieś wyjście.

- Myślę, że najlepiej będzie do tego wrócić, gdy zbierzemy się już wszyscy. – zaproponowała mama – Wtedy razem podejmiemy decyzję.

- Zgadzam się z mamą. Sami nie podejmujmy takiej decyzji. – wtrąciła Rose.


********


Długo jeszcze siedzieliśmy i omawialiśmy sprawy związane z łowcami.

Późnym popołudniem zaczęli zjeżdżać nasi ,,goście". W domu zrobiło się tak tłoczno, że praktycznie nie było czym oddychać. I jeszcze na dodatek wampir w piwnicy.

Taaa...monotonia w życiu mi nie grozi, przynajmniej na razie.


Zaćmienie księżyca (część druga ,,Pełni")Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz