Rozdział dziesiąty

134 4 4
                                    

Wstaję rano, ubieram się, wykonuję typowe poranne czynności i wychodzę do firmy. Jutro Rose wyjeżdża, a wraz z nią- moja matka i Feliks. Dlatego właśnie dziś mamy zjeść razem kolację, by uczcić ich owocny pobyt w mieście. Szczerze- mam gdzieś, czy dla matki był on owocny. Pewnie naciągnęła Feliksa na wszystkie galerie i sklepy. Biedny facet. W każdym razie muszę spędzić z nimi jeszcze trochę czasu.

Rosie chce jechać ze mną, dlatego jej pozwalam i wychodzimy z domu przed dziewiątą. Jedziemy do firmy, mam trochę papierkowej roboty, ale potrzebuję do tego mojej księgowej. Rosie dostaje za zadanie ułożenie moich dokumentów alfabetycznie, bo chce zarobić kasę, a to akurat nie jest jakieś ciężkie zajęcie. Kontroluję ją co jakiś czas, ale widzę też, że Nathan ma na nią oko. Dużo rozmawiają, załapali niezły kontakt. Cieszy mnie ten fakt, bo to dobrze, że znalazła jakąś inteligentną osobę, z którą może porozmawiać, oprócz mnie naturalnie.

Po spotkaniu z księgową, odbywam spotkanie z moim zespołem. Musimy ustalić jakąś dalszą strategię. Wszystko idzie dobrze, dochodzi czternasta, a ja załatwiłam już dziś naprawdę dużo.

Moja siostra zdążyła już wyskoczyć na lunch z Nathanem, kupili coś nawet mnie. Teraz jednak jeździ windą z góry na dół, bo nuda zaczęła jej doskwierać.

Słyszę odgłos wiadomości, dlatego ją odczytuję i mina od razu mi rzednie. Telekonferencja! Na śmierć zapomniałam! Dzięki Bogu ustawiłam przypomnienie. Zostało mi jeszcze piętnaście minut. Wybiegam z mojego gabinetu jak poparzona i pędzę do siostry, ile sił w nogach.

- Rosalie!- nic.- Rose!- znów cisza.- Rosalie Dakota Matterson!- wreszcie słyszę dźwięk nadjeżdżającej windy, a już po chwili ze środka wychodzi poszukiwana chichocząc, a obok niej kroczy Nathan.

- Rosalie, zapomniałam, że muszę odbyć dzisiaj jeszcze jedną bardzo ważną rozmowę. Myślę, że nie wrócę do domu wcześniej niż o dziewiątej.- Na samą myśl o tym, ile jeszcze mnie czeka, żołądek mi się skręca.

- Szkoda, ominie cię kolacja, na szczęście wylot mamy dopiero jutro o trzynastej, więc zdążymy jeszcze ze sobą pogadać wieczorem.- wzrusza ramionami.- Ja skończyłam, nudzi mi się, chcę wrócić do domu.

-Za chwilę dam ci pieniądze na taksówkę...- zaczynam, lecz Nathan mi przerywa.

- Nie trzeba, podwiozę ją. Oczywiście, jeżeli nie będę przez chwilę potrzebny.- uśmiecha się promiennie.

- Dziękuję, Nathanie, to wiele dla mnie znaczy. jeżeli dowieziesz ją bezpiecznie do domu, masz wolne do końca dnia. Jeszcze raz dziękuję. - Kiwam głową i pouczam siostrę- nie zdemoluj mi mieszkania, znasz kod. Wrócę wieczorem, zamów coś do jedzenia.- zostawiam jej szybkiego buziaka na policzku, a po chwili obrotowe drzwi się za nimi zamykają.

Konferencja przebiega standardowo, dopinamy sprawę na ostatni guzik, w środę przyjedzie przedstawiciel firmy i podpiszemy umowę. Jestem naprawdę szczęśliwa, długo się nad tym głowiłam. Nie było łatwo ich rozgryźć. Właścicielem firmy jest starszy facet, z wieloletnim doświadczeniem i zaufaną kadrą. ale udało się! Dwa miesiące ciężkich rozmyśleń, ale mamy kontakt. Uśmiech nie schodzi mi z twarzy od godziny, bo tyle minęło od tego radosnego zdarzenia. Rzadko kiedy zdarza się, bym paradowała po firmie tanecznym krokiem z uśmiechem od ucha do ucha, lecz dziś nastąpił ten cud!  Współpracownicy rzucają mi pełne zaskoczenia spojrzenia, lecz tak naprawdę zrozumieją dopiero za jakiś tydzień- wtedy dostaną oficjalną informację. Ja jednak cieszę się już teraz i nic, ani nikt mi tego nie zepsuje.

Dochodzi dwudziesta pierwsza, budynek pustoszeje, a słońce schowało się już za horyzontem, pozostawiając ciemność.

Zbieram swoje rzeczy, korzystam z łazienki, żegnam się osobami, które są jeszcze w pracy i mówię im, by szły już do domu. Polecam Patricii, która również szykuje się już do wyjścia, by rozesłała mailem informacje, że jutro wszyscy mogą przyjść godzinę później. Niech myślą, że naprawdę mam dobre serce.

Wychodzę z budynku i kieruję się w stronę miejsca, gdzie zostawiłam samochód. wyciągam telefon i pisze do Rose, że skończyłam i za dziesięć minut będę w domu. Odpisuje mi ,, ok". Lepsze to niż nic.

Do auta mam kawałek, bo dzisiaj pod firmą była taka zadyma, że musiałam go postawić kilkadziesiąt metrów dalej.

Ulice są ciemne, ruch na drodze- nieznaczny. Bruk oświetlony jest tylko przez światło wysokich lamp solarnych. Niesie się na nim donośny odgłos moich szpilek. W alejce, gdzie zostawiłam samochód, nie ma żywej duszy. Moja wyobraźnia szaleje! Seriale naprawdę robią swoje!

Nagle, słyszę odgłos kroków. Nie moich. Odwracam się, lecz niczego nie zauważam. Przyśpieszam. Kroki również. Oblewa mnie strach. Jeszcze tylko dwieście metrów! W pewnej chwili przestaję słyszeć idące za mną kroki.

Z ulgą wypuszczam powietrze.

Teraz biegną! Ja też biegnę. Spoglądam przez ramię- trzech mężczyzn w skórzanych kurtkach z łysymi głowami i glanami. Mam przesrane. Są tuż za mną. Biegnę ile sił w nogach, lecz szpilki nie sprzyjają okolicznościom.

Sto metrów!

Osiemdziesiąt!

Tylko kawałeczek!

Nagle zostaję brutalnie złapana za ramię i wywrócona na ziemię. Krzywię się z bólu, gdy moja głowa przeżywa bolesne spotkanie z chodnikiem.

- Wsadźcie jej coś w mordę, bo będzie się drzeć- syczy jeden.

Szarpię się z całej siły, kopię, gdzie popadnie, uderzam na oślep, sapie głośno z wyczerpania. silne ramiona trzymają mnie mocno i nie pozwalają na choćby najmniejszy ruch.

Już po chwili mam związane dłonie nad głową i przywiązane do jakiegoś słupa, a na ustach- taśmę. Płaczę, po policzkach płyną mi łzy. Strach mnie paraliżuje, słyszę dźwięk rozpinanych rozporków, lecz wtem odzywa się jeden z napastników:

- Może najpierw zostawimy jej jakąś pamiątkę?- widzę, że najwyższy z nich wyciąga z pochwy nóż. Panikuję. Szarpię się najmocniej jak potrafię, lecz więzy ani drgną. Słyszę pomrukiwania aprobaty i szydercze śmiechy.

- Zaraz pozmieniamy ci troszkę twarzyczkę, skarbie- mówi te, trzymający nóż i zbliża się do mnie.

Chcę krzyczeć, ale nie mogę.

Chcę uciekać, ale nie mogę.

Czuję przezywający ból, gdy ostrze przejeżdża po moim policzku. zaciskam powieki, nie chcę widzieć ich twarzy, nie chcę tego pamiętać. Czuję kolejne cięcie.

- Dobra, wystarczy, Kurt, nie jestem nekrofilem.- i znów śmiechy. Słysze odgłos odpinanych pasków.

Rozrywają mi rajstopy i sukienkę. Ich dłonie są wszędzie.

Chcę umrzeć.

Ale nie mogę.

-Szef byłby dumny.- non stop robią sobie ze mnie żarty.

Nagle słyszę pisk opon, donośne krzyki i wszechobecne przerażenie. Leżę półnaga na chodniku, z ranami ciętymi na policzku, związana, niezdolna do ruchu.

Tracę przytomność.

Wreszcie mogę.

I nie ma już nic.



Uważam, że nie jest najgorzej :)

Buziaki;)



Sklej mnie na nowoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz