Chapter third

61 3 0
                                    

16 luty 2012

Jestem w jakiejś galerii handlowej. Jest ona naprawdę ogromna, bo ma aż cztery piętra. Niosę ze sobą trzy duże, całe zapakowane torby ubrań. Nagle widzę, jak wszyscy ludzie biegną do wyjścia. Ja stoję cały czas w miejscu i nie mogę się ruszyć. Słyszę krzyki i nagle widzę, że zarywa się sufit. Ja dalej stoję tak samo i tylko patrzę jak wszystko spada na ziemię. Nagle czuję, że ktoś szarpie mnie za ramię, jednak nikogo nie widzę. Drugie szarpnięcie i słyszę jak ktoś wypowiada moje imię.

- Rachel, wstawaj! Twój lekarz dzwonił.

Co jaki lekarz? Przecież... ugh, dzięki Anna za obudzenie mnie... Otwieram powoli oczy i widzę moja współlokatorkę wisząca nade mną.

- Czy ty cierpisz na bezsenność? Jest przecież dopiero...

- Dwunasta Rachel, dwunasta.

- No właśnie. - no to świetnie. Czyli zaspałam. Ale chwila, po co dzwonił lekarz?

- Zaspałaś na spotkanie. - oznajmia mi zdenerwowana Anna.

- Dobra, daj spokój. Pójdę za tydzień. Co chciał doktorek? - pytam, podnosząc się na łokciach.

- Masz jechać do niego, do szpitala. Mówił, że przejrzał jeszcze raz twoje wyniki krwi i zaniepokoił go twój kaszel. Chodzisz cały czas bez czapki i szalika. Nie zdziwię się, jak będziesz miała zapalenie płuc...

- Bez obaw, nic mi nie jest.

- Zadzwoń jak się dowiesz o co chodzi. Ja spadam na uczelnię. Logan już poszedł. Na razie.

- Okey.

Byłam trochę zdziwiona, że doktor dzwonił. Zawsze mówił mi wszystko jak przychodzę na następną wizytę. Mam nadzieję, że to nic poważnego. Poszłam więc najpierw się ubrać, zjadłam płatki, założyłam szalik i wsiadłam do samochodu. Do szpitala miałam jakieś piętnaście kilometrów, więc byłam lekko po trzynastej. Jak zwykle najtrudniej było znaleźć miejsce na parkingu. Kiedy już udało mi się to zrobić, wyszłam z mojego Roce Roys'a i weszłam do szpitala. Nie musiałam się nawet pytać gdzie znajduje się gabinet. Byłam tutaj już tyle razy, że nawet z zamkniętymi oczami bym trafiła. Pod gabinetem nie było nikogo, więc zapukałam do drzwi. Czekałam chwilę, zanim drzwi się uchyliły, a moim oczom ukazał się doktor Smith z białym kitlu.

- Witaj Rachel, wejdź proszę. - zachęcił mnie miłym uśmiechem i pokazał ręką w głąb gabinetu.

- Dzień dobry panie doktorze.

Usiadłam wygodnie na fotelu. Zaraz dołączył do mnie doktor i usiadł po drugiej stronie biurka. Stwierdziłam, że chcę mieć to już za sobą i zaczęłam pierwsza.

- To co takiego się stało, że pan dzwonił?

- Rachel, nie wiem jak ci to powiedzieć. Po pierwsze na pewno nie wolno jest ci się załamać. - o co tutaj chodzi, zadałam pytanie sama sobie.

- Niech pan mówi od razu o co chodzi.

- Dobrze, a więc przejrzałem twoje wyniki i niestety Rachel... masz raka płuc.

Moje nogi od razu zrobiły się jak z waty. Myślałam, że zaraz zemdleję. Co mam? Raka? Ja? Ale jak to możliwe? Przecież ja mam dopiero dwadzieścia lat! To nie fair!

- Dobrze się czujesz?

- Znakomicie. Co teraz ze mną będzie? Ile mi zostało?

- Spokojnie. - doktor lekko się uśmiechnął - Będziemy cię leczyć. Najpierw chemia. Jesteś silna. Uda się, tylko musisz się postarać. Najpierw wykupisz leki i zaczniemy leczenie. Rachel? Zgoda?

Believe in StarsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz