Rozdział jedenasty

141 5 2
                                    

Gilbert's POV

Wychodzę z pracy przed siedemnastą. Jestem zły jak cholera. Wszystko idzie ostatnio nie po mojej myśli. Jakakolwiek współpraca z Matterson Industry nie wchodzi już w rachubę po incydencie w łazience. Nie żałuję, że tam byłem, bo było genialnie, ale trochę szkoda mi tego kontaktu. Stoję w korku przez dobrą godzinę, a to jeszcze wzmaga moją irytację dzisiejszym dniem.

Do domu docieram po osiemnastej, jestem zmęczony jak pies. Adrenalina buzuje mi jednak w żyłach, jestem zmęczony psychicznie, a nie fizycznie. Zamiast marnować cenny czas na rzucanie oszczerstw w stronę wszystkiego, co popadnie postanawiam pojechać na siłownię. Wcześniej jednak zjadam jakąś kaczkę przygotowaną przez moją gosposię.

Przebieram się w czarne spodnie dresowe ze ściągaczem przy kostce i białą, opiętą koszulkę termoaktywną. Pakuję torbę na siłkę, a więc: ręcznik, dużą wodę, buty na przebranie i koszulkę, odtwarzacz muzyki. Jestem gotowy. Wychodzę z domu i kieruję się w stronę wyznaczonego celu. 

Zaczynam od krótkiego cardio- rowerek. Potem jakieś ciężary, podciąganie, worek bokserski. Wszystką kończę półgodzinną bieżnią. Moja koszulka jest mokra, a przy linii włosów ściekają mi kropelki potu. Oddech mam ciężki, lecz czuję się wspaniale. Wracam do szatni. Po drodze mijam kilka kobiet, które, ewidentnie widać, nie przyszły tu ćwiczyć. Ich spodenki są tak krótkie i opięte, że spokojnie mogę dostrzec odznaczające się stringi. Ładny biust, blondynki, a do tego rzucają mi chciwe spojrzenia. Normalnie- niebo, lecz dzisiaj moje myśli automatycznie wędrują do kogoś innego i od razu wyobrażam sobie, jakby wyglądała w takich spodenkach.

Biorę prysznic, zakładam czyste rzeczy i wychodzę. Piszę jeszcze wiadomość do Beatrice.

,, Możemy się spotkać?"

Mija dziesięć minut, a odpowiedzi, jak nie było, tak nie ma. Przecież jako bizneswomen, musi mieć telefon wiecznie pod ręką. Ciekawe. Postanawiam zadzwonić.

jeden sygnał.

drugi.

trzeci.

Po dwudziestym nie wytrzymuję i rozłączam się. Przecież ona ZAWSZE odbiera, jet nierozłączna ze swoim Iphonem. Szybko wsiadam do samochodu i odpalam. Jadę do niej, najpierw dostanie ochrzan za nieodbieranie, a potem porozmawiamy, wszystko będzie dobrze i razem zarobimy miliony dolarów. To jest plan idealny!

Kieruję się w stronę mojego domu, ulice są ciemne, poza kilkoma podpitymi nastolatkami, puste. Może jest na randce? A może właśnie ma u siebie jakiegoś faceta?

Na tę myśl, zaczynam się denerwować.

Przestań!

Przecież to Beatrice. Wredna suka. Ale z kasą. Chodzi tylko o to.

Wyłączam radio, które wyje w niebogłosy i skupiam się bardzie na drodze. Zaczyna kropić, księżyc jest niewidoczny prze chmury. Szykuje się ulewa.

Nagle zauważam coś, co zwraca moją uwagę.

Hamuję gwałtownie.

Na końcu alejki leży jakiś człowiek, a wokół niego stoi jeszcze parę czarnych postaci. Albo ktoś kogoś okrada, albo bije. Powinienem w ogóle nie zwracać na tę sytuację uwagi, a jednak intuicyjnie wychodzę i podążam w tamtym kierunku. Im bliżej jestem, tym sytuacja robi się coraz to bardziej klarowna.

Kilku mężczyzn stoi nad nieprzytomną kobietą.

Oni....

Jak można być tak nieczułym draniem.

Podbiegam jeszcze bliżej, a moje serce zatrzymuje się. To Beatrice.

Z nieba spada ulewny deszcz, lecz ja jestem zbyt pochłonięty buzującą we mnie furią.

Widok jest okropny. Leży w kauży krwi, ma rozcięty cały bok twarzy, pocięte nadgarstki i pocharataną łydkę.

A oni stoją nad nią.

Modlę sie, by nie zdążyli jej zgwałcić.

Dzwonię na policję, moje słowa są niewyraźne. Fukcjonariusz każe mi czekac, lecz rozłączm się. Podchodzę do jednego z nich i uderzam do z całej siły w potylicę. Jęczę i upada, lecz w tym czasie drugi podchodzi do mnie. Unikam uderzenia. Powalam go na ziemię serią uderzeń w twarz, a następnie kopnięć w okolice brzucha i krocza. Na chwilę przestaję sę skupiać, lecz wtedy właśnie czuję ból w przedramieniu. Trzeci wbił mi scyzoryk w rękę! Cała adrenalina, którą spaliłem na siłowni wraca do mnie ze zdwojoną siłą. Najmocniej, jak mogę, uderzam go w szczękę. Słyszę okropny dźwięk pogruchotanych kości i czuję niezwykłą zatysfakcję.

Leżą bezwładnie na ziemi i postękują.

Podchodzę do Tris i omało nie mdleję. Wygląda jeszcze gorzej, niż mi się wydawało.

A najgorsze jest to, że zdążyli.

W sumie, to przyszedłem, gdy mieli się zbierać.

O ile nie poderżneli by jej jeszcze gardła.

W moich oczach wzbierają łzy, a potem z moich ust wydobywa się stłumiony szloch.

Zdejmuję koszulke i staram się w jakikolwiek sposób zatamować krwawienie na jej nadgarstkach, bo traci dużo krwi.

Po kilku minutach, które wydają się wiecznością, słyszę dźwięk karetki i policji.

Upewniam sie, że oprawcy w ciąż leżą w tym samym miejscu, lecz okazuje się, że jednego brakuje. Tego, który mnie skaleczył. Kurwa.

Zabierają Tris, a potem mnie. Nie chcę jej zostawić, lecz wiem, że muszę. Spotkamy się w szpitalu.

Nie mogę sobie wybaczyć, że nie zacząłem szukać jej wcześniej. Tego wszystkiego przecież dałoby się uniknąć! Jestem beznadziejny. To ja powinienem leżeć tam przywiązany, a nie ona.

Teraz już łzy lecą mi strumieniami. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz płakałem.

A potem zmienia coś, co przewraca mnie i moje wnętrzności do góry nogami.

- Serce zatrzymało się.




Tak dokładnie miało wyjść. Przepraszam, że tak długo mnie nie było. Nie obiecuję już poprawy, bo i tak pewnie słowa nie dotrzymam. 

Czekam na komentarze!

Buziaki;)

Readfana

Sklej mnie na nowoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz