Rozdział drugi

291 11 2
                                    

Do domu wracam o wpół do piątej. Mam więc półtorej godziny do wyjścia. Jestem naprawdę zmęczona. Jestem wykończona psychicznie, nie wiem co mam zrobić z Biasem. Biorę prysznic i w szlafroku, z ręcznikiem na głowie, bez makijażu kieruję się do kuchni. Przygotowuję posiłek- sałatkę grecką i zjadam ją od razu. Piję jeszcze kawę, bo wiem, że dzisiaj szybko nie pójdę spać. Moje życie jest nudne, wiem. Dzwonię do mamy i zdaję jej zdawkową relację z dzisiejszego dnia. Nie mówię jej o Biasie, nie mówię o niezbyt pochlebnych opiniach w prasie, nie wspominam o wieczornym wyjściu. Mówię tylko, że wszystko wyszło dzisiaj super, ale jestem bardzo zmęczona i zaraz idę spać. Nie chcę jej martwić, niepotrzebnie zawracać jej głowę. Nigdy nie mówię jej wszystkiego. Nikomu nie mówię całej prawdy. Czasem jakiś fragment Katherine, wychodzę jednak z założenia, że jedyną osobą, na której mogę polegać, jestem ja sama. Nie wiem, co będzie za kilka tygodni, miesięcy, lat i kto jakie brudy będzie publicznie prał. Wolę sama bić się z myślami i nie wtajemniczać nikogo. Z perspektywy czasu, widzę, że robię dobrze. Spójrzmy na przykład na Aarona- gdyby wiedział za dużo, teraz mógłby wykorzystywać te informacje przeciwko mnie. Nigdy nie wiesz, kto jest wrogiem, a kto przyjacielem. I pewnie zaraz pomyślicie, że mam problemy z zaufaniem i jakieś inne bzdury. Fakt jest jednak taki, że macie rację, wolę dmuchać na zimne. Moja matka nie pyta, ona nigdy nie pyta. W sumie dobrze, przynajmniej nie muszę kłamać.

Idę do garderoby i zakładam granatowe dżinsy z wysokim stanem i odcięciem na dole. Do tego dobieram białą koszulę w stylu oversize. Dwa górne guziczki pozostawiam rozpięte. Kropką nad i, jest duży, złoty

Nie przesadzam z makijażem. Nigdy tego nie robię. To tandetne. Pozwalam sobie tylko na płynną, matową pomadkę w kolorze przydymionego różu, która ożywia całą stylizację. Chwytam jeszcze skórzaną kurtkę i jestem gotowa do wyjścia.

Docieram do Vee na czas. Spotykam Katherine zaraz przy wejściu. Flirtuje z jakimś kolesiem. Nie jest zły, ale to nie jej typ. Podchodzę do nich żwawym krokiem.

-Kolejna zdobycz? Ten z wczoraj nie spełnił twoich oczekiwań?- w moim głosie słychać pogardę, lecz dziewczyna  dobrze wie, że żartuję. Natychmiast zostawia zmieszanego chłopaka i podchodzi do mnie.

- Dotarłaś. Jak tam ten nowy klient?- to mówiąc podchodzi do baru i zamawia jakiegoś drinka. Ja zostaję przy wodzie- jestem samochodem. Przechodzimy do jednej z loży i rozkładamy się na szerokich, skórzanych kanapach w odcieniu ciemnego fioletu. Jest parno, a powietrzu czuć woń dymu papierosowego i alkoholu. Ludzie na dole, na parkiecie, bawią się świetnie, a tutaj, na górze, odbywają się poważne spotkania i omawiane są ważne kwestie.

- Bias? Porażka. Liczyłam na kasę. Chyba wyjdę z niczym. Nie czuję tego gościa. Wlazł do mojego gabinetu, rozsiadł się- pan wygodnicki i jeszcze nie rozumiał o co mam pretensje.- idealnie wyregulowana brew Kat podjeżdża w górę. Dopiero teraz zwracam uwagę na to, jak wygląda moja przyjaciółka. Ubrana jest w ciemnozieloną sukienkę do połowy uda, z odkrytymi ramionami. Na nogach ma czarne szpilki. Rude włosy upięła w niechlujnego koka, a usta pomalowała ciemnoczerwoną szminką. Wygląda powalająco. Każdy mężczyzna się za nią ogląda. Jej nos zdobi kilka uroczych piegów, a jej zielone oczy błyszczą w świetle kolorowych laserów w klubie.

- Ale cham! Nie wierzę, że umówiłaś się z nim w ogóle! Ale przystojny chociaż?- to dla niej sprawa życia i śmierci.

- Nie jest zły.- odpowiadam obojętnie. Nie chcę jej jednak wspominać, że zrobił na mnie duże wrażenie, bo mogłaby sobie jeszcze coś zacząć wyobrażać.

- Bardzo mi miło, że cię nie zawiodłem, Alanyo- odwracam się energicznie. Oto i on. W całej okazałości. Ubrany w czarne dżinsy i jasnoniebieską koszulę. Rękawy ma podwinięte do łokci, a trzy pierwsze guziczki zostawił rozpięte. Na ręku dostrzegam rolexa. Włosy nie mają żadnego określonego kształtu, tworzą po prostu chaos, a oczy wpatrują się we mnie przenikliwie.

- Pan Bias, cóż za niespodzianka.- uśmiecham się sztucznie i dyskretnie daję znak ręką Kat, by ignorowała tego mężczyznę. Ona jednak jest wpatrzona w niego, jak w obrazek. On posyła jej powalający uśmiech, ale jego spojrzenie wraca do mnie.

- Czy znalazłaś moją wizytówkę- pyta po prostu. Jakby to nie byłą najważniejsza rzecz, zaprzątająca moje myśli, jakby nie chodziło o miliony dolarów. I jakby zapomniał o tym, co wydarzyło się po lunchu.

- Nie przypominam sobie, żebyśmy pili już bruderszaft.- nie chcę rozmawiać z nim o interesach, bo do żadnych między nami nie dojdzie.

- W porządku. A co z wizytówką?- co za prostak! Dlaczego nie może zrozumieć, że jest dla mnie obcy, nie chcę mówić do niego per ,,Ty". Wstaję od stołu i z największą gracją na jaką mnie stać kieruję się w stronę parkietu.

- Katherine, idziesz?- błagam, chodź. No proszę!

Uff, kiwa głową. Idziemy tańczyć. Przepycham się w stronę kawałka wolnego miejsca i zaczynam poruszać biodrami do dźwięku muzyki, już po chwili dołącza do mnie Kat i już po chwili balujemy razem, kręcąc tyłkiem i zaczepiając facetów. Zwykle stronie od takich rzeczy, ale muszę pokazać temu debilowi, że nie jestem taka sztywna, za jaką mnie pewnie uważa. On sam znalazł sobie jakąś platynową blondynę i rzuca teraz w jej kierunku bezwstydne spojrzenia. Ohyda. Czuję, że jest mi gorąco, dlatego sygnalizuję przyjaciółce, że wychodzę i już po kilku chwilach czuję zimny powiew powietrza na mojej rozgrzanej skórze. Wyjmuję z torebki papierosa i zaciągam się dymem.

- Palisz? Chcesz umrzeć na raka i te sprawy?- Gilbert- Tylko-Nie-On-Bias stoi za mną i również podpala papierosa.

- Nie uważam, że powinno cię to interesować, panie Bias- burczę pod nosem i odwracam się, by odejść, lecz silna dłoń łapie mnie za nadgarstek i nie pozwala oddalić się zbyt daleko.

- No weź, Lano. Przecież nic takiego się nie stało. Spędziłem dwie minuty sam w twoim gabinecie, ale nic z tego nie wynikło. Dlaczego zachowujesz się jak dziecko?- czy on sobie ze mnie kpi?!?

- Wybaczy pan,  ale poczułam naruszenie mojej prywatności, które było bardzo niekulturalnym zachowaniem.- patrzę mu głęboko w oczy i już po chwili odsuwam się.

- Dobrze więc, Alanyo. Zacznijmy od początku.- podaje mi dłoń, jak za pierwszym razem.- Jestem Gilbert Bias, bardzo mi miło panią poznać.- częstuje mnie swoim uśmiechem z dołeczkami. Wzdycham głośno i podaję mu dłoń. Liczą się pieniądze!

- Alanya Matterson, właścicielka firmy Matt Industry, mi również miło.- gdy nasze dłonie się spotykają, przechodzi mnie dziwny dreszcz, który oczywiście ignoruję.

- Czy jest pani wolna jutro w porze lunchu?- zadaje to pytanie, a czarujący uśmiech nie schodzi mu z twarzy.

- Myślę, że uda mi się wykrzesać dla pana jakąś chwilę- uśmiecham się kącikiem ust.

- Bardzo się ciszę, zapraszam więc panią na posiłek- znów podaje mi wizytówkę, a ja czuję przez ułamek sekundy jego zapach- mieszaninę papierosów i jakichś dobrych perfum.

- Czekam więc na jutro, panie Bias- to mówiąc odwracam się na pięcie i idę w stronę parkingu, by wrócić do domu

- Do jutra, Gilbercie- rzucam jeszcze na odchodnym.

- Dobranoc, Lana- słyszę jeszcze jego zachrypnięty głos, gdy otwieram drzwi do samochodu.

Sklej mnie na nowoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz