Rozdział pierwszy

965 67 30
                                    

Uwaga! Przed przeczytaniem książki zapoznaj się z dwoma poprzednimi częściami, które znajdziesz na moim profilu!


Moja ulga, kiedy wysiadłam z samolotu była nie do opisania! Podróż niezwykle mi się dłużyła, dlatego zasnęłam jakoś w połowie co zaowocowało bólem całego ciała. Ledwo się ruszałam. Pomimo tej wielogodzinnej drzemki nadal odczuwałam zmęczenie, jednak ignorując ów  koszmarny stanu zadzierałam wysoko głowę, usilnie starając się nie zwracać uwagi na  protestującą szyję. Musiałam znaleźć wśród dachów budynków ( jejku, wszystko tu wygląda zupełnie inaczej niż w Paryżu!) Czarnego Kota, który pomimo moich głośnych protestów również zdecydował się polecieć. Z tą różnicą, że przybył na miejsce przede mną, a dokładnie pierwszym samolotem, który złapał od razu po akcji, gdyż nie mógł wrócić do domu, w obawie przed ujawnieniem swojej tożsamości ojcu. Nie pytajcie mnie jak to zrobił,skoro jest niepełnoletni. A przynajmniej tak mi się wydaje, nigdy nie pytałam go o wiek. W każdym razie podczas wycieczki mieliśmy utrzymywać stały kontakt. Jak? Mój przyjaciel zaopatrzył się w nowy telefon (tak na wypadek gdybyśmy jakimś cudem znali się w normalnym życiu i mieli swoje numery), przeznaczony specjalnie do kontaktów ze mną. Dzięki temu mogliśmy zachować swoje prawdziwe oblicze w tajemnicy.

Obiecał, że będzie czekał na dachu budynku na lotnisku. Tylko którego? Rozglądałam się z zaniepokojeniem. Może i był idiotą, ale martwiłam się o niego. Przetrwanie samemu w obcym kraju  musi sprawiać trudności, zwłaszcza  jeśli nie zna się języka, a nie wydaje mi się, by ten super bohater miał okazję obeznać się z chińskim. Odetchnęłam w duchu  z ulgą, kiedy dostrzegłam jego sylwetkę, przykucniętą w charakterystycznej pozie. Słońce świecące za jego plecami uniemożliwiało mi dojrzenie jakichkolwiek szczegółów, ale sama świadomość, że wszystko z nim w porządku w pełni mnie satysfakcjonowała. Teraz mogłam się skupić na  rodzicach, którzy natychmiast znaleźli zamówioną  wcześniej taksówkę, mającą nas zawieść do babci. Już nie mogłam się doczekać!

Pełna entuzjazmu wysiadłam z pojazdu, kiedy już dotarliśmy na miejsce. Dużo szybciej niż moi opiekunowie wypakowałam walizki z bagażnika i zaczęłam je ciągnąć w kierunku drzwi wejściowych. Wszędzie naokoło rosły drzewa wiśni, o tej porze roku w pełnym rozkwicie, a budynek do którego zmierzałam przywoływał same dobre wspomnienia. Wprawdzie byłam tu tylko kilka razy, ale każda wizyta niosła ze sobą wiele niezapomnianych wrażeń. Dom babci prezentował się niezwykle okazale: typowy w tych stronach dach, wiele zdobień, wywieszone lampiony, kilka pięter. Tak przynajmniej prezentował się  od strony ulicy. Z tyłu można było znaleźć dobrze ukryty przed wścibskim wzrokiem przechodniów rozległy staw z niewielką altanką po środku, do której można było dojść po pięknie ozdobionym moście lub dopłynąć łódką stojącą przy kamienistym brzegu. Do tego taflę wody gęsto pokrywały kiaty lotosu. Kocham to miejsce!

Nie kłopocząc się pukaniem od razu weszłam do środka. Po kilku sekundach obok mnie pojawiła się moja babcia: Xiyi. Wygląda dokładnie tak jak powinna wyglądać typowa babcia: szare włosy zebrane w ciasny kok, dwa centymetry mniej niż ja wzrostu, pomarszczona twarz i lekko okrągły brzuch. Uśmiecha się do mnie przyjaźnie, mrużąc skośne oczy, które miły ten sam kolor co oczy jej córki, a mojej mamy. Tylka moje tęczówki miały ów specyficzny fiołkowy odcień. Podobno ostatni raz w naszej rodzinie posiadała  go prababcia Xiyi, jest przekazywany co któreś pokolenie, więc jestem bardzo dumna, że padło akurat na mnie.

-Babciu!- wykrzyknęłam szczęśliwa rzucając jej się na szyję. Prawie ją wywaliłam. Podświadomie wiedziałam, że rodzice stoją już za mną i uśmiechają się na ten widok.

-Marinett, spokojnie, zaraz mnie udusisz.- wstyd się przyznać, ale to staruszka  mówiła po francusku, gdyż ja nigdy nie byłam w stanie opanować chińskiego. Nagle ogarnęło mnie dziwne uczucie, że jestem obserwowana. Odwróciłam głowę i spojrzałam na podwórko, jednak nikogo nie dostrzegłam, poza mamą i tatą, oczywiście. Tylko coś ciemnego mignęło tuż nad dachem jakiegoś  mieszkania. Chwila...czy to mógł  być Czarny Kot?! To by znaczyło, że odkrył kim jestem! No bo z jakiego innego powodu miałby śledzić zwykłą dziewczynę? Miałam nadzieję, że tylko się przewidziałam.

Po obfitej kolacji i długiej pogawędce przy stole udałam się do jednego z pokoi gościnnych, w którym spędzałam każdą wizytę w Chinach. Znajdował się na samej górze, w czymś na kształt szerokiej wieży, która widniała po środku budynku. W środku znajdują się meble z ciemnego drewna, białe ściany pomalowane w różowe kwiatki, lampiony tego samego koloru co wcześniej wspomniane kwiatki i kilka drobiazgów, które zostawiałam po każdym przyjeździe.  Przez kwadratowe okienka mogłam patrzeć we wszystkie cztery strony świata. Kocham to miejsce! Czy już o tym wspominałam?

Wiedziałam, że zmęczeni podróżą rodzice dadzą mi na jakiś czas spokój, więc postanowiłam napisać do Kota.

Ja: Hej! Co tam u ciebie?

Chat Noir: Wszystko fantastycznie, My Lady. Widziałaś mnie na lotnisku?

Ja: Tak, jasne. Rzucasz się w oczy w tych lateksowych rajtkach ; )

Chat Noir: Lubisz mnie w takich obcisłych ciuszkach, co?

Ja: Najbardziej lubię kiedy się nie odzywasz.

Chat Noir: Ranisz ; (

Ja: Ktoś musi ucierać ci czasem nosa, albo twoje ego urosłoby do samego nieba.

Chat Noir: Wobec wszystkich jesteś taka miła?

Ja: Masz w tej kwestii specjalne względy.

Chat Noir: Tylko w tej?

Ja: Nie zapędzaj się tak, kiciusiu.

Chat Noir: Jesteś zajęta?

Ja:Nie, a co?

Chat Noir: Może moglibyśmy się spotkać?

Ja: Teraz?

Chat Noir: A kiedy?

Ja: Już się stęskniłeś?

Chat Noir: A ty?

Ja: Dobra, gdzie?

Chat Noir: Ej, nie odpowiedziałaś. Może być lotnisko?

Ja: Dlaczego tam?

Chat Noir: To jedno z niewielu miejsc do którego umiem trafić. No i teraz nie ma tam zbyt wielkiego ruchu. Co ty na to?

Ja: Spoko, za dziesięć minut?

Chat Noir: Będę za pięć.

Ja: No to czekaj na mnie. Pa!

Uśmiechnęłam się pod nosem.  Nawet miło się z nim pisało, chyba lepiej niż z Alyą , która co pięć minut wysuwała na pierwszy plan postać jeden z super bohaterek Paryża ( zwykle Biedronkę lub Pszczołę, ale zaskakująco rzadko wspominała o Lisicy) lub pomysły jak zbliżyć mnie do Adriena. Po jakimś czasie stało się to męczące, dlatego miłą odmianę sprawiła konwersacja z jakimś innym przyjacielem.  Sms-y sms-ami, ale trzeba się przygotować do spotkania w realu. Wstałam z wygodnego łóżka i wykrzyknęłam:

-Tikki, kropkuj!

CDN

Heja, miśki! Dawno mnie nie było,ale mam coś na swoją obronę! Tata zabrał mi  komputer, więc sami rozumiecie. Ale wreszcie  zaczynamy kolejną część naszego kochanego Miraculum. Mam nadzieję, że ta część również przypadnie wam do  gustu. A jeśli nie to zapraszam do przeczytania innej książki na moim profilu - Przeklętych ametystów, również fanfiction naszego ukochanego serialu!  Tyle, że gender. Proszę i gwiazdki  i komentarze! A tak swoja drogą  pierwsza część  tego opowiadania- Szklany kwiat ma już ponad tysiąc odsłon! Jestem taka szczęśliwa! Cześć i dobranoc!



Miraculum 3-SzanghajOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz