Rozdział jedenasty

468 59 40
                                    

-Myślimy nad tym żeby...żeby wrócić do Paryża.- wydukała moja zestresowana córka. Za rękę trzymał ją mąż, wspierając niemo owym gestem. Coś mnie ukłuło na ten widok w sercu, jednak nie dałam po sobie nic poznać. Kiedyś złożyłam komuś słowo, że zawsze będę szczęśliwa, bez względu na wszystko i słowa zamierzałam dotrzymać.

-Co wam znowu strzeliło do tych zakutych łbów?- odparłam, nalewając do filiżanek zieloną herbatę. Miałam nadzieję, że nie zauważą jak trzęsą mi się ręce. Nie z powodu wieku, o nie. Po prostu strasznie się denerwowałam, że mnie tu zostawią samą. Nie cierpiałam samotności, tej zdradliwej towarzyszki, która praktycznie nie opuszczała mnie przez minione dwadzieścia lat z hakiem. Jednak gdyby Sabina się o tym dowiedziała bez wahania przeprowadziłaby się wraz z rodziną do Chin, a nie chciałam niszczyć ich ułożonego życia.

-Jak raz mogłabyś się zachowywać poważnie.- skarciła mnie kobieta. Zaśmiałam się na to cicho, pod nosem. Kiedy zamieniłyśmy się rolami matka-dziecko?

-Jak mam być poważna kiedy wyskakujecie z tak durnymi pomysłami?- zupełnie ignorując tę ostatnią uwagę brunetka zaczęła wymieniać argumenty dla jakich mieliby wrócić do Francji:

-Nie zapowiada się na to, by ojciec rychło wrócił, a przecież Marientt traci z tego powodu szkołę...

-Skoro już jesteśmy przy Marinett...-wtrącił jej mąż, biorąc łyka herbaty-Martwimy się o nią.

-Czemu? Może i mam już sporo ponad dziewięćdziesiąt lat...-wolałam im nie mówić ile skończyłam w tym roku naprawę, bo musieliby zbierać szczęki z podłogi. Na szczęście Sabina już dawno przestała to liczyć.- ...jednak wydaje mi się, że oglądanie brazylijskich melodramatów oraz spanie całymi dniami to zachowanie normalne w tym wieku.

-Może i tak, ale ostatnio chodzi jakaś taka zamyślona. Zwykle jest strasznie gadatliwa, pełna życia, energiczna, a teraz... Zupełnie jakby uszło z niej powietrze. Musi się czymś martwić. Nigdy wcześniej nie widzieliśmy jej w takim stanie.

-Czemu mówisz o sobie w liczbie mnogiej, córciu? Aż tak nie utyłaś, nie martw się.- wtrąciłam. Kobieta spłonęła rumieńcem, rzucając mi wrogie spojrzenia, a Tom ledwo powstrzymywał się od wybuchu śmiechu. Tak naprawdę brunetka była bardzo szczupła, więc nie miała się o co martwić ani tym bardziej gniewać. Co innego gdyby rzeczywiście posiadała okrągłą sylwetkę, wtedy takie uwagi byłby nie na miejscu.

-Mamo, przestań już i daj mi dokończyć.-powiedziała stanowczo. Tak rzadko można było u niej dostrzec ową stanowczość. Cieszyłam się, że wychowałam ją tak, by miała przynajmniej śladowy kręgosłup moralny, jednak zahartować jeszcze bardziej nie zaszkodzi.

-No mów, mów. Z chęcią usłyszę jakie jeszcze newsy macie mi do powiedzenia. Może na przykład wasza córeczka przestała się bawić lalkami Barbie. Wtedy to by dopiero było nie do pomyślenia! W takim wypadku proponowałbym poszukać dobrego psychologa. -ironizowałam.

-Ehhh...-westchnęli oboje w tym samym momencie. Najwyraźniej doszli do wniosku, że nie ma sensu się ze mną kłócić, bo Tom kontynuował swoją wypowiedź:

-Jest jeszcze jedna rzecz o której powinniśmy wspomnieć. Kiedy pierwszej nocy po przybyciu tutaj poszliśmy do jej pokoju, sprawdzić czy śpi...

-Wiesz, przecież, że zawsze miała problemy z zasypianiem w nowych miejscach.-dodała szarooka. Oczywiście, że wiedziałam. Miała to po matce.

-...zastaliśmy pusty pokój. Ta sama sytuacja powtarzała się za każdym razem, dziś też.

-Zagaduję, że wychodzi dobrowolnie, skoro zawsze wraca i to w nienaruszonym stanie. - powiedziałam spokojnie, jednak mój umysł pracował na najwyższych obrotach. Najwyraźniej ja jedna zauważyłam co naprawdę się tu święci (swoją drogą, jak trzeba być ślepym by nie zauważyć takich oczywistości?!)  i musiałam za wszelką cenę kryć wnuczkę.

Miraculum 3-SzanghajOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz