Rozdział 8

15 5 10
                                    



Choć nie odpisał, przyszedł punktualnie w umówione miejsce. Ma już u mnie za to plusa. Nienawidzę, gdy ktoś się spóźnia. Uważam to za brak szacunku wobec drugiej osoby. Zbliżał się wieczór, a my usiedliśmy na tarasie otoczonym drewnianym płotem. Na ścianie u góry zawieszone były małe kinkiety, oświetlające teren różnymi kolorami. Zielonkawy bluszcz obrastał gdzieniegdzie ogrodzenie, co tylko dodawało nastrojowego klimatu. Z głośnika dobiegała cicha muzyka klasyczna - raj dla moich uszu. Przyszliśmy tu jedynie z zamiarem wypicia kawy, jednak wręcz nie wypadało nie zamówić czegoś do jedzenia. W sumie nie spodziewałam się tu takiej elegancji. Ubrałam się zwyczajne, jak na co dzień, a mogłam założyć sukienkę lub coś w tym stylu.

- Poprosimy na początek dwa razy latte macchiato - rzekł Adam, gdy podeszła do nas wysoka, chuda kelnerka w białej mini sukience z czarnym fartuszkiem.

Rozejrzałam się dookoła. Ogarnął mnie stres, mimo że wytworzyła się między nami przytulna atmosfera. Całe szczęście, że pan James zgodził się przyjść na godzinkę do Alexa i go przypilnować, bo w przeciwnym razie nie mogłabym nigdzie pójść.

- No więc.. - próbowałam jak najszybciej wymyślić temat. - Wolisz Amerykę, czy swoje poprzednie miejsce zamieszkania?

Z tego wszystkiego kompletnie zapomniałam, skąd się tu przyprowadził. Co za wpadka.

- Właściwie to nie widzę wielkiej różnicy między Stanami a Kanadą...

No tak, Kanada.

- Tylko tam jest zimniej, a tu w sumie cały czas trwa lato - zaśmiał się.

- W innych stanach mają przynajmniej śnieg od czasu do czasu. A tu? Zero - podkreśliłam ostatnie słowo. - To bywa uciążliwe.

Chwilę później kelnerka przyniosła nam kawy. Gdy stawiała je na stoliku, tak trzęsła się jej ręka, że mało brakowało do ich wylania.

- Chyba ostro popiła w weekend. Kac morderca - szepnął Adam, kiedy odeszła, na co się zaśmiałam.

- Masz tu jakichś przyjaciół? - spytałam, upijając łyk kawy. Miałam na myśli głównie tego jednego przyjaciela, ale nie chciałam wspominać o nim bezpośrednio, to byłoby zbyt podejrzane.

- W sumie mam paru kumpli ze szkoły, a z mojej klasy tylko Chrisa, tego twojego sąsiada - uśmiechnął się. - W ogóle z nim to jest taka ciekawa historia..

- Tak? No to opowiadaj - odparłam zaciekawiona.

- Od zawsze chciałem pomagać i parę miesięcy temu oddałem szpik pewnej starszej kobiecie o imieniu Stephanie. Bidulka jest chora na białaczkę od kilku lat, teraz już w stopniu zaawansowanym. Lekko po sześćdziesiątce, jeszcze sporo życia przed sobą i w ogóle.. Wtedy jej stan uległ znacznej poprawie, co sprawiło mi radość. Poznałem ją nawet, rozmawialiśmy dłuższy czas, niezmiernie sympatyczna pani. I gdy przeprowadziłem się właśnie tutaj, trafiłem do klasy, do której należał jej wnuk. Z początku myślałem, że to jakaś przypadkowa zbieżność nazwisk, nieporozumienie, ale rzeczywiście pani Stephanie to babcia Christiana, która jest dla niego jak prawdziwa matka.

Prawie zakrztusiłam się kawą, gdy to usłyszałam. On ma babcię.. która ma raka?

- Nowotwory są ponoć dziedziczne w ich rodzinie. Jego matka umarła na raka piersi wcześniej od babci, kiedy Chris miał bodajże z 3 lata. W sumie babcia i ojciec to dla niego najbliższe osoby, bo to oni go wychowali. Opowiadał mi, że z babcią ma najlepsze wspomnienia.

- Niesamowita historia - wydusiłam z siebie. Zabrakło mi słów. Ale mimo tego wszystkiego zdania o Christianie nigdy nie zmienię, zwłaszcza po tym, co mi powiedział.

Fulfilled Dreams (zawieszone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz