Rozdział 11

2.8K 176 43
                                    

Moja kolejna zmiana- mam zdrowe kolano. Uczucie jest dziwne... niemal uciążliwe. Nie czuć bólu, po tak długim okresie cierpienia fizycznego... to prawie, jak sen.

Co chwilę sprawdzam kieszeń, by się upewnić, czy kosa dalej tam jest. Schowana. Bezpieczna. Na szczęście nie zmienia swojego położenia i ciągle tkwi w tym samym miejscu. Uśmiech niemal sam mi się ciśnie na usta. Będę sądziła ludzi... sprawiedliwie. A zacznę od niej, bo to ona wszystko zaczęła. Kasandra będzie tą pierwszą. Inne już nie będą takie same. To będzie wyjątkowe.

***

Dom wydaje się pusty, ale oczywiście wszyscy są w środku. Wchodzę powoli do budynku i zdejmuję buty, jak zawsze. Łaknę jej duszy. Łaknę jej krwi. Łaknę jej śmierci. Od razu prowadzę swoje kroki do kuchni. Jestem niemal pewna, że ona właśnie tam jest. Otwieram drzwi i przekraczam próg. Kasandra stoi tyłem do mnie na drugim końcu pomieszczenia, ale i tak widzę, jak dostaje dreszczy, a wraz z moim nadejściem, jej oddech zmienia się w obłoki pary.

-Kasandra- wymawiam jej imię z obrzydzeniem. Ona odwraca się zdziwiona, że nie jest sama.

-Ida? Co ty tu robisz? Wyglądasz...inaczej- stwierdza, a w jej oczach czai się strach.

-Mieszkam tu... a ty? Co ty tu robisz? Czemu nie jesteś w więzieniu?- pytam, powoli do niej podchodząc.

-Więzieniu? O czym mówisz?- na jej czole pojawia się pot. Zaczyna się nerwowo rozglądać i szybciej oddychać.

-Nie marnuj powietrza- mówię przez zęby.-Dobrze wiesz, o czym mówię.

-Nie pójdę do paki!- woła, szaleńczo wymachując dłońmi. Przewracam oczami.

-Masz rację...nie pójdziesz siedzieć.

-Ha! Ha!

-Ale leżeć- uśmiecham się wrednie i stawiam kolejny krok do przodu.

-Leżeć?

-Pięć metrów pod ziemią.

Nim udaje jej się zareagować, wyciągam kosę, która przybiera rzeczywistych kształtów. Jednym machnięciem zaczepiam jej duszę na ostrzu, a ona pada na ziemię bez życia. Jednak jej duch szamocze się na kosie, próbując się wydostać. Mój uśmiech się poszerza i wypuszczam ją z moich ,,objęć". Staje na ziemię i patrzy na mnie nienawistnie, nie mając pojęcia, że nie żyje.

-Ty smarkulo! Co ty sobie wyobrażasz?! Że będziesz mi grozić?! To trzeba umieć! Tak, jak ja groziłam Michaleowi!- krzyczy, a we mnie coś pęka. Przyznała się. To ona to zrobiła.-A ty nic już z tym nie zrobisz! Zajdę w kolejną ciążę z twoim ojcem, a on cię wyrzuci!

-To już raczej nie będzie możliwe- uśmiecham się złowieszczo i wskazuję na jej,  zimne już, ciało. Ona prycha i powoli się odwraca. A kiedy widzi, co się dzieje, zaczyna krzyczeć i płakać. Pada na kolana i gorączkowo próbuje dotknąć swojego martwego ciała.

-Nie, nie, nie, nie...- powtarza w kółko, niczym mantrę.

-,,Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie"- oznajmiam, kładąc dłoń na jej ramieniu. Z tego miejsca zaczyna się unosić dym, a ona  przeraźliwie krzyczy. Po chwili znika w czerownych płomieniach, zostawiając mnie samą w kuchni. Omiatam wzrokiem pomieszczenie i jej zwłoki leżące na podłodze. Nie przejmując się ciałem, wychodzę z pokoju, kierując się do mojej sypialni.

***

*3 miesiące później*

Wcześniejsza Śmierć miała rację. Wygląd zależy tylko i wyłącznie ode mnie. A jak wyglądam? Tak, jak zawsze- nijak. Nie wyróżniam się. Na tym mi zależy.

***

Mój pierwszy dzień szkoły po śmierci Michaela i Kasandry. Tata, co dziwne, nie przejął się jej śmiercią.

Moje trampki wybijają cichy rytm o chodnik. Burzowe chmury zbierają się na niebie i możliwe, że nie zdążę dojść do szkoły nim lunie. Mimo wszystko przyspieszam kroku. Zrywa się silny, zimny wiatr.

-Gdzie cię tak niesie, królewno?- pyta znajomy głos.

-Rick... do szkoły- odpowiadam, nie patrząc na niego.

-Bez kul?- dziwi się.

-Szybko wracam do zdrowia- wzruszam ramionami, dalej na niego nie spoglądając.

-Możesz wreszcie na mnie spojrzeć?- pyta trochę zirytowany. Zatrzymuję się zaskoczona. Podnoszę głowę i spotykam się z jego dziwnym wzrokiem.

-O co ci chodzi?- marszczę brwi.

-Naprawdę się na to zgodziłaś?- mówi z pretensją.

-Na co?

-Nie udawaj głupiej, bo i tak nie uwierzę- grozi.

-Może powiedz mi prosto z mostu, o co ci, do diaska, chodzi?!- irytuję się, przyciągając ciekawskie spojrzenia przechodniów.

-Porozmawiajmy w jakimś bardziej ustronnym miejscu, dobrze?

-Nie. Powiedz to tu i teraz.

-Ja wiem.

-Co wiesz?

-Wiem kim jesteś!

-No tak... przecież ci się przedstawiłam.

-Nie o to chodzi.

-Więc o co?

-Myślisz, że sądzenie żywych jest takie przyjemne?- pyta sarkastycznie. Otwieram szerzej oczy ze zdumienia.

-C...co?

-Fajny brelok, od znajomej? Czy przechodzi tak z rąk do rąk?- znów bawi się w swoją gierkę. Mrużę oczy i zaciskam pięści.

-Nic ci do tego- syczę. Jednak po chwili zauważam coś dziwnego. Rick ma o wiele ciemniejsze oczy, a wokół niego krążą zakręcone cienie.-Ale ty też nie jesteś święty, co?

-Skąd...?

-Następnym razem nie denerwuj się tak bardzo, Panie Mroczny- parskam i odchodzę, zostawiając go samego na środku chodnika. A zimny wiatr przestał wiać.

***

Mimo mojej nowej osobowości, nikt nie zwraca na mnie uwagi. Jednak jest inaczej. Patrzę na tych ludzi i mogę z nich wyczytać wszystko, jak z otwartej księgi. Wszystkie grzechy i dobre uczynki, wszystkie kłamstwa i szczerości... wszystko. Ale oni o tym nie wiedzą. Bezmyślnie kłamią kolejnej osobie, nie rozumiejąc, że ich ,,kartoteka" się powiększa i niedługo mogą zasłużyć na koniec.

~~~~~~~~•••~~~~~~~~

Prawdopodobnie to przedostatni rozdział. Jednak zastanawiam się nad 2 częścią. Dajcie znać, co o tym sądzicie.

PessimisticChocolate

Ja, Śmierć ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz