Rozdział 10

3.2K 209 34
                                    

Dzień wydaje się ponury. Wszystko jest takie szare...i puste. Takie bez wyrazu. Od razu po wyjściu z stamtąd zadzwoniłam na policję i karetkę. Zabrali wszystkie ciała i zamknęli budynek. Co ja powiem biednej Alice?

***
*około miesiąc później*

Ciągle siedzę w domu, mimo że powinnam się ruszać, by nie mieć problemu z chodzeniem. Rehabilitacja przeszła gładko...a może tylko mi się tak wydaje?

-Ciocia Alice do ciebie- mówi tata, pokazując telefon. Kręcę głową, bojąc się rozmawiać z nią nawet telefonicznie. -Halo, Alice? Idy nie ma w domu. Wyszła do sklepu. Jeśli nie zapomnę, to powiem jej, by zadzwoniła- mówi tata, przykładając telefon do ucha i posyła mi znaczące spojrzenie. Obracam głowę w stronę okna. Na dworze pada deszcz, przez co czuję się, jak w beznadziejnym filmie, w którym pada, gdy tylko dzieje się coś smutnego. Kolejny stereotyp...

-Wiem, że cię zawiodłam- mówię, gdy tylko rodzic siada obok na łóżku.

-Nie...po prostu dziwię się, że nie chcesz mi powiedzieć, kto to zrobił- wzdycha.

-Ja wiem, że i tak mi nie uwierzysz- odpowiadam, wzruszając ramionami.

-Spróbuj...

-Nawet jeśli, to powiesz, że to niemożliwe- oznajmiam monotonnie, bawiąc się palcami u rąk.

-Ida...

-Chyba pójdę na cmentarz- decyduję. Nie chcę już z nim rozmawiać, a rzeczywiście powinnam się tam wybrać.

-Dobrze, ale nie zapomnij kluczy- wzdycha i opuszcza pomieszczenie. Siedzę jeszcze chwilę w ciszy, po czym wstaję i zakładam grubą bluzę. Schodzę po schodach i ubieram ulubione trampki. Wychodzę z domu, nie słuchając nikogo.

***

-Ida!- woła znajomy głos. Obracam się mozolnie.

-Rick?

-Gdzie idziesz?- pyta, równając ze mną kroku.

-Na...na cmentarz- odpowiadam. Chowam dłonie do kieszeni.

-Jesteś już gotowa?- zachowuje się tajemniczo.

-Na co?

-Na sprawiedliwość?

-Jaki to ma związek?

-Bardzo duży. Jesteś gotowa na sprawiedliwość?

-W jakim sensie?

-Czy jesteś gotowa ją nieść?

-Myślę, że tak.

***

Wychodzę z kwiaciarni z bukietem białych i czerwonych róż oraz żółtych tulipanów. Idę dość powoli, mimo narastającego deszczu. Krople uderzają w moje plecy z zapałem, a ja idę. Wreszcie widzę znajome, stalowe ogrodzenie. Furtka skrzypi, gdy lekko ją popycham i wkraczam na teren cmentarza, brodząc po kostki w błocie. Co chwilę wpadam w kałuże, ale nawet się tym nie przejmuję. To tylko woda... zawsze mogłabym leżeć tutaj, pięć metrów pod ziemią. Pierwsze kroki kieruję do niej. Opuściła mnie...nawet nie walczyła. Podchodzę do grobu mamy i składam na nagrobku czerwone kwiaty, które kochała... jak każde. Chwilę wpatruję się w wyblakłe już litery i cyfry, a potem odchodzę. Ruszam do jednej z najważniejszych osób w moim życiu. Leży tu krócej niż moja rodzicielka, więc może dlatego jest mi tak bliska?

Ja, Śmierć ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz