Rozdział 3.

150 17 4
                                    

Jest niedzielny poranek i Louis ma wolne. Siedzi niespokojnie przy kuchennym stole, gdy mama przygotowuje obiad. Pomieszczenie wypełnione jest masą zapachów, rosół i pieczeń, które stanowią nieodłączny element świątecznego jadłospisu są prawie gotowe, a bliźniaczki skaczą dookoła blatu, stawiając zakłady, która zje większą porcję. I to wszystko byłoby cudowne, gdyby nie fakt, że gdzieś w tyle głowy chłopaka przebija się myśl o tym, że Harry będzie dziś zupełnie sam.

No może nie zupełnie sam, mówi jego wewnętrzny głos, przecież niedziele w ośrodku nie są takie złe, ludzie spędzają ze sobą czas, są otwarte drzwi i każdy może Cię odwiedzić. Louis wie, że stara się tylko zagłuszyć niepokój, który leży gdzieś w głębi jego duszy. Niepokój związany z Nickiem, niepokój związany z brakiem zaufania Harry'ego do ludzi, niepokój z powodu tego, że nie ma go tam, by dopilnować aby nastolatek był bezpieczny.

- Jest taki od ponad tygodnia. - mówi Lottie i Louis dopiero po chwili zdaje sobie sprawę, że Jay zadała mu jakieś pytanie.

- Przepraszam, po prostu myślę o pracy. - próbuje się wytłumaczyć, ale mama posyła mu znaczące spojrzenie.

- Pewnie myślisz o tym chłopcu - śmieje się Fizzy - co nie zmienia faktu, że po części to Twoja praca - po czym zajmuje miejsce przy stole i wwierca swe oczy w brata.

- Chłopcu? - głosy Jay i Lottie są tak bardzo zsynchronizowane, że Louis kręci głową w rozbawieniu, oczywiście nie zapomina posłać swojej młodszej siostrze wrednego spojrzenia.

- To nic takiego, ciężki przypadek, staram się mu pomóc. - mówi szorstko, nie chcąc, by ktokolwiek oprócz Fizzy znał jego sekret. To nie tak, że im nie ufa, po prostu nie jest gotowy.

Obiad przebiega w przyjemnej atmosferze i wszelkie troski Louisa uciekają gdzieś w dal, dopóki rozmowy nie przerywa dzwoniący telefon. Z przepraszającym spojrzeniem wychodzi z kuchni, by wcisnąć zieloną słuchawkę. Słyszy Liama chwilę później i już wie, łapiąc kurtkę z wieszaka, że dzisiaj Harry nie będzie sam.

~*~

Wbiega na oddział, machając do Rity przyjaźnie, gdy ta przystawia do skroni wyimaginowany pistolet i oddaje niewidzialny strzał. Liam jest tuż obok i Louis musi zaczerpnąć powietrza, by uspokoić bicie swego serca.

- Stary, wiem, że masz dziś wolne i naprawdę Cię za to przepraszam, ale - urywa, widząc, jak pielęgniarze wynoszą Harry'ego z gabinetu. - ale naprawdę jesteś tu dziś potrzebny.

Serce Louisa zatrzymuje się na moment, gdy jego oczy śledzą dziejące się tuż obok wydarzenia, Harry ma na sobie biały kaftan, zupełnie taki, jaki zakłada się tym wszystkim chorym osobom, które się krzywdzą lub których nie da się uspokoić. Harry także krzyczy, a z jego oczu płyną łzy i Louis nie ma pojęcia, kiedy jego oczy zrobiły się tak mokre.

- Dasz radę? - pyta Payne, a Tomlinson klepie go lekko po ramieniu i kieruje się w stronę sali chłopaka, którego zna, nie chłopaka, którego widział przed chwilą na korytarzu, bo Louis jest pewien, że to są dwie, zupełnie różne osoby.

W środku panuje kompletna cisza, przerywana tylko stłumionym szlochem Harry'ego i chłopak musi naprawdę się postarać, by zamknąć drzwi bezszelestnie. Stawia kroki powoli i spokojnie, by nie przestraszyć leżącego chłopca. Chwyta w dłonie znane już mu krzesełko i siada przy łóżku, obserwując zaciśnięte z bólem powieki Harry'ego. Wsuwa delikatnie dłoń w jego rozburzone loki i to jest ten moment, gdy nastolatek otwiera oczy. Louis może przysiąc, że początkowo ogarnia go panika, ale widząc niebieskie tęczówki wpatrujące się w niego z troską, uspokaja się i łapie kurczowo dżinsową katanę lekarza.

Green Tea (larry stylinson pl)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz