5.Frank- Paranoja, a nie żadna sekwoja babe

198 22 11
                                    

Piosenka, przy której pisałam: Fake Your Death
Enjoy! :)

~Frank~

-Paranoja. To z greckiego ''szaleństwo, obłąkanie''. -przeczytał z telefonu Mikey.
-Bo niby ty się nie martwisz... -zaprotestował Frank. Chodził po pokoju, robiąc kółka dookoła kanapy i stolika.
- Oczywiście, że się martwię! -Way prawie że podniósł głos. Trzymał jakąś skrzynkę, chyba z listami.
-Chcę po prostu przemyśleć to na trzeźwo, a nie... Panikować.
-Zamknij się. Nie potrafię!
-W tym tkwi twój problem. Za każdym razem jak dostajesz tego typu list, robisz się... Dziwny. Jak nie ty.
- Pokaż mi go jeszcze raz.
Mikey podał mu skrzynkę, a Frank zaczął czytać wszystkie listy od nowa.

,,List 2:
Nic mi nie jest. Nie szukajcie mnie-G"

Frank i tak by w to nie uwierzył, a wtedy doszedł kolejny.

,,List 3:
Wybijcie sobie wszystko z głowy. Za każdym razem dostarcza wam to przypadkowy dostawca, zawsze inny.-V"

To był dopiero początek, a on już czuł, jak zaczyna mu brakować tlenu. Jego mądrzejsza część mózgu kazała mu się uspokoić. Ta, która myślała tylko o Gerardzie mówiła mu, żeby czytał dalej. To nie twoja sprawa, podsuwała ta pierwsza. Musisz go znaleźć, przekonywała druga.
"Muszę go znaleźć"

,,List 4:
Nigdy go nie znajdziecie. A im dłużej zapewniam mu rozrywkę, tym gorzej dla niego i dla Was.-V"

"Muszę go znaleźć".
Wdech.
Wdech.
Wdech.
Wdech.

,,List 5:
Chcę się po prostu pobawić, a jeśli chodzi o okup..."

Dalsza część listu była urwana. Jakby wcale nie miała do nich dojść.
Frank, pomimo tego, że praktycznie nie miał z czego żyć, a ostatnio jadł marnie, czasami tylko coś drobnego w domu Way'ów, był gotów zapłacić każdą cenę.
Gerard był zbyt cenny żeby jakiś głupi psychopata zabił go dla frajdy.
Wydech.
Wydech.
Wydech.
Wydech.
Oddychaj Frank. Oddychaj. Dla Gerarda.
,,Muszę go znaleźć"
Rzucił skrzynką, w której był jeszcze stos listów z pogróżkami i opisami, co to V może z Gerardem zrobić. Frank opadł na podłogę, na przykrytą kurzem tanią wykładzinę. Czuł jakby głowa miała mu eksplodować... Gorzej, jakby ktoś trzymał i ściskał jego serce, a ono, jak nadmuchany przez Gee balonik, miał pęknąć, a on sam rozerwać się na strzępy. Oddychanie sprawiało mu problem, a w gardle czuł piekielne pieczenie. Zamknął oczy.
Usłyszał jak Mikey podszedł do niego i kucnął. Frank poczuł jak jego pięść się rozluźnia i ląduje w niej inhalator. Zaaplikował go, ale panika jeszcze go nie opuszczała.
-Frank. -zwrócił się do siebie niego Way. -Musimy go znaleźć.
Musiał go znaleźć.
-Mu... Muszę go znaleźć...
Chwycił i zacisnął palce na brudnym kawałku dywanu. Wyobraził sobie, jak Gerard robił to samo i trochę się uspokoił. Frank nienawidził siebie za to, że potrzebował leku żeby zmotywować swoje ciało do działania. Usłyszał kroki na korytarzu. Poderwał się na nogi zanim zdążyły dojść do drzwi mieszkania, a Mikey z nim. Brunet otworzył gwałtownie drzwi, zaskakując przy tym listonosza, który zawiesił swoją rękę przy drzwiach.
-Emmm... Przesyłkę mam... -powiedział nieśmiało.
Frank wyrwał mu kopertę, którą później porwał. Chłopak (chłopaczek) wyglądał na jeszcze bardziej onieśmielonego i zdziwionego.
-Od kogo? -spytał Frank, nadal twardym, niewzruszonym chłopięcymi rysami głosem.
-J-ja nie wiem...
-POWIEDZ! -nalegał, krzykiem.
-Ja... Jestem z firmy... Ja...
Poczuł rękę Mikey'ego na swoim ramieniu.
Chyba szepnął coś w stylu "Wyluzuj" Frank utkwił swój wzrok w naszywce na koszuli chłopaka. Widział ją już wiele razy i wtedy zdał sobie z tego sprawę.
To ta sama firma.
-Dla kogo pracujesz? -spytał wymuszonym, grzecznym tonem, jakby serio mówił do dziecka. Brzmiał pewnie jak psychopata.
Tak też się czuł.
-Dla spideksu...
-Daj mi namiary na twojego szefa.

We're all NOT OKAYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz