Kiedy światło zniknęło, otworzył oczy. Nie stał już jednak w środku apartamentu, miesząc się z Danem. Leżał w swoim łóżku, zza drzwi na taras świeciło poranne słońce. Po obu jego stronach leżały młode kobiety, które jeszcze spały. Podniósł głowę i rozejrzał nie dookoła. Nie było śladu policjantów, Dana i, co najważniejsze, nawet Chloe. Nic z tego nie rozumiał.
Ostrożnie wstał z łóżka i poszedł się przebrać. Następnie zszedł do baru, gdzie Maze sprzątała po minionej imprezie. Usiadł przy barze, a ona nalała mu whisky. Spojrzał na nią nieco posępnie.
- Chloe wyszła bez słowa? - spytał ze słyszalną rezygnacją w głosie.
Maze spojrzała na niego, jak na szaleńca.
- Kto?
To pytanie zaniepokoiło Lucyfera. Spojrzał na Maze z powagą, mając nadzieję, że ta żartuje.
- Detektyw Chloe Decker - wyjaśnił.
- Ta, której kilka dni temu uratowałeś życie? - spytała, chcąc się upewnić, czy oby na pewno o niej mowa.
- Chyba kilka tygodni - odparł.
- Nie to było... cztery dni temu - stwierdziła Maze, po czym zamyśliła się na chwilę. - Może pięć...
- Co?! - zapytał Lucyfer, niedowierzając w to, co słyszy, ale jednocześnie śmiejąc się z tego, jakby wciąż wierzył, że to tylko żart ze strony Mazikeen. Jej mina jednak była na tyle poważna, że zrozumiał, iż chyba jednak mówi poważnie. - Zaraz, ty nie żartujesz?
Spojrzała na niego zdezorientowana i zupełnie zbita z rytmu. Zastanawiała się, czy to już pora, aby zacząć się martwić o Władcę Piekieł, czy jeszcze nie.
- Dlaczego miałabym żartować? - odpowiedziała pytaniem.
- Jeśli nie żartujesz - zaczął Lucyfer. - To znaczy, że albo ty nie pamiętasz...
- Nie pamiętam czego? - urwała mu, a on wziął głęboki oddech i zaczął mówić.
Opisał jej wszystko po kolei - od dnia, kiedy Chloe poprosiła go o zaopiekowanie się Trixie, przez ich zbliżanie się do siebie, spotkaniu z Johnem Constantinem, pojawienie się Mamy i Lilith, fałszywą śmierć Chloe, atak na Niebo, rozmowę z Ojcem, kończąc na powrocie na Ziemię i nowym, cudownym początku, który zakłóciło wtargnięcie Dana i rozbłysk oślepiającego światła.
Przez prawie cały czas Maze usiłowała się nie roześmiać. Coraz poważniej jednak brała pod uwagę, żeby zaczął się martwić. Kiedy skończył, nie mogła się powstrzymać i zaśmiała się lekko.
- Musiałeś wziąć wczoraj coś naprawdę mocnego, skoro nawet na ciebie zadziałało - stwierdziła, a Lucyfer spojrzał na nią z oburzeniem.
- Co proszę?! - zrobił krótką pauzę, aby poukładać sobie w głowie to, co powiedziała mu Maze. - Sugerujesz, że byłem na haju?
- A jak inaczej to wytłumaczysz? - zapytała, widocznie już rozbawiona, kiedy zobaczyła jak poważnie Lucyfer traktuje sytuacje. Jak bardzo zaangażował się w to, co nie było nawet realne. Bo, bądźmy szczerzy, zakochany Diabeł? W życiu by w to nie uwierzyła.
- Nie wiem - odparł, ale tak naprawdę doskonale to wiedział.
Dotarło do niego, że to był tylko sen. Sen bez większego znaczenia, jak jeden z wielu. A przynajmniej chciał w to wierzyć. Wiedział doskonale, że jego sny nigdy nie były bez znaczenia - zawsze miały jakieś przesłanie, jakieś ziarenko prawdy. Czasem nawet więcej niż ziarenko, które objawiało się w przyszłości czymś na wzór déjà vu. Zupełnie, jakby te sny miały go przygotować do tego, co przed nim. Pytanie jednak brzmiało: Ile z tego ma szansę się spełnić? Nie umiał odpowiedzieć na to pytanie. Przynajmniej jeszcze nie teraz.
Zaczął analizować wszystko, co działo się w tym śnie: ucieczka Mamy z Piekła, przyjaźń z egzorcystą, miłość - związek z Chloe, atak na Niebo, zbawienie... Czy to wszystko miało go na coś naprowadzić? Czy miało wskazać mu drogę przed nadchodzącą przyszłością?
Im więcej nad tym myślał, tym bardziej w to wątpił. Czy naprawdę byłby w stanie się w kimś zakochać? Szczerze w to wątpił. Musiał jednak przyznać, że w Chloe jest coś intrygującego. Coś, co nie do końca był w stanie pojąć. Nie wiedział, czy wynikało to z faktu, iż przysłał ją jego Ojciec, czy z czegoś innego, ale jednego był pewien - nie miał zamiaru się tym na razie zadręczać.
Owszem, detektyw Decker w pewnym stopniu go fascynowała, ale to nie była miłość. Jedyne, co chciał zbadać, to to, dlaczego nie działa na nią jego urok. Nic więcej. A przynajmniej tak próbował sobie wmówić.
Wypił kolejną kolejkę whisky, po czym wstał od baru i ruszył w swoją stronę. Po prostu przejść się po Los Angeles, zorientować się, na czym świat stoi, odróżnić jawę od wydarzeń ze snu... Jednak jedno pytanie wciąż nie dawało mu spokoju: Dlaczego ten sen pojawił się akurat teraz?
------------------------
Zgodnie z obietnicą - ostatni rozdział. Pewnie nie spodziewaliście się takiego zakończenia, co? 😇
No i trzeba przyznać, że wyrobiłam się idealnie - już jutro, według czasu polskiego, wraca Lucifer! Pierwotny zamysł był taki, aby skończyć ten fanfic 16 stycznia, ale wątpiłam, aby mi się udało. Cóż, czasem trzeba zaskoczyć samego siebie.
Dziękuję wszystkim czytelnikom - nie spodziewałam się, że Hi, it's Devil spotka się z tak dużym zainteresowaniem i osiągnie tak dobre rezultaty (kilka dni w TOP100 rankingu fanfiction, to naprawdę coś wielkiego, na co nawet nie liczyłam). Nie mogłabym sobie wymarzyć lepszych czytelników. Jesteście wspaniali. Kocham Was ❤️
Może to i koniec Hi, it's Devil, ale mam nadzieję, że nie koniec tego wszystkiego, co razem tutaj zbudowaliśmy - atmosfera, która otaczała ten fanfic przez te wszystkie 6 tygodni była niesamowita. Naprawdę Wam za to dziękuję - to dla Was chciało mi się codziennie pisać te rozdziały.
Jak wspominałam wcześniej - tydzień po odcinku A Good Day to Die, ruszam z kolejnym fanficiem o Lucyferze. Zapraszam więc do śledzenia mojego profilu. Reklama z pierwszym rozdziałem pojawi się na grupach: Wattpad Polska oraz LuciFans PL.
W międzyczasie natomiast zachęcam Was do sięgnięcia po inne moje historie - trochę się tego uzbierało 😊
Jeszcze raz dziękuję i życzę wszystkim miłego seansu odcinka Stewardess Interruptus! 😈
CZYTASZ
Hi, it's Devil
Fiksi PenggemarZnudzony władaniem Piekłem Lucyfer postanawia udać się do Los Angeles, aby rozpocząć nowe życie. Jako właściciel klubu nocnego Lux, udziela przysług, przez co ma opinię uczynnego. Pomaga detektyw Chloe Decker w kolejnych śledztwach, a także próbuje...