Rozdział 2

1.3K 103 2
                                    

- I co, dowiedzieliście się czegoś ? – zapytała mama, gdy z Mattem weszłam do domu.

- Wiemy, jak wygląda. Jenny całkiem dobrze go zapamiętała. – odpowiedziałam – Wysoki brunet z tatuażem orła w locie na nadgarstku. Ubrany w jeansy, skórzaną kurtkę i glany.

- Jak mniemam nie wiemy, jak się nazywa ? – rzucił tata.

- Nie, tego Jenny niestety nie pamiętała.

- To jak go znajdziemy ? Nie możemy przecież chodzić wieczorem po mieście i pytać o wysokiego faceta z tatuażem, którego podejrzewamy o to, że jest wampirem. Od razu wezmą nas za świrów i zamkną do wariatkowa. – zabrała głos Rose.

- Mam pewien pomysł. – wtrąciłam.

- Aż boję się zapytać, jaki. – powiedział z przekąsem Matt.

- Haha, ale jesteś zabawny. A tak na poważnie, to uważam, że powinnam zostać przynętą. Tylko tak go znajdziemy.

- Nie ma mowy !

- Chyba zwariowałaś !

- W życiu się na to nie zgodzimy !

- To zbyt niebezpieczne, wybij to sobie z głowy !

Wszyscy na raz zaczęli na mnie wrzeszczeć, więc zatkałam uszy.

- Przestańcie ! – krzyknęłam – Pomyślcie logicznie przez chwilę. Jeśli któreś z was się do niego zbliży, on od razu wyczuje w was wilkołaka. We mnie nie.

W takich momentach cieszyłam się, że jestem hybrydą. Ja, wampiry i inne potwory wyczuwałam bez problemu, natomiast one mnie nie. Byłam w połowie człowiekiem, więc mój zapach nie był taki, jak innych wilkołaków. Każdy wampir weźmie mnie za śmiertelnika, a nie za jakiekolwiek zagrożenie.

- Poza tym, nie pójdę sama. Aż tak głupia nie jestem. – kontynuowałam – Będziecie nas śledzić i w razie czego przyjdziecie mi z pomocą.

- Sam nie wiem. To dosyć ryzykowne. – powiedział po chwili namysłu Bill – Musimy to wszystko przeanalizować na spokojnie.

- W porządku. Tylko nie namyślajcie się zbyt długo, bo będzie za późno.

Powiedziawszy to, ruszyłam do swojego pokoju. Postanowiłam zadzwonić do Mii. Nie miałam z nią kontaktu od dwóch tygodni, a poza tym strasznie się za nią stęskniłam. Za Adamem też tęskniłam, ale on widocznie za mną nie, bo od mojego wyjazdu nie zadzwonił ani razu. Dlatego też obiecałam sobie, że nie zapytam Mii o niego ani razu. I do tej pory udało mi się dotrzymać tej obietnicy.

- Tak ? – usłyszałam głos Mii w słuchawce.

- Cześć Mia, to ja. – odpowiedziałam. Słabo ją słyszałam, tak jakby jechała gdzieś samochodem.

- Hej, Nikki. Co tam u ciebie ?

- A...nic ciekawego, po staremu.

- Taaa...jasne. Taki kit to możesz wciskać wszystkim, tylko nie mi. Teraz powiedz prawdę. Co się dzieje ?

Wiedziałam, że mnie przejrzy. W końcu to Mia.

- No dobra...jakby to ująć, na nudę nie narzekam. W mieście pojawiły się wampiry i atakują ludzi. Co gorsza, praktycznie się z tym nie ukrywają. Jakby chciały, żeby ktoś je w końcu zdemaskował. – w sumie to miała rację. Była moją przyjaciółką i nie powinnam zatajać przed nią prawdy, nie wiadomo jak okropna by była.

- O mamciu...To rzeczywiście nieciekawie. Może przyjedziemy ? Pomoc na pewno się przyda. - zaofiarowała się.

- Nie, nie ma takiej potrzeby ! Przyjedziecie, kiedy wszystko się u nas ułoży. – zaprotestowałam. Nie chciałam, żeby narażali swoje życia, wystarczy mi już zmartwień.

- No dobrze. – powiedziała z ociąganiem – Ale będziemy w kontakcie. I jak będziesz miała duży kłopot to dasz znać, a ja tego samego dnia przyjadę.

- Oczywiście. – odparłam śmiejąc się do słuchawki. – Kocham cię, Mia.

- Ja też cię kocham.

Po skończeniu rozmowy stwierdziłam, że muszę się przewietrzyć.

- Wybieram się do sklepu, chcecie coś ? – zapytałam, ubierając trampki na nogi.

- Uważasz, że to bezpieczne, żebyś sama wychodziła ? – odparła mama z troską w oczach.

- Proszę cię, mamo. – przewróciłam oczami – Do marketu mam pół godziny piechotą, to po pierwsze. Po drugie, na dworze wciąż jest jasno, więc nic mi nie grozi. A po trzecie, w razie czego, umiem się obronić.

- W porządku, tylko wracaj prosto do domu. – zgodziła się niechętnie mama.

- Tak jest ! – zasalutowałam jej i wyszłam z domu.

Deszcz na szczęście przestał padać i zrobiło się rześko. Z przyjemnością wzięłam głęboki oddech, bo w powietrzu unosił się zapach trawy po deszczu. Kochałam ten zapach.

W markecie było dużo ludzi. Postanowiłam, że pochodzę po sklepach, może kupię coś do jedzenia i wrócę do domu, tak jak obiecałam.

Lubiłam czasem powłóczyć się po sklepach. Czułam się wtedy jak normalna dziewczyna, która nie mając co robić z wolnym czasem, przyszła do centrum handlowego.


********


Po godzinie stwierdziłam, że mam dość. Ludzi nachodziło coraz więcej i zachowywali się tak, jakby jutro miał być koniec świata i koniecznie należy zrobić jak największe zapasy. Po prostu tłoczyli się w każdym sklepie, a kolejki do kas ciągnęły się po całych pawilonach. Nie należałam do ludzi cierpliwych, dlatego bardzo szybko miałam ochotę kogoś zabić. Wobec tego stwierdziłam, że czas najwyższy się stąd zmywać.

Kiedy wyszłam z marketu, stwierdziłam, że mam omamy albo to jakiś żart. Na parkingu stał Adam i wyraźnie na mnie czekał. W jednej chwili wezbrała we mnie złość.


Zaćmienie księżyca (część druga ,,Pełni")Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz