Plan misji... jako tako...

89 7 1
                                    

Wiec... okej... stoje przed stadionem... juz prawie godzine... westchełam... mogłam sie spodziewac ze to był kawał. Wsunełam rece w kieszenie i ruszyłam przed siebie gdy poczułam ze ktos łapie za moje wiszące przy spodniach szelki. Obruciłam sie w (parodii) pozycji do walki, będąc gotowa na takie rzeczy przez siostre. Przedemną stał jakis chłopak o ciemnych wlosach i surowych rysach... trochę przyznaje... przestraszylam sie ale sory, jestem tylko czlowiekiem. Znaczy... nie dosłownie.. ale wiecie co mam na myśli. Nevermind. Ten za to niezwószenie przerzucił mnie przez ramie z obojętną miną.

-co ty odwalasz?? co robisz?? gdzie mnie zabierasz?? - zmieszana zaczelam się miotać.

-przestaniesz biadolić? - odparł widocznie poirytowany. Ja za to nie dałam za wygraną. Miotałam sie nadal i-.. czemu sie nie teleportowac?? Po tej mysli szybko teleportowalam sie ale zaraz trafilam prosto w.... śmietnik. O C'MON! SERIO?! LEPRZEGO MIEJSCA NIE BYŁO?! Gadałam do siebie poirytowana swoim losem. Po chwili jednak poczułam szybkie zaciśnięcie sie reki na mojej kostce, szybko podniosłam tam wzrok. Chłopak byl jednak szybszy. Gwałtownym ruchem wyciągnął mnie za noge, trzymał nad ziemią tak gdy sie szarpałam do góry nogami. Z jego drugiej reki zaczeły wysuwać sie ostre szpony. Zaczęły niebezpiecznie szybko zbliżać sie do mojej nogi.

-Stop! Tylko nie buty! Lubie je! - krzyknełam. ...wow... to było serio pierwsze co pomyślałam?.. Może lepiej juz mnie zabij z tego zrobieniem z siebie durnia.

Pazury tamtego juz miały sięgnąc mojej nogi gdy uslyszelismy nagly glos za nami.

- Lance, ogarnij się. - głos nie był za mocarny jednak stanowczy. Byl tak nagły że mój pazurzasty kumpel z zaskoczenia mnie puścił... prosto do kubła... znowu... pięknie.

Słyszałam w tle jakąś krótką wymiane zdań, nadal nie widziałam rozmówcy osobnika zwanego chyba Lancem. Jednak najleprzym pomyslem teraz jest wydostanie sie z śmietnika. Po paru chaotycznych ruchach prawie wstałam juz na nogach gdy coś otarło mi się o noge. Coś oślizgłego.. cieplejszego. Heh. Jestem odważna, co z jakiegoś glutka w koszu będę se robi-... okej. Prawda była mniej "heroiczna"...

Zaraz stanełam dęba z piskiem, tracąc tym samym kontrole nad koszem po czym razem z nim runełam na ziemie tóż pod nogami gadających Thorina i pana pazórka. Cała w śmieciach. Co za wstyd...

-czy opcja zabicia mniej jeszcze jestem aktualna?.. - burknęłam cicho do siebie.

***********potem***************

Więc po tym cudnym wejściu smoka zabrano mnie do "tajnego pokoju narad"... zwanego takze gabinetem Colsona. Mniej efektownie niż myślałam jednak i tak jest ta mała iskierka fangirlu. W gabinecie była grupka osób wyglądających na wiek Thorina, czyli starszych. Kilka chlopakow.. dziewczyn. W mojej głowie miałam już małą retrospekcje korytarzy jak uciec na zewnątrz. Wolałam jednak wytrzymać. Droge ucieczki juz mam, więc spróbowac nie zaszkodzić. Po chwili zrozumiałam że mój kuzyn coś gada do reszty. Ups... chyba cos przegapiłam. Co jeśli to coś ważnego?? Kurcze kurcze kurcze....

-...wiec nie będzie problemu z kamerami, Lulu, mogła byś wskazac nam miejsce wejść? - zwrócił sie do mnie. O zgon, szczęście, czyli nie pytał mnie o nic wcześniej.

-a tak, jasne.. - odpowiedziałam ciut niepewnie przez wyrwanie z zamyślenia. Mam nadzieję ze niezauwarzyli. Zauwarzyłam za to wzrok Lanca, który nakazywał mi bezgłosnie ze mam pojsc do biórka. Uczynilam to nie pewnie. Bosz. Ciało ogarnij sie, daj choć troche poważnego wrażenia.
Podeszłam i popatrzylam na mape, uklad budynku byl taki jak częściowo zapamiętałam, na nim były jakieś dziwne figórki.

-co znaczy przekrzywiony baran z jedym rogiem? - spytałam.

-masz na myśli kaczke?... - odpowiedział pytaniem na pytaniem jeden chłopak który patrzał na mnie z zażenowaniem. Poczułam się dokładnie tak jak wskazywał jego wzrok. Zażenowana... swoim pomyslem.

- to wejście podziemne. - odpowiedział znany mi młotek zanim wdała bym się w żenującą wymiane słów.

- nie radze tam, to sala główna niczym dziedziniec. - odparłam przeglądając reszte figórek. Po moim komentarzu ku moim uszą szybko dobiegły szepty cichrze i głośniejsze. Yep, wiem o takich rzeczach. Możecie sie juz tak nie ekscytowac? - a który reprezentują wyjscia? - dopytałam.

- czerwone kwadraty. - odpowiedziała beznamiętnie jakaś dziewczyna która od jakiegoś czasu obserwowała mnie prześwietlając na wylot. Bylo widac ze albo mi nie ufa, czego sie nie dziwie lub nie lubi pracowac w grupie. Może i nawet obydwa. Wzięłam kwadraty i zaczęłam ustawiać w miejscach gdzie były wyjścia. Każdy obserwował moje ruchy. Niektórzy z zainteresowaniem, inni gotowi na zagrożenie z mojej strony. Nieźle..

*********godzina potem***********

Zmęczona siedziałam tam i słuchałam... ile tu juz jestem?? 3h?? dzień?? tydzień?? Każda minuta tak się dłózy.. Juz miałam przymknąć powieki gdy ktoś trochę gwałtownie obkręcił moje krzesło w moją strone.

-bedziesz iść lewym frontem, zapamietasz? - powiedział do mnie Lance opierając sie leniwie o moje krzesło.

- czekaj czekaj. Jakto ja na misję?? - opowiedziałam, szybko sie rozbudzając.

Ten westchnął poirytiwany po czym zaczął mi pstrykac przed nosem palcami:

-ty w ogóle kontaktujesz? o czym ciągle gadamy? - mówił poirytowany.

- o.. oł. Ale ja nawet mocy nie umiem używać dobrze... - odparłam zmieszana.

- nie bedziesz przeciesz sama, a najlepiej zaznasz budynek. - podniósł się z oparcia i poszedł w ślady innych co zaczeli wychodzić. - O 23:00 tutaj, jutro. Tylko nie zapomnij. - dał wyraźnie do zrozumienia że skończył, po czym wyszedł.

Siedziałam juz sama chwilę w osłupieniu.

- moja.. pierwsza misja...

Akademia Marvel Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz