Z nerwów wstałam o 5:00 rano. "Wstałam" to dużo powiedziane, nie spałam większość nocy. Poszłam sie ubrać w zieloną bluze kangurke, czarne spodnie i czarne tenisówki Ogólnie sie ogarnełam i poszłam na dół na śniadanie, choć mój żołądek był tak zciśnięty z nerwów że nic bym nie jadła. Na moje nieszczęście był tam mój tata, jadł śniadanie o 7:00 rano. Serio?! PIERWSZY RAZ JEST NA NOGACH TAK WCZEŚNIE!! Ale co poradze..., ide cicho do lodówki. Biore mleko i płatki. Dopiero zauważył mnie gdy usiadłam.
- dzień dobry i jak tam, kwatuszku, cieszysz sie na pierwszy dzień w "szkole zła"? - zapytał bóg i uśmiechną w ten jego super sposób.
Tak sie bałam, piszczałam w środku, miałam wyżuty sumienia, ale w duszy walnęłam sie z plaskacza i ogarnęłam się. Jeśli to ma sie udać, nikt nie może sie dowiedzieć.
-Jasne.- skłamałam z uśmiechem. Nie lubie kłamać, ale kiedy już to robie jestem całkiem nie zauważalna.-a tak w ogóle to czemu już jesteś na nogach?- spytałam.
- Chciałem ci życzyć powodzenia przed pierwszym dniem.-odparł z uśmiechem.- będziesz sie uczyć rzeczy z których znana jest cała nasza rodzina.
-tia...-mruknęłam pod nosem, lecz gdy tylko spostrzegłam sie co powiedziałam to spojrzałam na zegarek i powiedziałam- RANY! Ale Już PÓŹNO! Już 7:25! Musze lecieć! Pa,Tato!
Ta...wiem co powiecie "profesionalista w akcji" itp. Ale cóż... tak czy siak, ide na stacje, zakładam kaptur i wsiadam do autobusu. Przeglądam plecak: dokumęty...są, telefon..jest itp. Westchnęłam i poparzyłam w okno. Nigdy nie robiłam nic złego...boże, czy to był dobry pomysł?...ale rodzina chce bym robiła złe rzeczy, co nie?...Właśnie...chcą to mają...RANY!!!
...CZEMU TO MUSZE BYĆ JA?! JA CHCE BYĆ TYLKO DOBRA!!!!
Pokręciłam głową by odpędzić złe myśli. Nie. Już postanowiłam i tak zostanie.
*czas*
Mój przestanek...
Boże, jak trzęsą mi sie nogi...
Nie no, za chwile puszczę pawia...
Ide...
Przede mną rozciągał się piękny, nowoczesny budynek Akademii. Szklane ściany, dziwne kształty...zaniemówiłam...czy...czy to...KAPITAN AMERYKA!!! RANY!! Piszczałam w duszy...NO NIE!!..CZARNA WDOWA!! Jest tu tyle SUPERBOHATERÓW!!!! Ale nie byli tylko oni, bylo tu też wielu dzieciaków...chwila...TO MUSZĄ BYŚ UCZNIOWIE/DZIECI SUPERBOHATERÓW!!!Nie...nie...wracam do domu...co ja sobie wyślałam...że wparuje tam i powiem"hej, jestem fajna ,słodka i chce zostać superbohaterką" a oni "spoko"...
Już sie zawracałam gdy na kogoś wpadłam, pytacie co sobie w tedy pomyślałam...he he..pomyślałam "WIAĆ!!!BOŻE CZEMU!!"itp. Gdy usłyszałam jąkanie:
-ja..ja...prze..prze...przepraszam...to...to..m...moja...w..w..wina...-zaczął sie tłumaczyć chłopak. Przyjżałam sie mu z pod kaptura. Był to chuderlawy brunet z okularami i koszulą. Zaczął zbierać swoje dokumenty z podjazdu. Zaśmiałam sie pod nosem:
-nie, to moja wina...przepraszam.-przykucłam i pomogłam mu zbierać kartki. Od popatrzył na mnie zdumiony i uśmiechnął sie lekko a ja oddwzajemniłam uśmniech. Wstaliśmy, podałam mu kartki i jeszcze raz się uśmiechnęłam.
-jesteś bardziej dobra od większości tutaj. -zaśmiał sie pod nosem. Przyznam troche mnie to zszokowało. Brunet poprawił niezdarnie okulary i podał mi ręke.
- jestem Borys Bunner.- przectawił sie z uśmiechem. A więc to syn Bruce Bunner'a, słynnego Hulk'a.
- Lulu...-powiedziałam lekko osłupiona, nie podałam nazwiska, jeszcze by sie domyślił. Podałam mu rękę, potrząsnął ją, spojrzał na zegarek ,przeprosił i odbiegł.
"Jesteś bardziej dobra niż większość tutaj"..."bardziej dobra"... stałam jeszcze kilka minut w osłupieniu....wow...on jest pierwszą osobą ktura mi to powiedzała...."jesteś dobra"... brzęczało mi w uszach...
Wzięłam sie w garść, moge przecież chociaż spróbować. Zaciągnęłam kaptur, zagryzłam zęby i poszłam...
Raz się żyje...co, nie?
Weszłam do holu. Wszędzie były porozwieszane transparęty z napisami "witajcie w akademi" itp. Podeszłam do rejestracji .
-przeprasza...chciałam sie zapisać...-zaczęłam się jąkać. Pani odwróciła sie w moją strone. Była to Maria Hill. Znam wszystkich. Uśmiechnęła sie lekko i podała mi kartke:
-dobrze, wypełnij i czekaj na swoją kolej.- wzięłam kartke drżącą ręką i uśmiechnęłam sie nieśmiało. Poszłam na najblirzszą ławkę. Westchnęłam i rozejżałam sie. Koło mnie było sporo dzieciaków: nie kture z rodzicami, nie kture bez. Z zamyślenie werwał mnie kszyk:
-130!!-chłopak z przodu wstał i poszadł do drzwi. Spojrzałam na swoją kartke. Widniał na niej numer 176, przynajmniej mam czas na wypełnienie kartki. Zobaczmy...imie i nazwisko...Luna Loufeyson....wiek...15...wypełniłam kartke, przysłuchuje się numerom.
-170!!- jeszcze sześć osób. Wzdycham, wyjmuje reszte dokumentów i czuje wielką burze w środku mnie. BOŻE!! JAK JA SIE DENERWUJE!! A JEŚLI MNIE ODRZUCĄ? RANY!!RANY!!
Z zamyślenia wyrwał mnie krzyk:
-176!!!- nie, nie, nie , tylko nie ja...panika zaczęła mnie otulać...bliska omdlenia wstałam i jak marionetka poszłam do drzwi. Nogi miałam jak z waty. Ale szłam, stanęłam przed prawdopodobną zmianą mojego losu. Wieziałam że nic nie będzie już takie samo. Ostatni raz westchnęłam i weszłam przez drzwi. Pokój ten był wielkim, ciemo ustrojonym gabinetem. Przy biórku siedział ciemno skóry mężczyzna z przepaską na oku, coś pisał. Panikowałam. Udało mi sie tylko wyjąkać:
- prze...przepraszam..- mężczyzna zwrócił głowe w moim kierunku. Serce podeszło mi do gardła. To był NICK FURY!!! Chyba zemdleje...
- witaj, usiądz tu prosze.- wskazał wzrokiem na kszesło na przeciwko biurka. Posłusznie wykonałam polecenie. Dyrektor zmierzwił mnie zwrokiem, lekko zmarszczył brwi. Pewno zna większość dzieci superbohaterów. A ja niejestem jednym z nich. Siedziałam jak na szpilkach.
-moge prosić dokumęty- zapytał mężczyzna. Drżącymi rękami podałam mu plik dokumętów, uśmiechnęłam sie nerwowo. Nick podniusł jedną brew. Zaczął przeglądać dokumenty, mrucząc coś typu : adres zamieszkania...bla..bla..bla..oceny średnie lecz w miare dobre...raczej wszystko dobrze..imię..Lulu..nazwisko...Louf...-w tym momencie skamieniał , a ja byłam już omdlewająca. Spojrzał na mnie zaskoczonym wzrokiem. Uśmiechnęłam sie nerwowo.
- czyli...twój..ojciec to...-zaczął zmieszany próbować spleść zdanie.
- tak...mój ojciec to.......Loki..- powiedziałam nieco piskliwym głosem. Chciał coś powiedzieć, ale chyba nie wiedział co.- on nie wie że tu jestem! Miałam iść do szkoły zła, ALE JA NIE CHCE BYĆ ZŁA!! Nie jestem ja moja rodzina.JA NIE UMIEM BYĆ ZŁA!!- zaczęłam mu ryczeć sama niewiem czemu. Czy aż tak bardzo mi zależy? Tak, o to chodzi, ZALEŻY MI!
- tak...szczeże..to..-spojrzałam na niego zapłakana.- wyszło by to na dobre. Możemy ci pomóc być dobrą, jeśli chodzi o ciebie nie miałaś żadnych kłopotów z prawem. A poza tym sama wykazałaś sie inicjatywą zmiany...i sama rozumiesz....- powiedzał. Zszokowało mnie. Wyjąkałam tylko:
- przy...przyjmujecie...m..m..m..mnie?
-tak.-odparł z obojętną miną. Zaczęłam płakać ze szczęści, udało sie, naprawde sie udało...
-dziękuje, naprawde ci bardzo dziękuje, dyrektorze Fury.-mówiłam do niego.
- a oto lista rzeczy które musisz mieć, widzimy się w poniedziałek. Do widzenia.- podał mi kartke. Wytarłam oczy, jeszcze raz podziękowałam i wyszłam.
Udało sie....