Rozdział 5

4.3K 230 41
                                    

Czuję ból w kolanie. Jest paraliżujący. Nie mogę ruszyć całą lewą nogą. Skręcam się z bólu, pogarszając tylko sprawę. Przez przypadek budzę Michaela.

-Ida? Co jest?- pyta zaspanym głosem. Nic nie mówię. Nie potrafię wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Po policzkach płyną mi łzy. Kuzyn patrzy na mnie z lekkim przerażeniem.-Pójdę po Twojego tatę.

Chcę zaprzeczyć, ale za późno. Michaela już nie ma w pokoju. Próbuję się podnieść, ale znów uderza mnie ból z jeszcze większą siłą. Drzwi otwierają się z hukiem. Tata patrzy na mnie z troską. Pyta mnie o mało ważne rzeczy, po czym delikatnie podnosi z materaca.

-Mike, otwórz drzwi- instruuje. Nie mogę się nawet poruszyć. Trzymam się kurczowo koszulki ojca, by w jakikolwiek sposób zahamować ból.-Szybciej, Michael! Musimy jechać do szpitala!

Czemu mam jechać do szpitala? Dlaczego? Co się dzieje?

-Tato...- szepczę. Patrzy na mnie smutno i całuje w czoło.

-Tak?

-Co się dzieje?

-Twoja kontuzja się chyba odnawia...

-Ale ja nie miałam kontuzji...

-Ciiii...

Zasypiam, gdy kładzie mnie na tylne siedzenie auta.

***

Gdzie jestem? Co się stało?

Otwieram leniwie oczy. Światło z lampy nade mną razi mnie niemiłosiernie. To chyba szpital... Rozglądam się po pomieszczeniu. Dlaczego te sale szpitalne są zawsze takie jasne? Chcą ludziom poprawić humor przed śmiercią? Muszą wiedzieć jedno- to nie pomaga.

-Obudziłaś się już?- pyta Michael z drugiego końca sali.

-Czemu miałabym się nie obudzić?- odpowiadam ironicznie.

-Martwiłem się... często masz te bóle?

-O tym będę rozmawiać z lekarzem.

Chłopak kiwa głową i wychodzi za drzwi. Trwam przez pewien czas w zupełnej ciszy, którą zagłusza ciche buczenie maszyny obok. Opadam głową na poduszkę i przymykam oczy. Czemu tu jestem?

-Dzień dobry- mówi męski głos przy akompaniamencie ciężkich kroków.

-Witam- odpowiadam beznamiętnie.

-Jak się czujesz?- pyta lekarz, nie spoglądając w moją stronę.

-Bywało lepiej. Co się w ogóle stało?

Wtedy starszy mężczyzna podnosi na mnie wzrok. Patrzy, patrzy, patrzy i patrzy na mnie. Patrzy, a mnie zaczyna  krępować jego natarczywe spojrzenie. Znowu wraca do paru kartek, które trzyma w dłoni.

-Uszkodziła ci się rzepka w lewym kolanie. Potrzebuję twojej zgody na operację- mówi. Zamieram. Operacja? Co jest nie tak z moją rzepką?

-Ja...ja nie rozumiem.

-Musisz podpisać zgodę na operację, jeśli chcesz jeszcze kiedykolwiek chodzić.

Teraz to ja na niego patrzę. Z przerażeniem, ze zdezorientowniem, z żalem. Lecę wzrokiem na moją lewą nogę. Jest lekko uniesiona. Unieruchomiona. Ja nie mogę nie chodzić...

Ja, Śmierć ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz