Rozdział 7.

145 18 8
                                    

Louis jest przekonany, że to, co usłyszał od Gemmy kilka dni temu to dopiero wierzchołek góry lodowej, jaką mają do pokonania. Wie jednak, że nie mogą zatonąć, niczym Titanic na bezkresnych wodach oceanu. Muszą płynąć i płynąć, aż dotrą do portu. Portu zbudowanego z marzeń, ale i z wolności, której każde z nich potrzebuje.

Jest dziesiąta rano, gdy budzi się z krzykiem. Siada spocony na łóżku i patrzy, że przez żaluzje przebijają się już promienie słońca. Nagle do środka wchodzi jego mama.

- Wszystko w porządku? Nie krzyczałeś przez sen odkąd skończyłeś 7 lat – mówi ciepło i Louis ma ochotę się rozpłakać, ale bierze głęboki wdech i kręci głową.

- Jest okej, mamo... - wydostaje się z jego ust.

- Przemęczasz się – to nie brzmi nawet jak pytanie i Louis wie do czego to będzie prowadzić. - Chciałabym poznać tego chłopca. Mogę go odwiedzić?

- Co? - przemyka szybko przez usta szatyna. Tak szybko, że sekundę później widzi triumfalny uśmiech na twarzy swojej matki.

- Wiedziałam, że tam ktoś jest. To pacjent, prawda? - przesuwa się bliżej Louisa i bierze go w ramiona. - Jesteście blisko?

- Mamo... - jęczy Louis, ciesząc się, że nie musi patrzeć jej w oczy. Czuje się jak zakochany nastolatek i cóż, możecie go winić, ale naprawdę nim jest. Jest zakochany.

- Możesz mi powiedzieć.

- Wiem, że tak. Po prostu to trudne, Harry cały jest trudny...

- Harry?

- Ale jest też słodki i taki bezbronny, i skrzywdzony... i ja po prostu chcę, by był bezpieczny. Chcesz żebym Ci o nim opowiedział? - pyta. Jay kiwa głową zachęcająco, po czym proponuje, by przesiedli się na werandę, gdzie nikt nie będzie im przeszkadzał. Louis czuje ulgę. Pierwszy raz od kilku miesięcy czuje ulgę, bo wie, że będzie mógł porozmawiać z kimś, komu naprawdę ufa.


~*~


Dochodzi piętnasta, gdy wkracza na szpitalne korytarze, by zająć swoją zmianę. Rozmowa z mamą wpłynęła znacząco na poprawę jego humoru, przez co teraz posyła wszystkim uśmiechy i jak nigdy, decyduje się udać w pierwszej kolejności do Harry'ego. Wie, że chłopak nie spodziewa się jego przybycia, ale wie też, że Harry lubi niespodzianki. Zastaje go leżącego z książką na podołku. Jego oczy są lekko uchylone. Wydaje się o czymś myśleć. Dopiero po chwili zauważa obecność lekarza.


- Louis? - pyta zaskoczony – co tu robisz?


Ten udaje jednak oburzenie i kieruje się w stronę drzwi.


- Nie! Czekaj! Nie miałem tego na myśli – podbiega do niego na boso i przytula.

- Ile razy mówiłem Ci żebyś nosił skarpetki, Harry?

- Tęskniłem za Tobą... - słyszy w odpowiedzi, więc bierze chłopaka na ręce i niesie do łóżka. - Ja za Tobą też... rozmawiałem dziś z mamą. Chciałaby..um... odwiedzić Cię kiedyś.

- Chciałaby co? - Harry nie dowierza. Co prawda, Louis wielokrotnie opowiadał mu o swojej rodzinie (nawet bez tego wiedział, że wszyscy Tomlinsonowie mają dobre serca), ale nie spodziewał się otrzymać takiej wiadomości.

- Obudziłem się dziś z krzykiem... - wyznaje Louis, przez co drugi obserwuje go uważnie. Siedzą obok siebie, bo jest dzień i kręcą się pielęgniarki, więc muszą naprawdę uważać, by nikt ich nie przyłapał. Louis kładzie dłoń na miękkim prześcieradle pomiędzy ich udami, a Harry nakrywa ją swoją większą dłonią.

Green Tea (larry stylinson pl)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz