> 39 <

5.4K 243 127
                                    

Jakby coś we mnie walnęło, z trudem otworzyłam oczy i po krótkiej chwili zdałam sobie sprawę, że bezwładnie tkwiłam na podłodze jakiegoś ciemnego pokoju.

Pokoju, do którego wybrałam się zaraz po meczu, aby zaczekać na spotkanie z Robciem. Nie, nie, nie.

Przestraszyłam się nie na żarty i oszołomiona podniosłam się z zimnej wykładziny, by sprawdzić, czy wszystko miałam. Szalik, torebka, telefon.

Wszystko było.  

Czułam mocny ból głowy i nieodpuszczające moje ciało mdłości. Czy ja zemdlałam? A jeśli ktoś dosypał mi czegoś podczas meczu? Przecież na stadionie niczego nie jadłam ani nie piłam.

Najpierw był lot samolotem, następnie przejażdżka metrem pod stadion, a na samym końcu mecz. Doskonale pamiętałam wiadomości od Healthyplanbyann, zejście ze stadionu oraz krótką wizytę w łazience. Włączenie telefonu, przyjście do tego pomieszczenia, by w spokoju odpisać Erykowi... To wydawało się takie realne, jakby przydarzyło się chwilę temu.

Dalej nic nie pamiętałam. Była jakaś wiewiórka, skrzydła, kapelusz muchomora. Potem... Potem jakby we mgle JA porwana do samochodu, mój płacz, głos Robcia.

A potem znowu mgła i nie byłam w stanie nic sobie przypomnieć. Tyle że całe to porwanie tak naprawdę nie mogło się wydarzyć. Wyglądało to tak, jakbym zapadła w głęboki sen i jedyną osobą, która to wszystko przeżywała, to nie Paula Wilk, tylko moja podświadomość.

Pełna zdezorientowania przeszłam przez ciemny pokój, w celu zapalenia światła i rozruszania obolałych mięśni. Upadłam. Co do tego nie miałam żadnych wątpliwości.

Odblokowałam telefon, zastanawiając się, czy w ogóle zdążyłam napisać do Eryka. Nie. Nie zrobiłam tego, ale w oczy rzuciły mi się jego smsy pytające o głupoty z uczelni, które przecież już czytałam. Weszłam też w ostatnią wiadomość od Robcia, mimo że ostatni raz kontaktowaliśmy się, kiedy doleciałam do Monachium.

Godzina wskazywała prawie osiemnastą, wyszło więc na to, że przebywałam w tym pokoju mniej niż dziesięć minut.

To wszystko przez stres. Przez stres, moje wygórowane oczekiwania i zdenerwowanie. Mogłam zemdleć na meczu, to chociaż wynieśliby mnie noszami ze stadionu i zawieźli prosto szpitala, a wtedy uniknęłabym spotkania z Robciem, przez które panikowałam i traciłam nad sobą kontrolę jak nigdy dotąd.

Koniec tego. Dzwonię do tego telefonowego zboka i niech się dzieje, co chce.

Wybrałam numer i obgryzając paznokcie, ze zniecierpliwieniem czekałam, aż odbierze.

- Paula? - Usłyszałam jego napięty głos, a mi nagle odebrało mowę. Poważnie.

- To ja - potwierdziłam i próbowałam się opanować. Nie bądź głupia. 

- Zaraz będę. - W tle słyszałam szmery jakichś rozmów i tłumiące odgłosy kopanej piłki. - Coś się stało?

- Nic się nie stało. - Wzruszyłam ramionami, nieświadomie spostrzegając, że nie tak wyobrażałam sobie jego głos. Przełknęłam ślinę. - To do potem.

Pożegnałam się i nie czekając na jego odpowiedź, głośno westchnęłam, zgasiłam światło i ruszyłam w stronę drzwi.

_______________________________

Rozdział miał być o wiele wcześniej, przepraszam, na swoje usprawiedliwienie mam jedynie to, że przez cały tydzień chorowałam, a nie chciałam pisać, kiedy nie miałam na to siły ani weny :/ kolejny rozdział pojawi się tym razem szybciej;)

Messages with LewandowskiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz