Rozdział piąty

472 60 16
                                    

Kiedyś, gdy miałem dwanaście lat poszedłem rano do sypialni rodziców. Szafa mamy stała pusta, wszystkie jej rzeczy zniknęły, a ojciec cicho płakał, zgarbiony na łóżku. Wtedy myślałem, że to najgorszy możliwy widok w życiu, jednak zakrwawiona oraz pobita Biedronka okazała się czymś dużo gorszym. Nigdy wcześniej nie czułem takiej wściekłości- krew buzowała mi w żyłach, ręce i nogi same wyrywały się do działania, w myślach jak czerwony neon migała jedna myśl "zabić", a wszelki zdrowy rozsądek został przysłonię przez jedną emocję. Nawet nie myślałem nad tym co robię, wykonywałem czynności automatycznie, otaczający mnie świat zlał się w jedną plamę.

Kopnąłem na bok najbliższego przeciwnika, który wpadł na kolejnego,  a ten na kolejnego i tak co najmniej pięciu upadło na podłogę. Kiedy się podnosili skorzystałem z chwilowej swobody i poderwałem się na nogi. Reszta eksponatów natychmiast spróbowała przygwoździć mnie do ziemi, jednak tym razem im się nie dałem.  Jedną z zalet nowego kostiumu były dużo twardsze oraz mocniejsze pazury. Skorzystałem z tego. Wbiłem je w materiał któregoś z wojowników. Jak na wyrób ceramiczny okazał się dość ciężki, co zauważyłem kiedy uniosłem go do góry. Okręciłem się dookoła, a prowizoryczna broń zrobiona z przeciwnika świsnęła w powietrzu uderzając wyższych ze swoich towarzyszy. Odlecieli do tyłu, niczym kręgle po spotkaniu z kulą. Jednak ich niżsi koleżkowie nadal twardo trzymali się ziemi i nagle któryś z nich złapał mój ogon, gwałtownie zatrzymując. Nie upadłem na posadzkę tylko dlatego, że nadal kurczowo zaciskał palce na czarnym materiale, jednak ceramiczna figura nabita na pazury wykorzystała okazję wyrywając się z moich szponów.

Kiedy pierwszy szok minął stanąłem prosto. Wrogowie już prawie kładli na mnie łapy, a ja bezskutecznie próbowałem się wyrwać zaskakująco silnemu bożkowi. Brakowało sekund do ponownego przyciśnięcia do ziemi, a tym samym ostatecznej porażki, za czym mogła iść nawet śmierć, gdy zdecydowałem się na ryzykowny krok.  Odbiłem się od ziemi, zrobiłem fikołka w powietrzu po czym z całej siły uderzyłem posążek w jego nieruchomą twarz. Ta rozsypała się w proch, a  za nią poszła reszta ciała. Byłem wolny. Bez zbędnej zwłoki wyciągnąłem zza pasa Kicikij i podjechałem pod sufit. Tam nikt nie mógł mnie dosięgnąć, więc dostałem szansę do dokładnej analizy sytuacji. Atrakcje muzealne skakały jak szalone chcąc pochwycić moje stopy, a Biedronka leżała bez ruchu trochę dalej. W pierwszej chwili poczułem ulgę, że te potwory zostawiły ją w spokoju, a  w kolejnej serce prawie mi stanęło, gdy do głowy przyszła myśl, iż przestali się nią interesować, bo nie żyje... To było zdecydowanie kilka najgorszych sekund w moim życiu, jednak gdy zobaczyłem, że jej ciało lekko się unosi i opada, wprawdzie słabo, ale jednak, głośno odetchnąłem, wypuszczając powietrze, które nieświadomie wstrzymywałem. 

Teraz priorytetem stało się zabranie jej z tej matni.  Mógłbym użyć bata, by ją nim owinąć i wciągnąć na górę. Wtedy ucieczka nie powinna stanowić większego wyzwania, w końcu miałem Kotaklizm (czemu nie wpadliśmy na to na początku, przed ożyciem, ceramicznych posążków?!), jednak bałem się jeszcze bardziej ją skrzywdzić. I tak widok powoli zasychającej krwi wydawał się zbyt drastyczny. Wolałem nawet nie wyobrażać sobie jakie męki przeżywała w tamtym momencie. Może trudno to pojąc, ale tamte korale okazały się naprawdę niebezpieczne i głęboko poraniły ciało mojej księżniczki. Zdecydowałem się więc na coś innego. Oderwałem kilka kapsułek z pasa na klatce piersiowej i rzuciłem nimi w tłum. Część rozbiła się o samych przeciwników, a reszta o podłogę. Spowodowało to mały zamęt, zwłaszcza kiedy wojownicy, którzy starali się wyjść z czarnych kałuż zaczęli się ślizgać i upadać, wywalając przy tym  towarzyszy. Przez chaos nie zauważyli mojej ucieczki.

Doskoczyłem do brunetki, a srebrny kij upadł moim śladem. Złapałem przedmiot w locie i zatknąłem za pas, po czym uklęknąłem przy nastolatce. Lekko drgnęła kiedy usłyszała jak się zbliżam, ale nic poza tym. Musiała być nieźle wykończona.

-Biedronko?- zapytałem w nadziei, że odpowie, nawet jeżeli było to bardzo mało prawdopodobne. Jak niczego innego potrzebowałem w tamtym momencie jej wsparcia. Po chwili jednak się ogarnąłem. Była w takiej samej sytuacji co ja teraz, a nawet gorszej na balu,  a jakoś się ogarnęła. Uratowała mi życie, zresztą nie po raz pierwszy. Czas się odwdzięczyć.

Już miałem ją stąd zabrać, gdy słabo podniosła głowę i spojrzała na mnie, a potem ponad moim ramieniem. Jej źrenice zmniejszyły się na milisekundę zanim zobaczyłem padający na nas cień. Nie miałem już czasu na reakcję. Nagle coś przeleciało koło mojego ucha. Usłyszałem z tyłu odgłos jakby coś pękło. Szybko się odwróciłem. Bożek leżał potrzaskany, a na jego odłamkach spoczywało... jo-jo. Znów wróciłem spojrzeniem na moją księżniczkę. Trzymała brodę na posadzce, jakby już nie miała siły trzymać jej w górze, a jedna ręka, ta opleciona linką leżała wyciągnięta do przodu. Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie słabo, po czym zemdlała. Zrozumiałem, że na uratowanie mnie wykorzystała resztki energii. Cała ona. Delikatnie podniosłem jej bezwładne ciało, układając je tak, by głowa spoczywała oparta o moje ramię. Nie chciałem by ocknęła się odchylona do tyłu, patrząc na wszystko do góry nogami. To nie mogło być nic przyjemnego,  a miniony dzień i tak już obfitował w natłok wrażeń.

Figurki zostały unieszkodliwione-nadal panicznie próbowały wykaraskać się  z sideł czarnej mazi. Nie zapowiadało się na to, by miały tego dokonać szybko. Już zmierzałem do kraty odgradzającej schody, chcąc potraktować ją Kotaklizmem, kiedy ktoś zagrodził mi drogę.

A konkretnie: z góry zeskoczyła kobieta w ciemnoniebieskiej sukni, zakończonej czymś na wzór zielonych piór pawich. Długie rękawy zasłaniały jej dłonie, które trzymały wachlarz  z pawich piór, identycznych jak na spince w kształcie ogona tegoż ptaka spinającej czarno-granatową grzywkę nad  prawym uchem. Reszta włosów została zapleciona w kok. Zza zielono-niebieskiej maski spoglądały na mnie jasnozielone oczy. Odnosiłem wrażenie, że skądś kojarzę tę kobietę, ale nie mogłem sobie przypomnieć skąd.

Ukłoniła się w naszym kierunku po czym powiedziała:

-Przeszliście zadanie pozytywnie. Możecie iść. - z tymi słowami machnęła swoim wachlarzem naokoło. Na sekundę mnie zaćmiło, a gdy ponownie rozejrzałem się po sali wszystko trwało  w nienaruszonym stanie.  Figurki stały na swoich miejscach, nienaruszone, podłoga nie nosiła nawet śladu rozlania na niej mazi, okien ani wyjść nie zasłaniały już kraty. Nie czułem już żadnego bólu. Zaskoczony spojrzałem na Biedronkę: wszelkie rany oraz siniaki zniknęły. Dziewczyna patrzyła na mnie tymi wielkimi, pięknymi oczami w wyrazie niemego zdziwienia. Minęło kilka sekund zanim wydobyła głos.

-Co się stało?

-Nie wiem. Musisz ją spyta...- pokazałem głową w kierunku Pawicy, jednak w tym samym momencie zauważyłem, że jej też nie ma. Zniknęła.

CDN

Wybaczcie tak długą przerwę, niewskazaną zwłaszcza po takim okrutnym zakończeni poprzedniego rozdziału (może by robić tak częściej, co wy na to?), ale miałam ostatnio ręce pełnie roboty. Jednak są też dobre wieści. Moja pierwsza opowieść- Szklany kwiat ma już...*budowanie napięcia*... PONAD 1,5 K. WYŚWIETLEŃ! Jestem mega szczęśliwa. Oby tak dalej miśki. A teraz komentujcie i gwiazdkujcie!

Miraculum 3-SzanghajOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz