Rozdział dziewiąty

483 57 44
                                    

Staliśmy ukryci za jakąś kolorową kotarą w zapleczu dla artystów. Gdzie? Oczywiście w Shanghai Circus World, czy jakoś tak. Zgodnie z instrukcjami, które poprzedniego dnia przekazał mi wielce rozentuzjazmowany Kot, który nie wiedział, że wcześniej przeczytałam mu tę informację przez ramię, jako Marinett. Kiedy wpadł do mnie tamtego dnia do pokoju przestraszyłam się iż odgadł kim jestem pod maską, ale jego zachowanie oraz słowa zaprzeczyły tej teorii. No bo po co miałby mnie oszukiwać w tak ważnej kwestii? Gdyby to zrobił chyba nigdy bym mu nie wybaczyła.

Przestrzenie za kotarą było mało, więc musieliśmy stać blisko siebie. Za blisko. Zdecydowanie za blisko. Po raz kolejny cieszyłam się, że maska zakrywa rumieńce. Zresztą, nawet gdybym jej nie miała za materiałem okazało się dość ciemno, by nie widzieć czubka własnego nosa, a co dopiero twarzy osoby naprzeciwko.  Tylko gdzie nie gdzie jakaś strużka światła zdołała się przebić przez szczeliny między jedną płachtą, a drugą. Zza woych płacht dochodziły nas odgłosy podekscytowanych ludzi. Niestety, mówili po chińsku, więc nie rozumiałam o czym tak dyskutują, jednak wnioskując po milczeniu mojego towarzysza (jejku, jak mu się rzadko zdarza milczeć, trzeba zapisać tę datę w kalendarzu) on przysłuchiwał się każdemu słowu bardzo uważnie. Miałam nadzieję, że potem wyjaśni co powoduje takie poruszenie. Z tego co wiedziałam widowni jeszcze nie wpuszczono do namiotu, więc o co mogło chodzić?

-Co mówią?- zapytałam w końcu, znudzona tym ciągłym czekaniem. Ktoś miał nam przekazać instrukcje, ale ta Pawica, kimkolwiek by ona nie była, najwyraźniej zrobiła sobie wolne. Nie dostrzegliśmy jej w tłumie artystów, na podwórku, na arenie, ani na pustej widowni. Kiedy doszliśmy do wniosku, że nie ma co dłużej czekać i chcieliśmy wracać ktoś akurat przyszedł na zaplecze, więc schowaliśmy się za zasłoną. Mieliśmy nadzieję, że niedługo sobie pójdzie, a my uciekniemy, ale osób było coraz więcej. Dlatego utknęliśmy w tak niekomfortowej sytuacji.

-Podobno mają z nimi dziś występować jacyś nowi motorzyści. Zabawne, ale podobno mają pseudonimy....-nie dokończył, ponieważ nagle materiał został rozsunięty, oślepiając nas jasnym światłem. Zaskoczona cofnęłam się odrobinkę i wpadłam na blondyna, który złapał mnie za ramiona, dla dodania otuchy.

Przed oczami miałam elegancką kobietę, w pięknej sukni, z ciemnymi włosami upiętymi w koka oraz maską. Od razu można było dostrzec, że jest bardzo piękna. A zwłaszcza jej oczy: jasno zielone. Wydawały mi się znajome. Dopiero po chwili zrozumiałam, że takie same miał Adrien. Tylko, że w jego można było znaleźć pełno iskry, szczęścia, radości, a te które miałam przed sobą wydawały się wygasłe. Jakby ich właścicielka była martwa w środku. Wydało mi się to niezwykle smutne, nawet tragiczne, ale jednocześnie poematyczne.

Za dużo melodramatów.

-Ty jesteś Pawicą!- zauważył zaskoczony zielonooki.

-Kto wam kazał się chować?- głos miała chłody, jednak nie niemiły, bardziej wyprany z emocji- Zmarnowałam dużo czasu na poszukiwania. Zostało wam dziesięć minut, więc słuchajcie uważnie. - kiwnęliśmy głowami, na znak zgody- Musicie wystąpić jako motorzyści. Artyści już wiedzą o waszym gościnnym pokazie. Od tego jak sobie poradzicie zależy wasze przejście do kolejnego etapu.

-Ale po co w ogóle te etapy?- zaczęłam, jednak w tym momencie brunetka machnęła trzymanym w dłoni wachlarzem. Zaćmiło mnie, a po chwili jej już nie było.

-Znowu?- parsknął poirytowany siedemnastolatek. Nie wiedziałam o co mu chodzi i nie zdążyłam  się dowiedzieć, bo jakiś chłopak wyciągnął naszą dwójkę zza kotary. Natychmiast dopadło nas stado stażystów i pociągnęło do oddzielnych garderób. Trajkotali jak szaleni, a jako, że nie rozumiałam ani słówka poddawałam się im bez słówka. Już po dziesięciu minutach byłam gotowa do wyjścia. Spojrzałam w lustro. Zabrano mi pas z perłami oraz berło. Włosy miałam zaczesane w wysoki kucyk, nie licząc grzywki, na ramiona narzuconą skórzaną, czarną kurtkę, nabijaną na ramionach ćwiekami. Takimi samymi jak na butach z niewiarygodnie wysokimi obcasami, które sięgały kolan (oczywiście buty, nie obcasy). Czerwona sukienkę zastąpiła mała czarna, cała cekinowa. Zdecydowanie za krótka. Nie sięgała nawet połowy uda, czułą się strasznie odkryta, ale nic nie powiedziałam. W końcu oni tu byli stylistami. Może nawet jakoś bym zniosła tą koszmarną długość, gdyby nie fakt, że zabrano mi zakolanówki, które zakryłyby choć część nagiej skóry.  Z dawnej Biedronki została tylko maska. Już chciałam iść, kiedy ktoś nałożył mi na głowę opaskę z kocimi uszkami. Czy to jakiś żart?!

Wkurzona wyszłam z garderoby, jednak kiedy tylko to zrobiłam prawie padłam ze śmiechu. W korytarzu stał Czarny Kot, jednak nie był już Czarnym Kotem. Miał na sobie czerwony podkoszulek w czerwone kropki, takiej samej barwy skórzaną kurtkę, a do tego czarne jeansy z czerwonymi łańcuchami przy pasie i dziurami na kolanach. Ktoś postawił mu włosy na żel, więc wyglądał na prawdziwego chuligana. Nawet mu to pasowało. Ale nadal było śmieszne.

Jednak mój śmiech ustał, gdy tylko chłopa zagwizdał z uznaniem na mój widok. Po raz kolejny tego wieczora się zarumieniłam.

-No, no. Tak cię odstawili, że nikt na mnie nie spojrzy choćbym stanął na głowie i to w kostiumie kuli dyskotekowej. - rumieniec pogłębił się. Lekko spanikowana starałam się obciągnąć rąbek sukienki trochę niżej, ale niewiele to pomogło.

-Wiesz może o co chodzi? - zapytałam cicho.

-Z tego co zrozumiałem dotarły do nich informacje jakoby mieli gościć Czarną Kocicę i Biedrona. Dopiero kiedy nas zobaczyli zdali sobie jak kosmiczną pomyłkę popełnili, ale nie było już czas na przygotowanie nowych kostiumów. Nie powiem żebym narzekał.- dodał, mierząc mnie po raz kolejnym wzrokiem od stóp do głów. Miałam ochotę przywalić mu w twarz, byle tylko zmyć z niej ten cwaniaczki uśmieszek. Nawet nie chciałam wiedzieć co mu w tamtym momencie chodziło po głowie.

Jednak w tamtym momencie od strony sceny doszły nas oklaski i męski głos, prawdopodobnie zapowiadający pierwszy występ. Miałam nadzieję, że nie chodzi o nas. Jak zwykle, szczęście mnie zawiodło. Stojący obok nastolatek złapał moją rękę.

-To co? Idziemy? Niech wiedzą, że francuzi są od nich lepsi.- i tak oto ramię w ramię wyszliśmy na spotkanie śmierci.

Żartuję. Aczkolwiek było blisko.

CDN

Miśki, smutna wiadomość!

Jako, że pojutrze wyjeżdżam na zimowisko nie dodam nic nowego przez tydzień. Przepraszam, zwłaszcza, że opowieść utknęła w takim momencie, ale dla umilenia czasu możecie poczytać inne opowiadania na moim profilu, komentować, gwiazdkować itp. Miłych ferii!



Miraculum 3-SzanghajOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz